Przez lata najdłuższe w Polsce jezioro Jeziorak widziało różne statki – duże i małe. Tym razem nasze ukochane jezioro oglądało statki powietrzne. Cóż to było za widowisko! Huk silników odrzutowca MIG-29 na długo zostanie w naszych uszach. Widok akrobacji na długo zapisał się w naszych oczach.
Cudowne widowisko zorganizował iławski ratusz, który również jakimś cudem załatwił pogodę. Impreza była dla każdego. Mali i duzi mieszkańcy oraz turyści mogli w końcu bawić się razem. Dziadek wspominał obowiązkową służbę wojskową, tata żałował, że nie został w wojsku, a najmłodsi marzyli zapewne, by zostać żołnierzem.
Iława dawno temu była miastem wojskowym. Do końca wojny w Deutsch Eylau w mieście stacjonowało wojsko. Mundury przez lata się zmieniały. Ostatni niemieccy żołnierze uciekali z miasta w mundurach faszystowskich. Duża część z nich zginęła w okolicach dawnej leśniczówki przy drodze do Sarnówka. Jeszcze niedawno rozmawiałem z mieszkańcem okolic, który wspominał zimę 1945 roku. Jechał furmanką przez las, a wóz podskakiwał jak na podkładach kolejowych. To były zamarznięte ciała niemieckich żołnierzy, których dopadli sowieci.
Wcześniej w mieście stacjonowało wojsko pruskie, a przed nim wieki temu być może tzw. Krzyżacy. Na ten temat są różne opinie, ale z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że mury „czerwonego” kościoła na Starym Mieście widziały niejednego zakonnika. Wielka szkoda, że nie potrafią one mówić. Krzyż maltański na kościelnym dachu świadczy do dziś, że kościół zbudował zakon.
Zbigniew Nienacki opisał związki Pojezierza Iławskiego z zakonem w powieści „Pan Samochodzik i złota rękawica”, którą każdy iławianin musi znać. Książka jest oczywiście efektem wspaniałej fantazji autora, ale z drugiej strony, ile historii słyszałem o „czerwonym” kościele oraz jego tajemniczych podziemiach i to od całkiem poważnych ludzi.
LWP I ŚWINIE
Po wojnie w mieście stacjonowała jednostka Ludowego Wojska Polskiego (LWP). W barakach przy stacji kolejowej służyło zaledwie kilkudziesięciu żołnierzy. W porównaniu do potężnych, przedwojennych koszar na terenie obecnego Zakładu Karnego (ZK) oraz IZNS, skromne budynki LWP nadawały się raczej do hodowli świń.
Przy okazji warto wspomnieć historię świnek hodowanych przez funkcjonariuszy ZK. Jak wspominają starsi mieszkańcy miasta, na terenie za „białym” kościołem, gdzie obecnie stoi sąd, przez lata funkcjonariusze ZK prowadzili hodowlę trzody chlewnej. Oczywiście były to świnki jedynie na własne potrzeby. Prawdziwości tej historii nie mogę zilustrować zdjęciem, polegam jedynie na pamięci kolegów. Zostawmy świnki i wróćmy do wojska.
LWP dotrwało do tzw. wolnej Polski i kilka lat po wyprowadzce wojsk radzieckich z naszego kraju również iławska jednostka zniknęła. Można by pomyśleć, że skoro jedno wojsko znika, to powinno pojawić się inne, ale w tamtych czasach likwidacja wszystkiego była niezwykle modna. Oczywiście by żyło się lepiej. Budynki do dziś stoją opuszczone i można je oglądać, idąc w stronę lokomotywowni, która na marginesie, też balansuje na krawędzi. Pod koniec rządów PO groziła jej likwidacja i dopiero tzw. antydemokratyczny i antyeuropejski rząd PiS tchnął życie w spółkę Przewozy Regionalne.
Dziś w Iławie i okolicznych miejscowościach wojska nie ma. Najbliższe stacjonuje chyba w Toruniu, gdzie znajduje się szkoła artyleryjska. Również do Malborka jest blisko i właśnie stamtąd przyleciał nad Jeziorak odrzutowy myśliwiec MIG-29. W Toruniu swoją służbę wojskową zakończył ojciec mojej mamy. Było to krótko po wojnie, którą przeszedł z 2. Brygadą Haubic. Dziadek w pogoni za Niemcami przejechał całą Polskę i dojechał pod Berlin, ale to zupełnie inna historia.
