Wiele rzeczy na tym świecie nie ma ceny. Trudny do oszacowania jest zdrowy rozsądek, osobliwie w czasach, gdy jest on w urzędowej niełasce, tudzież wszyscy wokół go w mniejszym lub większym stopniu potracili. Porządek prawny poprzez różne kodeksy i przepisy na tyle jest oparty na absurdach, że pilnujący przestrzegania go stają często przed wyborem: egzekwować literalnie czy też z lekką tolerancją podchodzić do niektórych zaleceń...?
Leszek Olszewski
„Straż nocna” Rembrandta, wisząca w Amsterdamie, jest pod względem wartości obrazem niemożliwym do oszacowania. Po II wojnie światowej USA gotowe były umorzyć Holandii całe jej olbrzymie zadłużenie wobec siebie, jeśli Haga wzmiankowane dzieło sztuki odda za ocean. Spotkało się to z oschłą odmową holenderskiego rządu.
We Włoszech stanowiący prawo przyjęli zasadę: jeżeli wprowadzony gdzieś przepis jest masowo nie przestrzegany, to znaczy, że jest to unormowanie do wymiany, bowiem w realiach się nie sprawdziło. W Anglii funkcjonuje niepisana zasada przechodzenia czy przejeżdżania na skrzyżowaniu przy czerwonym świetle, o ile nie porusza się na nim nikt na świetle zielonym. W Polsce często policja z boku gdzieś obserwuje taki punkt i jak ktoś przemknie się spacerkiem na czerwieni wyłapują go ochoczo i karzą mandatem.
Ot życie na baczność – od akademii rocznicowych z obowiązkowymi mszami świętymi, po kotka i myszkę ze stróżami prawa, którzy – jak na Białorusi – czują się zawsze panami sytuacji. Żyjąc zupełnie bez wszechobecnej na Zachodzie świadomości, że ubierają swe uniformy po to, by przez te kilka godzin służyć i chronić obywateli swojego fajnego kraju. Zanim przejdę sedna, czyli tego co iławskie, przykład niedawny z Londynu.
Tam to znajomy z ogromnym zdziwieniem skonstatował pewnego dnia, że pod gmachem parlamentu na oczach patrolu policji poszedł pod murek wysikać się pewien starszy, nobliwy pan, po czym wrócił na aleję spacerową i udał się niespiesznie we wcześniej zamierzonym przez siebie kierunku. Policjanci obserwujący scenę nie zareagowali na to w ogóle, zrozumiałe jest bowiem dla nich, że z potrzebami fizjologicznymi się nie dyskutuje i po prostu obywatel został zmuszony przez organizm do zejścia z chodnika i załatwienia się akurat tu, na boku.
Iława dorobiła się kilka lat temu bieda-szkoły wyższej, więc pozapisywano się tam na nauki trochę ludzi stąd oraz okolicznych wiosek i mieścin. Na weekendy zjeżdża tu setki koryfeuszy spragnionych wiedzy, gros z nich własnymi samochodami. Szkoła funkcjonuje w typowo polskim stylu – erygowano ją i koniec. Najmniejszego wysiłku, by stworzyć zaplecze instytucji – nie piszę już o mini bazie noclegowej ale zaledwie jakimś pomyśle szybkiej zmiany infrastruktury na osiedlu w związku z tak zmienioną w jego obrębie sytuacją wewnętrzną.
Zrozumiałe, że priorytetowym problemem dla przyjeżdżających stało się zaparkowanie swojego auta w jakimś pobliskim miejscu, by nie burzyć życia mieszkańcom, ale też i sobie. Parking generalnie jest jeden i to mały, oprócz tego kilka przyblokowych jeszcze mniejszych – i bez studentów zapełnionych dzień w dzień. Z tego głównego do szkoły enty rok prowadzi ziemisty trakt pieszy pełen kałuż i mazi błotnej – okazale więc się całość prezentuje. Co więc robią przyjezdni?
To postawią auto gdzieś po boku, to przy śmietniku – każdy metr kwadratowy jest tu na wagę złota i nie ma się czemu dziwić. Przy głównym parkingu nigdy nie było trawnika, teraz zaś nie ma go jeszcze bardziej. Czasami, niczym myśliwy-dygnitarz, któremu pod lufę prawie podsuwa się jelenie czy dziki, pojawia się tam w soboty straż miejska. Łup jest zawsze obfity, wystarczy zrobić fotkę i wsunąć w kilkunastu przypadkach za szybę kartkę z informacją, że właściciel wozu ma się zgłosić w poniedziałek na ul. Niepodległości celem złożenia wyjaśnień, czytaj: uiszczenia mandatu karnego, bo jakie wyjaśnienia niby miałby złożyć, żeby polubownie skończyć sprawę ewidentnego złamania jakiegoś paragrafu w stylu: „Zakaz parkowania na terenach zielonych w mieście”. Takie tam tereny zielone jak z gęsiego tyłka puzon, ale przepis to przepis i koniec.
W Anglii przy tak ewidentnej sprawie, primo – miasto podjęłoby niezwłoczny trud, by sytuację błyskawicznie udrożnić. Secundo zaś – do tego czasu policja z pewnością przymykałaby oko na przypadki łamania jakiegoś – ogólnie może i słusznego okólnika. Tam bowiem elastyczność, a co za tym idzie inteligentne rozumienie aktów prawnych jest głównym czynnikiem działania służb odpowiedzialnych ex cathedra za zachowanie ładu i porządku publicznego. To by zaś kazało sobotnim kierowcom z Włodkowica dać po prostu spokój. No chyba, że ktoś zaparkowałby swe auto w poprzek na asfalcie, wtedy rzeczywiście można by gościowi i 2000 zł. wlepić dla otrzeźwienia.
Iławska policja i straż miejska to naprawdę sensowni generalnie ludzie, wręcz niepolscy pod względem metod działania, co powinni traktować jak duży komplement. Wyeliminujcie tylko panowie te jednostkowe przypadki czepiania się ludzi, zwłaszcza kierowców, pseudo nieprzepisowego stawiania swych aut. Tak – „pseudo”, bo jeżeli oblegana szkoła wyższa czy budynek mieszczący kilka banków mają siedem na krzyż miejsc parkingowych, to nie wymagajmy może by ktoś odpowiadał karnie za postawienie tam auta wzdłuż parkingu czy też pod śmietnikiem.
Jeśli zaś miasto stanie na wysokości zadania i podejmie wysiłek przystosowania miejsca do ich nowej roli – wtedy popatrzcie czy komuś nie zrobić tam karnego zdjęcia, ale dopiero post factum. Póki co bowiem winnym jest nie ten, kogo najprościej postraszyć, każąc mu tłuc się z Brodnicy czy Działdowa do waszej siedziby najbliższego poniedziałku.
Leszek Olszewski