Z wielu scen miłosnych, z którymi miałem przyjemność obcować na kartkach wielu książek, ta była we mnie i ze mną bardzo już długo... I kiedy odświeżyłem ją na nowo, na stronach „Obietnicy poranka” Romaina Gary, pomyślałem, że muszę ją przybliżyć tym z państwa, którzy jeszcze nie odkryli Wali... Bądź o własnej z dzieciństwa zapomnieli. Nie ukrywam też, że ponownie byłem sztubacko wzruszony...
Andrzej Kleina
„Miałem już prawie dziesięć lat, kiedy zakochałem się po raz pierwszy... Ona miała lat osiem i nazywała się Wala... Uniosłem oczy do światła, żeby ją podbić ich pięknością. Wala jednak nie należała do kobiet, które łatwo ulegają wzruszeniom. Oczy wychodziły mi z orbit, świat płonął dookoła mnie, ale Wala nie zaszczyciła mnie spojrzeniem... Podałem jej trzy zielone jabłka... przyjęła je i oświadczyła jakby od niechcenia: „Janek zjadł dla mnie swoją kolekcję znaczków.” Tak rozpoczęło się moje męczeństwo. W ciągu dni następnych zjadłem dla Wali garść gąsienic, znaczną ilość motyli, kilo czereśni wraz z pestkami, mysz i... zjadłem też dla mojej ukochanej gumowy pantofel... Zjadłem nadto japoński wachlarz, dziesięć metrów bawełnianej włóczki, kilo pestek od czereśni oraz trzy złote rybki z akwarium... Moja czarująca Mesalina miała zaledwie lat osiem, ale jej wymagania fizyczne przekraczały wszystko co znałem... biegła przede mną... i palcem wskazywała to kupkę liści, to pagórek piasku lub stary korek, ja zaś przystępowałem do dzieła bez szemrania... Zjadłem pokornie ślimaki, zarówno skorupkę, jak i resztę... Najsmutniejsze, że nie robiło to na niej żadnego wrażenia... Oświadczyła mi niedbale: „Józek zjadł dla mnie dziesięć pająków i musiał przerwać tylko dlatego, że mama zawołała nas na herbatę.” Zadrżałem. Więc poza moimi plecami zdradzała mnie z moim najlepszym przyjacielem. Ale przełknąłem i to. Zaczynałem się przyzwyczajać...”
Aha! Bo zapomniałbym jak to z tym kaloszem było...
„Połknąłem pierwszy kawałek, potem następny. Spojrzenie jej było wreszcie pełne podziwu. Zrozumiałem, że staję się prawdziwym mężczyzną... Rozchorowałem się poważnie, odwieziono mnie do szpitala... Byłem z siebie bardzo dumny...”.
Doznałem kolejnego wstrząsu... Jak radość, to też parami. Usłyszałem GŁOS! Stary, dobry głos i odnalazłem klimat. Głos Cat Stevensa. W całkowicie nowym, współczesnym utworze. Głos kumpla (rocznik 47), który puszczałem czasami z płyt. Starych melodii, ze starych płyt...
Podobne wzruszenie, a nawet wstrząs, przeżyłem słuchając i oglądając bardzo dawno temu Joe Cockera. Też kumpla! (rocznik 44). Utwór „Z niewielką pomocą moich przyjaciół” Lennona i Mc Cartneya (też kumpli) z burzącym krew w żyłach, wspaniałym, dynamicznym śpiewem Cockera, z jego narkotyczno-epileptycznymi drgawkami w finale utworu na scenie w Woodstock w 1969 roku i tym krzykiem o pomoc – to pozostało na całe życie...
Było to jedno z bardziej zachwycających, a jednocześnie katartycznych przeżyć muzycznych w moim życiu... I chyba jednak nie tylko muzycznych!
Widziałem Cockera kilka lat temu w Warszawie. Też zaśpiewał ten HYMN! Byłem nadal wstrząśnięty. Dodatkowo i tym, że nic nie stracił ze swojej przebojowości. Zarówno utwór, jak i Cocker.
Byłem pełen podziwu dla niego. Za jego heroiczną walkę o powrót do życia bez alkoholu i narkotyków. Za powrót do rzeczywistości z której się wyalienował. Często zdarzało mu się występować na scenie w stanie skrajnego upojenia alkoholowego, a nawet wymiotować na scenie, albo i gorzej...
Wrócił! Wygrał życie! Śpiewa do dzisiaj cudownie. Śpiewaj dalej Joe! Pokonujmy bezwzględny czas razem. Nadal zachwycaj nieskazitelnym głosem i imponującą kondycją fizyczną, niczym stal z Sheffield (tam właśnie się urodził).
Bodajże w roku 1974, raptem po ośmiu latach trwającej kariery, Cat Stevens odszedł z muzycznego Olimpu. Zamanifestował w ten sposób swój negatywny stosunek do „świata pełnego grzechu i chciwości” i całkowicie poświęcił się wierze. Nawet gdyby nie wrócił, po prawie 30 latach milczenia, to wiele naiwnie prostych, ale pięknych piosenek poprzednio zostawił i za to mu jestem wdzięczny. I moje pokolenie...
Która z koleżanek może nie pamiętać prywatkowych „Lady D*arbanville,” czy też „Moon Shadow”...? Który z kolegów może nie pamiętać wstrząsających „Father and Son” i „Sitting”, z których pierwszy jest dialogiem ojca z synem, drugi zaś mówi o sile nadziei. O czym mówią „Ich Troje”? Doprawdy nie wiem...!
I co by nie powiedzieć przed nami święta! Czas obżarstwa, a jednocześnie zadumy. Nad sobą, Kulczykiem, Unią, bliskimi, wyborami, tartanem w Lubawie i nie tylko. Niekoniecznie w takiej kolejności... Zgodnie z zaleceniami płynącymi z kół zbliżonych do warszawskich, moda na smalec obowiązująca podczas najelegantszych przyjęć w Warszawie w tym roku, będzie obowiązywała w przyszłym roku w całym kraju. Na smalec... ze skwarkami.
Tak więc namawiam do włączenia smalcu do tradycyjnych dań wigilijnych. Nie tylko ze względu na modę. Przyzwyczajając się w ten sposób do chleba z wodą i cukrem. Oby jeszcze nie podczas przyszłorocznej wigilii...
Pogodnych świąt!
Andrzej Kleina