Piosenka biesiadna w iławskim amfiteatrze spotkała się z falą internetowej nienawiści. Podobnie sukces naszych missek Aleksandry Grysz, Natalii Teski i wiele innych pozytywnych spraw. Ale! Internetowi krytycy nie mają nazwisk. Internet nie ma twarzy. Wirtualnym rynsztokiem płynie nieskończony potok nienawiści, w którym najlepiej się czują zakompleksieni i sfrustrowani neurotycy.
Nie jestem inkwizytorem językowej poprawności. Jeśli mężczyzna widzi na ulicy parę ładnych nóg, ma prawo gwizdnąć. Jeśli ulicą idzie miłośnik McDonalda, któremu brzuch wylewa się spod koszulki, mam prawo powiedzieć, co o tym myślę.
Jednak mówienie pod własnym nazwiskiem to zupełnie co innego niż internetowy anonimowy lincz na sukcesach i porażkach innych ludzi. Mowa nienawiści to projekt rodem z Orwella. Nawet stalinowskie SB nie poszło tak daleko. Dziś Murzyna nie można zwyczajnie nazwać „czarnym”, mimo że przecież to jego kolor skóry! Policja językowa pilnuje poprawności politycznej.
Na każdym kroku trzeba się pilnować, by nikogo nie urazić. Nie można powiedzieć niczego, nawet prawdy, która jest bezsporna i widoczna gołym okiem.
Pewne teorie językowe mówią, że jeśli nie mamy pojęcia o jakimś zjawisku, nie widzimy go. Podobno Eskimosi rozróżniają kilkadziesiąt gatunków śniegu. Ja znam jeden. Po prostu, gdybym znał słowa na śnieg wiosenny, jesienny, zimowy, itd., to bym ten śnieg zaczął również widzieć.
Lekarz pyta nas czasami, jak nas boli? Nie potrafimy odpowiedzieć, a lekarz zna dziesiątki rodzajów bólu! Gdybyśmy mieli słowa na te wszystkie bóle, może lekarzom byłoby łatwiej.
Poprawność polityczna zmierza, jak u Orwella, do usunięcia z naszego słownika pewnych słów. Powoli przestajemy rozróżniać płeć, kolor i narodowość człowieka.
W internecie jest taki obrazek, który pokazuje zjawisko poprawności językowej. Widać na nim śniadego mężczyznę o imieniu Abdullah, który urodził się w Szwecji. Zgodnie z unijną nomenklaturą Abdullah jest Szwedem. Na obrazku jest również urodzony w akwarium chomik, którego ze względu na miejsce urodzenia powinno się nazywać rybką.
Doświadczeni w tym względzie Brytyjczycy poradzili sobie z problemem inaczej. Każdy, kto urodził się na Wyspach, jest mniej lub bardziej Brytyjczykiem, ale nie Anglikiem, Szkotem albo Walijczykiem.
Zmusza się nas do zmiany sposobu myślenia o całym świecie. Rodzina to niekoniecznie mama, tata i dzieci. Rodzina, według nowoczesnych ideologów, to mama i mama albo tata i tata, albo nawet dwie mamy i tata. Dziecko nie jest konieczne, a jeśli jest, to nie musi być własne. Może być urodzone przez zastępczą mamę albo poczęte przez ojca, którego udział sprowadza się jedynie do kilku sekund w sterylnej klinice.
Rodzina ulega dekonstrukcji jak niemal wszystko dookoła.
Recep Erdogan aresztuje kilka tysięcy osób po pseudo-przewrocie wojskowym, przy brawach czołowych polityków Unii. Jednocześnie polski rząd, który ma demokratyczną legitymację, ciągle jest poszturchiwany przez tego samego Martina Schultza, który klaszcze Erdoganowi.
Co o tym myśleć? W Polsce demokracja jest zagrożona, mimo że do więzienia nie trafił ani jeden sędzia. W Turcji demokracja kwitnie, mimo że aresztowano setki prawników.
