Jerzy Szaniawski w „Profesorze Tutce” napisał wiekopomne zdanie, że „styl to człowiek”. W trakcie lektury apelu Lubawskiego Towarzystwa Patriotycznego do mieszkańców Lubawy (de facto dziełem będącym EDWARDA POKOJSKIEGO, co po braku stylu wyniuchałem), mając wirusa Szaniawskiego zagnieżdżonego w głowie własnej, cyniczne nad wyraz myśli mnie ogarnęły.
Andrzej Kleina
Megalomania
Edwarda Pokojskiego, prezesa Lubawskiego Towarzystwa Patriotycznego (
„styl to człowiek” przecież), ustawianie się na granicy tego co dobre i złe i pokazywanie tego palcem ogółowi, jego niepohamowane gadulstwo, poziom argumentacji i zasób leksykalny, umęczyły mnie, nie powiem, niemiłosiernie.
Nie ma w apelu tym nic z rozchwiania, hamletyzowania (pić, czy nie pić, o to jest pytanie: ile? i za czyje?), braku decyzji. W kilku podstawowych słowach (nie ukrywam: nie zawsze czytelnie wypowiedzianych) znajdujemy wyraźny, jasny program, przemyślany do końca kadencji sejmu, a nawet dalej, bo aż do 2016 roku. Rozpędził się nasz piechur lubawski, nie powiem, wszak kadencja sejmu, jak nic się nie wydarzy, trwać będzie do roku 2009. Ba, ale on jest wizjoner długodystansowy – jego sprint nie interesuje...
Nic nie mówi kompletnie Pokojski o atutach swego kandydata do sejmu. Nie wymienia jego walorów, kompetencji nie opisuje. On każe nam głosować i tyle! Jedynym i najważniejszym wyróżnikiem jego kandydata jest to, że jest to „swojak”.
Tęsknota niepohamowana z apelu wyziera. Pokojski nadal chce w miasteczku dużo znaczyć. On, kreator ludzkich dusz i losów ludzkich też. Nie chce Pokojski tej trywialnej prawdy zauważyć, iż czas jego bezpowrotnie się zakończył. Nie chce też, albo nie może zauważyć, że posiadane kompetencje w kreowaniu figur politycznych i wypowiadanie głośne opinii mikroskopijnego są formatu. I myślę też nieśmiało, że Zygmunt Kasprowicz, którego pozdrawiam, ma pełną świadomość, że apel Pokojskiego, nie jego faktycznie promował, a wręcz zaszkodził, bo poczuciem mocy Pokojskiego przede wszystkim napełnił.
Bóg stworzył różne krainy i kiedy nabrał wprawy, stworzył Lubawę. Miasto mlekiem i miodem płynące. To znaczy doskonałe mleko było później, bo dopiero wtedy, jak proszkownia mleka powstała. A kiedy Bóg odpoczął, stworzył dzieło jeszcze bardziej doskonałe. I widać w tym dziele rękę Mistrza niezwykłą. Stworzył bowiem najpierw Edwarda Pokojskiego, a nieco później Edmunda Standarę. Budowniczych Polski Ludowej, III Rzeczypospolitej, a jak tak dalej pójdzie, to i IV również.
Stała się niedawno rzecz niebywała! Zła, wroga, wręcz obraźliwa! „Tylko 750 złotych” polskich podwyżki dla burmistrza Standary zaproponował z przejęciem radny lubawski Zdzisław Zaleski. Powiedział to szeptem, jakby się wstydził, albo odległość do Saturna w milimetrach podawał. I inni radni też się zawstydzili mikroskopijną podwyżką, bo jak tu się nie zawstydzić, zważywszy skalę makro, czy – innymi słowy – ogrom zasług burmistrza Standary i jego benedyktyńską pracowitość.
Oj, dzieje się w miasteczku, dzieje. Powołał burmistrz na stanowisko dyrektora Miejskiego Ośrodka Kultury osobę nań niezwykle „zasłużoną”, Romana Krauze. Zaskarżył postanowienie o umorzeniu dochodzenia przez iławską prokuraturę, dotyczącą, jego zdaniem, wadliwej prywatyzacji LSK. Rzecz to naprawdę niebywała, bo interes, który Standara w ten sposób „załatwia”, charakter niezwykle osobniczy posiada. Wmanewrować bowiem niezwykle usilnie chce Mariana Licznerskiego (dziś wicewójta gminy Lubawa), którego, być może, postrzega jako swego groźnego konkurenta w przyszłorocznych wyborach samorządowych.
List też wystosował do wójta Tomasza Ewertowskiego i, nie czekając na odpowiedź, opublikował go w zaprzyjaźnionej gazetce. Przyjaźń przyjaźnią, za publikację zapłacić trzeba jednak było. Naszymi pieniędzmi, podatników! (co nie do końca rzecz naturalną stanowi). List, semantycznie bezradny, merytorycznie ospały. Zaniedbuje się główny intrygant, wróć... polonista magistratu, sekretarz Maciej Radtke, oj zaniedbuje.
Zaniedbanie też ogromne, a nawet brak stylu i klasy burmistrza i jego kliki, uwidocznione było w całej krasie podczas pożegnania Artura Szymczyka. Wszystkie osoby znaczące żegnały Artura – kumple, przyjaciele... Nawet była Aleksandra Skubij i starosta Ryszard Zabłotny z Iławy. I były trzy krzesła zarezerwowane dla czołówki magistratu Lubawy. I do końca ostały się puste! Nie było burmistrza Standary, ani nikogo wyznaczonego nawet... Ale cóż! Styl, to człowiek. Dodam od siebie, że jego brak, to też człowiek! Homo sovieticus...
Georg Orwell głosił: „Zapamiętajcie, że za nieszczerość i tchórzostwo zawsze trzeba zapłacić. Nie wyobrażajcie sobie, że przez całe lata można uprawiać służalczą propagandę na rzecz radzieckiego reżimu, a potem powrócić nagle do intelektualnej przyzwoitości. Raz się skurwisz, kurwą zostaniesz”.
Co ja o stylu jednak tak uporczywie gadam. Sytuacja związana z pożegnaniem Artura Szymczyka, dyrektora MOK-u, winna być przecież opisana językiem kultury.
Zygmunt Freud słowem „kultura” oznaczył „całą sumę osiągnięć i struktur organizacyjnych, dzięki którym nasze życie stało się tak różne od życia naszych zwierzęcych przodków i służy dwom następującym celom: obronie człowieka przed naturą i regulowaniem stosunków między ludźmi”. Kultura osobista, a właściwie jej brak, silną niezwykle stroną burmistrza i jego kompanii najbliższej podczas pożegnania Artura Szymczyka się jawiła.
I ci kreatorzy życia społecznego, gospodarczego, kulturalnego w Lubawie, przez cały jeszcze długi rok będą w magistracie tlen pobierać. A i pensje też. Burmistrz, po podwyżce, ponad 8 tysięcy... Naprawdę! I nie można się dziwić, że w tej sytuacji chce niezwykle usilnie stan ten przedłużyć o kolejne 4 lata...
Andrzej Kleina