Zdaniem Nowego – internetowej wyroczni magistrackiej – jestem specjalistą „nie rozumienia trudnych wyrazów i przez to moje teksty to jeden wielki bełkot”. Formułę tę, wypowiada Nowy z różnymi modyfikacjami wielokrotnie, cytuje przykłady, jednym słowem stara się uzasadnić, iż moje „pisanie, to jeden wielki bełkot”. Czy rzeczywiście Nowy ma rację, a jeśli tak, co należy zrobić, ażeby mój „bełkot” przestał by być moim znakiem rozpoznawalnym „marki” i stał się językiem przyjaznym dla Nowego i jego kompaniji magistrackiej?
Andrzej Kleina: Bełkot czy nie bełkot, oto jest pytanie
Teksty moje, dotyczące magistratu, powodują niezwykły dyskomfort Nowego, ponieważ dotykam w sposób krytyczny spraw, których jest on kreatorem i wykonawcą, czyli spraw, które dla niego są bardzo ważne. Zawodowo, finansowo, prestiżowo! Chcąc zapobiec powstaniu dysonansu poznawczego (ale nie tylko – pomijam przecież czysto praktyczny wydźwięk swoich tekstów), Nowy ignoruje moje informacje, spłyca je, deprecjonuje, ośmiesza – wszystko po to, by pozostać przy własnych przekonaniach. Przynajmniej tych zewnętrznych, jedynie słusznych, będących co zrozumiałe, odzwierciedleniem polityki burmistrza i jego kamaryli.
Ponieważ dyskusja nie toczy w półmroku, a zdecydowanie w świetle lamp publicznych – idealnym jego, czyli Nowego zdaniem, jest określenie mnie mianem twórcy „bełkotu”. Bo, czyż można mieć zaufanie do faceta, którego znakiem rozpoznawczym jest bełkot? Skoro bełkoce, to jest przecież niezwykle mało wiarygodny, kiedy dokonuje ocen krytycznych burmistrza Standary. Występuje też u Nowego tzw. „efekt halo”, tj, błąd oceny polegający na tym, że Nowy, negatywnie oceniając mój „bełkot”, negatywnie też ocenia całą resztę, uzewnętrznioną w niezwykle mocnym sformułowaniu, iż jestem „złym człowiekiem”, darując sobie jednocześnie wyjaśnienie tego pojęcia...
Powiada Fryderyk Nietzsche: „Czytelnik i autor często nie rozumieją się dlatego, że autor zna swój temat za dobrze i uważa go niemal za nudny, a wskutek tego opuszcza przykłady, które zna setkami, lecz dla czytelnika rzecz jest obca i skory jest do mniemania, że jest źle uzasadniona, jeśli się go pozbawi przykładów”.
Mówi też Nietzsche, iż tak zwane paradoksy autora, które wyłapuje czytelnik, często nie znajdują się wcale w tekście autora, lecz w głowie czytelnika... Czyż można coś do tej frazy niezwykłej, psychologicznej na wskroś, coś jeszcze dodać?
Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie dodał. Ocenie czytelników pozostawiam jednak wyrok: bełkot to mój, czy nie bełkot?
Mam przed oczami umowę zawartą w dniu 29 stycznia 2004 roku pomiędzy burmistrzem Edmundem Standarą (Gmina Miejska Lubawa) a Lubawską Spółką Komunalną sp. z o.o. reprezentowaną przez jej prezesa Ryszarda Zdrojewskiego. Patrzę i oczom nie wierzę. Niezwykłe samozaparcie tylko powoduje, iż wstrząsu uczuleniowego nie doznałem.
W umowie tej strony powiadają: „Wykonawca (czyli LSK) będzie realizował przedmiot umowy w zakresie zarządzania i administrowania cmentarzem miejskim za pośrednictwem podwykonawcy firmą Ad Patres Usługi Pogrzebowe Piotr Radtke z siedzibą w Lubawie, jednakże odpowiedzialność wobec zamawiającego (czyli burmistrza) z tytułu właściwego wykonania umowy ponosi wykonawca (LSK)”.
Coś niebywałego!
Umowa między stronami wyznacza, wręcz namaszcza tę jedyną firmę, która jest godna świadczyć na cmentarzu miejskim stosowne usługi cmentarne, jak wykopanie i zasypanie grobu, korzystanie z domu pogrzebowego, zezwolenie na postawienie pomnika i grobowca itd. To nie sama LSK decyduje komu zlecić realizację umowy. To burmistrz Standara do pospołu z LSK zdecydował, że ma to robić firma brata sekretarza miejskiego Macieja Radtke, do niedawna współ udziałowca firmy pogrzebowej. To firma brata sekretarza decydować będzie, skąd pomnik należy nabyć i za ile.
Miesięczne wynagrodzenie ryczałtowe za zarządzanie i administrowaniem cmentarzem miejskim wynosi 1.050 zł plus VAT. Nie można nie zauważyć, iż zgodnie z rzeczoną umową, wpływy z opłat cmentarnych (a więc wykopanie grobu itp.) stanowią dochód burmistrza, który firma brata sekretarza pobierze i przekaże na konto burmistrza w terminie do dnia 30 każdego miesiąca wraz z wykazem wpływów. I wszystko do tego miejsca jest lege artis. Teoretycznie! Czyli wpływy z opłat cmentarnych przekazywane są burmistrzowi, który z kolei wypłaca firmie brata sekretarza miesięczne wynagrodzenie.
W paragrafie 16 pkt. 2 umowa jednak stanowi: „Dochód w kwocie określonej wyżej (?) zostanie wykorzystany na pokrycie kosztów zarządzania i administrowania”. Co to oznacza? Ano oznacza po prostu, iż dochód w całości (?) zostanie przekazany burmistrzowi, który z kolei (i tu uwaga niezwykła!) przekazuje go firmie Ad Patres. A co będzie jak przychód w danym miesiącu (model teoretyczny!) będzie wynosił 10.000 zł? Czy cała ta kwota (stanowiąc przecież dochód) przekazana zostanie firmie brata sekretarza? Bo, cosik mętnie – zapis umowy o tym stanowi...
Co burmistrz nasz kochany, lubawski na temat ten powie? Że to w ramach rewanżu, za poprzednie wybory? Gdzie dzięki Maciejowi Radtke - burmistrzem zacnym został. Toć nie po katolicku, by to było zgoła, gdyby rewanżem na stanowisku sekretarza miasta tylko by poprzestał. Bo jeśli to rewanż koleżeński, to ani nepotyzmem, ani działaniem o posmaku korupcyjnym nazwać tego nie możemy...
Zdaniem najwyższych urzędników partyjnych w Chinach, przeżeranych korupcją, moralność jest kluczem do walki z tą podstawową, społeczną patologią. Ogłoszona nawet niedawno promocję „ośmiu socjalistycznych wartości”, m.in. miłość ojczyzny, ciężką pracę, bycie uczciwym, służbę ludziom etc. Nie, nie – żebym coś sugerował. Może jednak by burmistrz coś sobie poczytał? Jak Chiny walczą z korupcją...
Nie może nie dziwić fakt jednak, że firma brata sekretarza w przetargu autonomicznie nie uczestniczyła. Nie może nie dziwić też i to, że burmistrz Standara uczestniczył jako strona w wytypowaniu podwykonawcy. Nie powinno go to przecież nic obchodzić, komu LSK poddzierżawi tę usługę... A obchodziło! Tak, jak obchodziło, że firma spoza Lubawy przetarg na wykonawstwo stadionu wygrała...
Andrzej Kleina