Można zwariować, słuchając brukselskich bredni. Jedyne, co pozostaje, to znaleźć świat, który nie poddaje się światowemu szaleństwu. Taki kawałek rzeczywistości znaleźli państwo Polkowscy, których działkę opisał niedawno Kurier. Cudowny fragment ziemi, na którym liście ciągle spadają w dół, kwiatek rośnie do góry, a jabłko jest owocem, niezależnie od unijnych urzędników.
Prawdziwi ludzie poruszają się w prawdziwym świecie. Na czarne mówią czarne, na białe – białe. Piosenka biesiadna przyciągnęła tysiące, mimo że wcześniej w internecie ta sama niedziela w amfiteatrze poniosła klęskę. Rzeczywistość prawdziwa tak bardzo różni się od wirtualnej, że internet należy traktować na równi z bajkami dla dzieci, w których księżniczki spotykają książąt na białych koniach i nigdy nie chodzą do łazienki.
Kiedy napisaliśmy o epizodzie reklamowym Aleksandry Grysz, która wystąpiła w reklamie telewizyjnej firmy LOTTO, internet uznał to za porażkę i żadne osiągnięcie. Wielu w swojej młodzieńczej obłudzie wręcz oburzyło się, jak śmieliśmy napisać o „takim bzdecie”.
Kiedy Natalia Teska z Kisielic osiągnęła sukces w wyborach Miss Nastolatek, internet pisał, że nie jest ładna, a tylko „taka sobie”.
Internet żyje w innej rzeczywistości, razem z nieudacznikami, którzy każdy sukces potrafią zamienić w porażkę. Ciekawe, że Aleksandra Grysz na ulicy nie słyszy takich głosów, wszyscy jej gratulują albo milczą z zawiści. Natalia Teska jedyne, co słyszy, to gwizdy zachwyconych chłopaków i czuje zazdrość koleżanek.
Internetowe opinie tak bardzo odstają od prawdziwych, że się kompromitują i są całkowicie niewiarygodne. Budowanie życia na podstawie internetu musi się skończyć klęską.
Warto zauważyć, że niemal każdy sondaż polityczny w internecie wygrywa Janusz Korwin-Mikke, który jednocześnie przegrywa wszystkie wybory powszechne.
Gdyby Iławskie Centrum Kultury sugerowało się internetem, amfiteatr byłby pusty. Komentatorzy bez nazwisk i twarzy zlinczowali dyrektor Ewę Wiśniewską za piosenkę biesiadną.
W sobotnie popołudnie w iławskim kościele na Starym Mieście wystąpił zespół kameralny. Barokowa muzyka współgrała z również barokowym ołtarzem, a sopran Ewy Alchimowicz-Wójcik cudownie wędrował po gotyckim wnętrzu „czerwonego” kościoła, którego wnętrze było niemal puste. Dziwne, bo z internetu wynika, że mieszkańcy naszego miasta mają bardzo wyrafinowany gust muzyczny, który nie trawi Damiana Holeckiego, Andrzeja Cierniewskiego i innych popularnych piosenkarzy.
Wyrażanie własnych poglądów z ukrycia i anonimowo jest proste, jak napisanie w szkolnej toalecie, że nauczycielka chemii to...
Powiedzieć to samo pod własnym nazwiskiem wymaga co najmniej poprawnej polszczyzny, pewnego zasobu słów a czasami odwagi.
Internet jest polem do popisu dla analfabetów, którzy nie tylko nie potrafią pisać, ale i czasami czytać oraz szukać informacji.
ICK przeprowadziło sondę wśród uczestników Dni Iławy. Na pytanie o gust muzyczny większość odpowiedziała, że chce popu i disco polo. Internet znowu nie pozostawił suchej nitki na ICK. Szkoda, że internetowi analfabeci nie doczytali, że sonda była przeprowadzona również podczas koncertu Raya Wilsona. Fani rocka widocznie również chcą disco polo, bo nie samą depresją człowiek żyje, szczególnie w wakacje.
Rzeczywistość wirtualna nie istnieje. Internet się skompromitował.
BARTOSZ GONZALEZ