W każdym razie Iława wojska nie ma, co nie znaczy, że nie ma wojskowych. Mieszkają w okolicach emeryci różnych służb, w tym i wojska, którzy pokochali jezioro i spokój. Kombatanci i emeryci dobrze się czują nad spokojnymi falami Jezioraka, daleko od wojskowej fali.
Czy możemy liczyć, że wojsko do nas wróci? Zawodowe prawdopodobnie już nie, ale wojska terytorialne dlaczego nie? Obecność wojska w mieście bardzo by pomogła, różnym uroczystościom dodając rangi. Dziś pomagają harcerze, policja, ZK, służba celna i strażacy. Ale to jednak wojskowy mundur ma ten urok, w końcu za mundurem panny sznurem. Nie za policyjnym ani służby więziennej panny się oglądają, ale właśnie za wojskowym. Wojska obrony terytorialnej to przyszłość, ale warto poczekać.
GDZIE JEST ORKIESTRA?
Przy okazji święta Konstytucji 3 maja ze smutkiem zauważyłem, że po raz kolejny nie było orkiestry ze szkoły „budowlanki”. Muzyczna młodzież całkiem już zniknęła z naszych ulic. Bardzo ograniczony skład uświetnił rocznicę zakończenia II wojny światowej. Poza tym, nie pamiętam żadnej imprezy miejskiej z jej udziałem. Początek tej smutnej tradycji dał chyba poprzedni burmistrz i rada miasta, którzy zaczęli majstrować przy Domu Weterana, który był siedzibą orkiestry. Konia z rzędem temu, kto mi powie, gdzie dziś ćwiczy orkiestra. Plotki mówią, że muzycy szlifują umiejętności na stołówce Ośrodka Szkolno-Wychowawczego przy ul. Kościuszki. Orkiestra stała się niechcianym dzieckiem, a kiedyś była dumą miasta i powiatu. Nie było uroczystości bez orkiestry, dziś to smutna tradycja.
We wspomnieniach mieszkańców żyje jeszcze orkiestra kolejowa, której ja nie pamiętam. Za kilka lat będziemy opowiadać dzieciom, że kiedyś w Iławie była orkiestra „budowlanki”. Jeśli dziecko zapyta, co się z nią stało, pokażemy palcem na naszych samorządowców, którzy ją po prostu zniszczyli. I nie jest to ani wina dyrekcji szkoły, ani powiatu, ani miasta. To wina zbiorowa, wszystkich władz po kolei. Jak się chce mieć kulturę, to trzeba płacić. Jeśli iławski szpital ma taki dochód, to niech ufunduje utrzymanie młodych muzyków. Może lokalne zakłady, zamiast topić pieniądze w piłkę nożną, dadzą na orkiestrę? Nie możemy pozwolić, by to piękne dzieło, sukces pokoleń, duma miasta i powiatu niszczała jak Dom Weterana.
Wróćmy do lotniczej majówki. Było cudownie! Sobota była też setną rocznicą objawień fatimskich i może dlatego pogoda była tego dnia zaskakująco ładna? Pomyśleć, że kilka dni wcześniej za oknem była jesień! Właśnie pogoda jest najbardziej ryzykownym czynnikiem imprezy na świeżym powietrzu. Co by było, gdyby padał deszcz i wiał silny wiatr!? Na tę okoliczność trzeba się przygotować za rok. Zorganizować spotkania z pilotami, wystawy, pokazy filmów. Jedyny polski kosmonauta Mirosław Hermaszewski na pewno zainteresuje młodzież swoimi opowieściami.
Brakowało mi ciężkich śmigłowców wojskowych, które latają wolniej od samolotów. Jak śmigłowiec zawiśnie, to jest na czym oko zawiesić. Kilka lat temu pokazy ratowniczej Anakondy nad Jeziorakiem były bardzo widowiskowe. Z Torunia mogłyby przyjechać pojazdy artylerii, dodatkowo można zorganizować pokazy wojskowe.
