Kontemplując tydzień po tygodniu powolne zsuwanie się z tego padołu śp. Nenufaru, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że stoi nadal w mieście Iławie kilka budowli niepomiernie bardziej – przez swoje wątpliwe walory wizualne – godnych tego, by pozbyć się ich z tego świata. Priorytetowo.
Leszek Olszewski
Pierwsze miejsce na mojej nieoficjalnej liście przebojów zajmuje sklep spożywczy-blaszak, położony vis a vis wjazdu na ulicę Barlickiego. Możecie go podziwiać brnąc np. drugą stroną chodnika w górę ulicy Dąbrowskiego, albo skrótem na dziką plażę. Fajni ludzie tam pracują (bodaj wynajmują od „Społem”) i nic do nich nie mam. Poobdrapywane pudło i jego błotniste przyległości – obficie zbroczone moczem, kałem, przy zalegających tam stale pustych butelkach, petach i opakowaniach po jakichś chipsach – wrażenie robią raczej upiorne.
Dopełnia je fakt, że thriller ów widokowy rozpościera się w samym centrum miasta i kto chce (i nie chce), dostrzega ten ewidentny przykład slumsu, ku osobistej zwykle konsternacji. Razi tam więcej: tandetne krzaki, wyboisty chodnik, udeptana trawa, no i sam sklep od środka, przypominający wiejskie przytuliska piwno-chlebowe z epoki Gierka.
Może pora w ramach dbania o porost ogólnej estetyki grodu pozbyć się w końcu owego balastu raz na zawsze, umiejscawiając w tym miejscu cokolwiek, co przynajmniej zmysłu wzroku nie porani widzącym na co dzień i od święta? Podobnej budowy dwie blaszanki zauważyłem jeszcze na jakimś blokowisku Podleśnego oraz ulicy Narutowicza, gdzie elegancko doklejono taki przybytek do jednego z bloków.
Poważnie zaś to tu we wszystkich wypadkach najlepiej by się stało gdyby trzej bracia w blasze jedynej podzielili jak najszybciej los Nenufaru, co ma ten plus, że rozbiórka potrwa nie miesiąc a w każdym przypadku ze dwie godziny. Nie trzeba wzywać ciężkiego sprzętu, dźwigów, wystarczy kilku bojowo nastawionych panów z jakimiś młotkami i łomem w rękach. Koszt więc żaden, a zysk podobny jak w przypadku zamiany tysiąca groszy na tysiąc funtów albo tygodniowego pobytu w Las Ecznie na tydzień w Las Vegas.
Mniej szpeci, ale też diabli wiedzą w jakim celu zajmuje pół skweru i potężną parcel archaiczny salon meblowy naprzeciw szpitala od strony kostnicy. To także wciąż żywy relikt z epoki budowlanej realsocjalizmu i również żal patrzeć na jego dzień kolejny w tej archaicznej postaci i dziesięcioma klientami na krzyż między 10:00 a 18:00. Z tego miejsca – przy nowej wizji „ponenufarowej” – można by wycisnąć wiele pożytku handlowo-towarowego i dziwne, że do tej pory nikt nie postawił na zmianę tego również centralnego punktu miasta na opcję bardziej nowoczesną i funkcjonalną. Chociażby w dbałości o to, by wynoszeni z kostnicy ostatni wgląd na miasto mieli bardziej godny odnotowania.
Z tymi centralnymi punktami nie zarzućcie mi, że widzę je wszędzie. To cała specyfika Iławy, że centrum znajduje się tam, gdzie przetacza się w swym bycie populacja w ilościach większych niż umowne 128 sztuk na godzinę. Stąd nie napiszę w tym kontekście o jakichś zaułkach Gajerka czy innej lokomotywowni. To tak dla jasności.
Ciekawi mnie również dłuższy czas sklep, który zburzyć będzie trudno, by nie zrobić krzywdy sąsiednim, mianowicie przytułek pomiędzy sklepem sportowym i drogerią „Natura” na ul. Sobieskiego Jaśka. Można w nim kupić materiały bodaj do uszycia sukienek, tanie skarpety, ścierki, jest także punkt fotograficzny. A wszystko w siermiężnym i topornym wnętrzu, którego nie powstydziłby się Dostojewski umieszczając tam kilka scen II części „Zbrodni i kary”, bo pierwsza nieźle się sprzedała.
Tu imponuje mi konsekwencja najemców. Pawilony obok robią co w ich mocy, by się przeobrazić na modłę nowoczesną i schludną, rozświetlają swe wnętrza, ubogacają wystrój a ich kolega ze środka z niskim parapetem a la salceson i tandetnymi firanami w oknach trwa i trwa tak w swej odpychającej brzydocie i pewno przeżyje na finiszu nas wszystkich, z urodzonymi w minionym tygodniu włącznie.
A może urządzić tam muzeum socjalizmu? Nie trzeba za bardzo nic zmieniać, a atrakcja turystyczna tanim kosztem przybędzie. Doda się zdjęcia lokalnych sekretarzy i aparatczyków PZPR w PGR-ach, jakieś podrzędne gadżety, fotki z pochodów pierwszomajowych i można frajerów na biletach wstępu golić, że posłużę się językiem Wiecha czy Grzesiuka rodem z warszawskiej Pragi.
Na koniec zaś pochwała i to za uderzenie prewencyjne, a pochwalonym nie będzie Dablju Bush za zajęcie Iraku i wykopanie Saddama z bunkra. Wyburzono bowiem na wschodniej ścianie dworca PKP posesję porównywalnej klasy co opisywane wyżej straszydła. Równie okazałą co blaszaki. Tekturowy eksperyment genetyczny, który w swych zmurszałych progach mieścił m.in. kultowy bar „Kusiciel” i kilka mniej kultowych placówek.
Teraz nic tam nie stoi czy leży, jest pusto, bezruderowo i już samo to czyni miejsce owe strawnym do wglądu czy minięcia. Ponoć PKP podpisuje z miastami umowy tyczące zagospodarowania wspólnymi siłami przydworcowych terenów na poziomie państwa członka UE w XXI wieku (i może tak stanie się i tu). Niemniej wielkiego plusa ma u mnie jakiś decydent, który nie poczekał na owoce ustaleń, nie znalazł w sobie dość cierpliwości, by działać dopiero w oparciu o nie.
Ów osobnik wiedziony iskrą bożą któregoś dnia po prostu zadął w róg i uwolnił świat i powiat od jednej z największych architektonicznych szkarad jakie w promieniu kilku kilometrów kwadratowych spokojnie sobie z zimy na jesień egzystowały. Oby miał jakiegoś klona w Urzędzie Miejskim na podobieństwo śp. owieczki Dolly. W efekcie czego choćby paskudne i obskurne blaszaki, placówki absolutnie priorytetowe dziś pod kątem wiekuistej likwidacji obrócą się wniwecz.
Polecam go w zadumie św. Ricie, patronce rzeczy niemożliwych, bo jego walka to nie jakiś tam „Kusiciel” czy likwidacja gabinetu ginekologicznego ze względu na krzyki pacjentek. Jeżeli taki spożywczy spod rzeki Iławki przeżył Okrągły Stół, burmistrza Żylińskiego i papieża Polaka to znak, że przeciwnik to nieobliczalny, a stanięcie mu na drodze grozi co najmniej krwawą jatką, a wonczas o ofiary nietrudno.
Leszek Olszewski