Rynek jak rynek. Świerki, kupa kamieni na środku. Ot, peerelowska koncepcja prowizorki. To fakt, że niektórzy zdążyli się do niej przyzwyczaić. Zgrały się ze sobą bylejakość z przaśnością. Lubawiacy deklarują: będziemy protestować! Na zapas. Dawniej nie można było, teraz do woli. Tylko po co?
Tomasz Reich
O pewnych sprawach nie wypada milczeć. Najpierw była afera z niedźwiadkiem, przyszedł więc czas i na samo serce miasta, na lubawski Rynek. Jak on wygląda? Widać gołym okiem i nie trzeba być znawcą architektury, żeby stwierdzić, że panuje na nim chaos. Nieład architektoniczny, bo o nim myślę, jest chyba głównym grzechem PRL-u. Szpetne bloki ze spadającymi tynkami, na środku fontanna anonimowego projektu. Jeszcze kilka lat temu wykładano folią jej dno, żeby woda stała, a na dnie paliły się wieczorami tandetne, kolorowe żarówki. Rewitalizacja Rynku w Lubawie podzieliła mieszkańców, którzy chyba po raz pierwszy od lat wyrazili jakiekolwiek poglądy na temat tego, co się w mieście w ogóle dzieje. To dobrze, bo w końcu demokracja na tym polega, aby brać sprawy w swoje ręce.
Warszawa jakiś czas temu miała podobny kłopot. Szpetne Krakowskie Przedmieście zamienia się na oczach warszawiaków w salon, tak przynajmniej można powiedzieć po przejściu się wyremontowanym odcinkiem ulicy. Prace prawdopodobnie skończą się przed latem. To dobry czas, bo w końcu do stolicy zjadą się turyści. Nie będę pisał za wiele na temat tego, jak wyglądała ulica przed remontem, ale Krakowskie Przedmieście prezentowało się jeszcze gorzej niż lubawski Rynek. Szerokie i dziurawe jezdnie wylane asfaltem zabiły ducha niecodziennej architektury. Po ulicy szarżowały samochody, były też stare i na ogół zawadzające robotnikom pracującym przy modernizacji drzewa. Niestety, musiały być wycięte. Rzecz jasna były, jak zwykle, protesty pseudo-ekologów, którzy sprzeciwiali się wycince drzew. Ale na szczęście władze stołeczne tym szantażom nie uległy. Przyznaję, że poleciało sporo starych drzew, ale w ich miejsce posadzono nowe i w dodatku więcej. Teraz ulica nie dość, że wypiękniała, to również się zazieleniła. A warszawiacy spacerują całymi rodzinami po ulicy.
Lubawska koncepcja rewitalizacji Rynku i jego zapyziałych okolic w Lubawie spodobała się od razu. Być może ktoś zarzuci mi, jakim prawem wypowiadam się na ten temat, skoro nawet nie mam meldunku w rodzinnym mieście. To fakt, któremu zaprzeczyć nie mogę, ale wbrew utartym opiniom, sprawy Lubawy nie są mi obce, a miasto do końca mojej wędrówki po świecie pozostanie w pamięci. Pofatygowałem się o rozmowę telefoniczną z pracownikami urzędu miasta na temat koncepcji, która tak oburzyła lubawiaków.
Wynika z niej jasno, że lokalne władze przygotowały dość dobry projekt ożywienia tego centralnego placu, poprawiając jego estetykę i funkcjonalność. Co to znaczy? Plan jest na tyle ambitny i nowoczesny, że nie powstydziłby się jego Kraków, Poznań czy Warszawa. W każdym z tych wymienionych przeze mnie miast na porządku dziennym prowadzone są remonty ulic i placów, które tak naprawdę przywracają ład i estetykę miejscom zniszczonym przez peerelowską estetykę prowizorki. Za wzorowy przykład może służyć udana przebudowa Placu Wolności w Poznaniu czy Krakowskiego Przedmieścia w Warszawie. Teraz przyszedł czas na prowincję, na małe miasteczka, w których chyba najbardziej ospale zmienia się rzeczywistość. Ale się zmienia. I to trzeba zauważyć i chwalić. Przyznam, że wolę kamienny bruk zamiast asfaltu, stylowe kandelabry niż cztery słupy na środku lubawskiego Rynku. Obecne rozwiązania małej architektury i szpetna sadzawka upstrzona czterema świerkami po bokach to tak naprawdę triumf przypadku i tandety. Nie wiem, czyjego autorstwa jest ów projekt, ale z pewnością nie przynosi on splendoru miastu. Wprost przeciwnie. Wyraźnie to stwierdzam. Obecny wygląd mija się z prawdą historyczną i nie służy miastu.
Według nowej koncepcji, Rynek ma być wyłożony kamiennym brukiem, projekt zakłada też budowę prawdziwej fontanny oraz elementów małej architektury. Zakłada przejrzystość i konkretny zmysł architektoniczny, a tego, jak Polska szeroka, wciąż jak na lekarstwo. Mało tego, w planach przecież jest również mowa o bocznych uliczkach, które dziś straszą. W nich też ma tętnić życie. Ale obecnie raczej wstyd tam pojawiać się tubylcom, a co dopiero obcym.
Jest jeszcze jeden argument, który wydaje się być lokalnym absurdem. Gdzież to w Polsce rosną drzewa na rynku? A przecież znam większość miast zarówno na zachodzie, jak i na wschodzie kraju.
Moja nieżyjąca już babcia wspominała Lubawę przedwojenną, w końcu znała ją jak mało kto, tu się też urodziła.
– Rynek był wyłożony brukiem, na środku stał jeden duży kandelabr, a w ciągu tygodnia toczyły się na nim targowiska. Był to zupełnie inny rynek jak ten, którego się doczekałam po wojnie. Znikł gwar, piękne budynki, znikli też ludzie – opowiadała Helena Bulińska.
Dziś spoglądam z wielkim sentymentem na te zdjęcia, na których widać Lubawę międzywojnia. Być może pokrycie brukiem całej powierzchni centralnego placu miasta nie byłoby najlepszym rozwiązaniem. Ale przecież nikt tego nie chce u licha robić. Wprost przeciwnie. Nowy projekt zakłada też miejsca, w których będzie można wypoczywać. Jestem ciekaw, czy ktoś z protestujących ma świadomość, jak wyglądał Rynek przed wojną? Wątpię w to. Mnie cieszą zmiany, zwłaszcza te, które mogą wyjść na dobre. A projekty, choć budzą skrajne emocje, są potrzebne miastu, tak jak rybom woda. Z drugiej zaś strony miejsc ładnych w Polsce nam trzeba i to bardzo. Nie możemy ciągle pokutować za przeszłość poprzedniego systemu. Mnie choinki na lubawskim Rynku kojarzą się z Placem Czerwonym, których swego czasu nasadzono tuż obok mauzoleum Lenina. Nie tęsknie ani za Leninem, ani za lubawskimi świerkami z kupą kamieni pośrodku. Chciałbym wreszcie doczekać się ładnego i rozwijającego się w rodzinnym mieście placu, który będą inni brać za wzór godny naśladowania. Ten projekt ma przyszłość. Dlatego tym razem mogę napisać: Do dzieła Lubawo!
TOMASZ REICH