Jak na pierwszy raz, impreza zasługuje na szóstkę. Za rok będzie jeszcze lepiej, o ile dopisze pogoda i tylko o nią trzeba się martwić. Jak duże znaczenie dla lotnictwa wojskowego ma pogoda, pokazuje brak samolotów przy okazji parady wojskowej w Moskwie z okazji zakończenia wojny (w tym roku nad stolicą Rosji, zamiast samolotów, latały ciężkie chmury, bo zabrakło funduszy na drogę chemię do rozganiania). Majówka lotnicza w Iławie to strzał w dziesiątkę, szkoda jedynie, że w tym samym czasie zorganizowano dzień otwarty szkoły specjalnej w Kisielicach.
Piknik rycerski zorganizowało kierownictwo szkoły, za to kisielicki ratusz zaprosił mieszkańców już dzień później na… czterdzieste urodziny burmistrza Rafała Ryszczuka. To oczywiście żart, bo Andrzej Rosiewicz rozerwał widzów z okazji Dni Rodziny, choć tak się składa, że burmistrz Kisielic obchodzi okrągłe urodziny również w maju. Rosiewicz trzyma się świetnie. Zapewne źródłem zdrowia wokalisty są polskie witaminy. Naukowcy stwierdzili, że miłość leczy. Żadne odkrycie, bo o tym pisali już ewangeliści, ale że żyjemy w czasach niewiernych Tomaszów i wszystko musi być potwierdzone badaniami, tym bardziej cieszy, że nauka idzie w parze z Nowym Testamentem. Nic tak nie dodaje blasku kobiecie jak dobre uczucie. No może poza nową torebką i butami. Dla mężczyzn miłość ma nieco inne znaczenie niż dla kobiet. Podejrzewam, że Rosiewicz (urodzony miesiąc przed powstaniem warszawskim) już raczej tylko ogląda witaminki, niż smakuje, ale jak widać, oglądanie ma podobne działanie co zażywanie.
Pieniądze szczęścia nie dają. Znam kilka zamożnych osób, które są nieszczęśliwe. Znam też sporo niezamożnych osób, które zupełnie bez powodu są szczęśliwe. Niemal wszyscy biedni Wenezuelczycy są szczęśliwi. Telewizja pokazuje co chwilę straszne obrazki z Caracas. Ma to tyle wspólnego z prawdą, co pokazywanie protestów KOD i PO w Warszawie. Ludziom żyje się dość dobrze, a mimo tego zachodnie media piszą, że w Polsce łamana jest demokracja. Polska to nie tylko Warszawa, a Wenezuela to nie tylko Caracas. W Wenezueli są problemy, ale gdzie ich nie ma? W Anglii cięcia w wydatkach powodują zamykanie bibliotek. Tak, nie wymyślam tego! Taki bogaty kraj, który pomaga innym, zamyka biblioteki! Szpitale są przepełnione, sam czekałem z córką na angielskiej izbie przyjęć pięć godzin! Tego telewizja nie pokazuje, za to europejskie media chętnie pokazują protesty Wenezuelczyków.
Pani Anna z Iławy to kolejna osoba, która szuka szczęścia w telewizji. Podobnie jak rolnik spod Biskupca, jest niezależna finansowo, a jednak nieszczęśliwa, bo samotna. Ci, którzy mają kogoś, chcą pieniędzy, ci, którzy mają pieniądze, chcą mieć kogoś. Czy można mieć wszystko? Człowiekowi zawsze czegoś brakuje: zdrowia, sukcesów, ciągle za czymś gonimy. Zatrzymuje nas serce, rak albo wylew. Wenezuelczycy żyją spokojniej, nie gonią tak bardzo jak Europejczycy. Tu nikt nie ma czasu, dzieci mają zajęcia pozalekcyjne, rodzice mają nadgodziny. Życie przelatuje jak krajobraz za oknem Pendolino. Wenezuelczyk tymczasem budzi się powoli, w południe jest tak gorąco, że można jedynie pić kawę i siedzieć bezczynnie, czekając na chłodniejszy wieczór.
Pani Anna może przegapiła ten moment, kiedy był obok niej ktoś ważny, może zajęta karierą, dziećmi, za mało koncentrowała się na sobie. Krystyna Janda poradziła kiedyś byłej żonie Zbigniewa Zamachowskiego, by się za siebie wzięła. Janda zwróciła uwagę, że maskę z tlenem w samolocie zakłada się najpierw sobie a potem dziecku. Szczęśliwi rodzice wychowują szczęśliwe dzieci. Pieniądze nie są najważniejsze. Dzieci bogatych rodziców często wspominają, że rzadko widziały mamę albo tatę, którzy paradoksalnie ciężko pracowali, by zapewnić dzieciom życie. Tyle, że zimny iPad nie zastąpi czułości matki. Oczywiście życzę pani Annie znalezienia miłości. Pełna rodzina to szczęście, nie można go kupić. Zapytałem kiedyś znajomego z długim stażem małżeńskim, jak to się robi. Niestety, udane życie nie przypomina porad z kolorowych magazynów. Tam pisze się o prawie do samorealizacji, rozwoju osobistym, itd. Jakim cudem ma się zrealizować matka i żona? Jak ma się rozwijać ojciec rodziny? Czy zamiast odrabiać lekcje z dziećmi, ma wyskoczyć na motor z kolegami? Czy matka zamiast wykąpać dziecko i poczytać na dobranoc, ma skoczyć na siłownię?
Życie rodzinne wymaga niestety setek kompromisów – odpowiedział znajomy. Założenie rodziny to nie jest obowiązek. Jednak jeśli ktoś się decyduje, to trzeba egoizm utopić w jeziorze. Można znaleźć w tym wszystkim czas dla siebie, ale trzeba iść na kompromis również z własnymi marzeniami. Janda słusznie poradziła znajomej, która rozpaczała po odejściu męża. Własne szczęście to klucz do szczęścia dzieci, problem jedynie, co rozumiemy jako własne szczęście. Jeśli ktoś myśli, że może mieć rodzinę i dalej chodzić na dyskoteki, znikać na całe noce, wydawać wszystkie pieniądze na zabawki dla dorosłych, to niestety się myli. Zamiast nowego telefonu, trzeba kupić dziecku buty, zamiast nowego samochodu, dać dziecku na studia. Zamiast iść pograć w tenisa, trzeba iść z dzieckiem do kina. Ważne, by dziecko widziało, że to daje nam szczęście.
Z drugiej strony całe pokolenia wychowały się na porządnych ludzi, mimo że nikt im nie czytał do snu. Nikt z nimi nie rozmawiał, nikt nie miał dla nich czasu. Weźmy dzieci z dawnej wsi.
Po wojnie ludzie ciężko pracowali, by mieć cokolwiek. Rodziny były duże, traktorów nie było. Ojciec od rana do wieczora pracował albo w polu, albo w gospodarstwie. Matka przy garach albo w ciąży. I co? I nic nikomu się nie stało. Może dzisiejsze pokolenia są za bardzo uczuciowe?
Chodziłem do peerelowskiej podstawówki. W mojej klasie był pewien Robert, który nie zdał już drugi rok. W tamtym czasie można było nie zdać! Nikt nikogo nie przepychał na siłę z klasy do klasy, ze szkoły do szkoły. Robert zorganizował sobie bandę. Jego koledzy równie wyrośnięci, co on sam, terroryzowali innych uczniów. Modne były solówki. Jeśli ktoś miał coś do kogoś, to powyjaśniał to sobie po szkole. Szczególnie rozrywkowa była ciemnia. Do szatni dla chłopców prowadził korytarz, który zamykało się z dwóch stron. Nie było tam okna i panowała zupełna ciemność. Ciemnia była obowiązkową karą dla nieposłusznych i dla tych, którzy chcieli się rozerwać. No więc w ciemni zamykał się Robert i jego koledzy z ofiarą i tłukli się na oślep. Najbezpieczniej było skulić się w rogu, choć i tam sięgały kopniaki. Dziś to temat dla Faktu, TVN24 i Komisji Europejskiej. Wtedy była to codzienność. Co najciekawsze, te doświadczenia hartowały osobowość.
Dziś nazwanie dziecka grubasem kończy się policją i sądem. To mowa nienawiści. Ilu grubasów było w moim dzieciństwie i nikt się nie obrażał. Nie jestem zwolennikiem ani ciemni, ani przezywania innych, ale jednak całe pokolenia dorastały na wojskowej fali, wśród szkolnej i domowej przemocy i nie można powiedzieć, że jesteśmy zwichrowani. Czy dziecko dorastające bez ojcowskiego pasa, które wszyscy kochają, włącznie z nauczycielką matematyki, osiągnie więcej? Zobaczymy za kilka lat.
Niedawno Iławą potrząsnęła sprawa nauczycielki matematyki z „budowlanki”, która według uczniów, jest surowa i niesprawiedliwa. Nie jestem uczniem tej pani i nie byłem. Miałem w życiu wyłącznie surowych nauczycieli matematyki i muszę powiedzieć, że ten przedmiot nie przystaje do naszych czasów. Prace z polskiego można interpretować różnie. Jest ortografia, ale sporo dzieci ma zaświadczenie z poradni, że ortografii nigdy się nie nauczą. No więc nauczyciel ocenia słownictwo, oczytanie, styl, kreatywność, itp. To dość subiektywne. Matematyka jest bardzo prosta. Wynik jest dobry albo nie. Nauka matematyki wymaga ogromnej dyscypliny od ucznia i nauczyciela. Wystarczy jedna opuszczona lekcja i nie rozumiemy nic. Trzeba się uczyć codziennie, co jest trudne, bo przecież Facebook, Instagram, Twitter i Snapchat wołają!
Rozumiem uczniów, którzy narzekają na nauczycielkę. To nie wasza wina, jesteście pokoleniem, którego nie nauczono dyscypliny. Wychowywano was w warunkach bezstresowych, nauczyciele w gimnazjum byli dla was czuli i pełni życzliwości. Wspierali was we wszystkim. Nagle trafiliście na tradycyjną nauczycielkę, która po prostu wymaga. Moja mama opowiadała, że w tej samej „budowlance” nauczyciele bili uczniów drewnianą linijką po rękach! To by dopiero było, gdybyście się przenieśli w tamte czasy! Nie przeżylibyście długo. W szkolnych czasach mojej mamy prawa ucznia nie istniały. Uczeń nie miał praw, miał jedynie obowiązki. Dziś na odwrót.
Nie bronię tej nauczycielki, ale jej współczuję. Praca z dzisiejszą młodzieżą jest wyzwaniem dla kogoś o konserwatywnych poglądach. Kolega – nauczyciel historii we wrocławskim liceum, opowiadał mi, że ciężko prowadzi się lekcje, jeśli uczennica ma koszulkę odsłaniającą pępek. Sam miałem staż w warszawskim gimnazjum. Na pierwszej lekcji wstał uczeń sporo wyższy ode mnie i po prostu wyszedł z klasy. Zalał mnie pot. Biec za nim i zostawić klasę, czy może zostawić ucznia i zająć się klasą? Młody człowiek wrócił po kilku minutach, mówiąc, że był siusiu. A gdyby wpadł pod samochód albo kogoś pobił? Nauczyciel odpowiada za ucznia!
Nauczycielka matematyki szybko stała się ofiarą bezstresowej atmosfery wokół dzieci. W czasach mojej mamy dostałaby order od Władysława Gomułki za wzorową pracę.
Do edukacji wrócę w przyszłym felietonie, a na zakończenie pokazuję piękne zdjęcie plaży przy Kormoranie. Wykonał je wyjątkowo nie Czesław Wasiłowski, który wtedy był już co prawda dorosłym człowiekiem, ale jeszcze niedojrzałym fotografikiem. Autorem jest Feliks Zwierzchowski ‒ wybitny fotograf krajobrazu, a zdjęcie pochodzi z 1968 roku.
BARTOSZ GONZALEZ
Iława, rok 1968. Nad Jeziorakiem przeleciał samolot z Feliksem Wierzchowskim, który „pstryknął” to piękne zdjęcie. Widać restaurację Kormoran i gęste zabudowania cypla na drugim brzegu. W tle dopiero co oddane osiedle Stare Miasto. To było 50 lat temu...