Czasami zastanawiam tak się luźno, dlaczego musi być tak, że istnieje jakaś taka głupia maniera tutaj, że priorytetowo, to trzeba skakać sobie do gardeł i wygrażać sobie wzajemnie – nawet z odległości – pięściami. Dlaczego kolejny dzień np. w polityce krajowej to wylewanie pomyj, grożenie sobie sądami, jakieś krzyki, jazgot z jadem, afery i tak 365 dni.
Leszek Olszewski
Jak porówna się do tego cywilizowaną i przez to łagodną rzeczywistość jakiejś Holandii, Niemiec czy Wielkiej Brytanii, nawet w wymiarze prasy czy życia lokalnego, to aż dziwne, że wobec takiej ogólnej, dzikiej czasami wrogości nie dochodzi jeszcze tu do walk ulicznych czy innych aktów konkretnej już agresji. Zbankrutował w Iławie niedawno tygodnik, którego głównym zadaniem od pierwszego numeru była – a jakże – walka do krwi ostatniej z drugim tygodnikiem, a wszystko inne było tylko dodatkiem do głównego nurtu. Kąsał więc, pluł aż umarł i dobrze.
Co za idiotyzm non stop babrać się w błocie, brudach – robić z tego newsy, tematy główne, niekończący się ciąg zdarzeń, zważywszy choćby na depresywny wpływ jaki musi mieć taki miszmasz na jakichkolwiek odbiorców podobnie żałosnych przedstawień. Społeczeństwo trawiąc to nieustannie robi się więc mimowolnie nerwowe, poirytowane, rozzłoszczone i ten kolaż nastrojowy dostrzec można wszędzie. W sklepach, na skrzyżowaniach, na parkingach – sami dobrze wiecie.
Do tego dochodzi papka medialna, zwłaszcza wszelkich telewizji, które a priori nastawione są na szukanie sensacji i wszelkiego smrodu – czym większego tym lepiej, bo się dobrze sprzeda. Na tym całym polskim torcie z fekaliami chcieli skorzystać i zarobić ostatnio Chińczycy. Podczas wrześniowego festiwalu filmowego w Gdyni rewelacją był dokument pt. „Statyści”. O tym, jak rodacy Mao postanowili nakręcić melodramat w Polsce, bo potrzebowali statystów o wyjątkowo posępnych twarzach, a słyszeli, że Polska to kraj ponuraków i frustratów dnia powszedniego.
Klasa polityczna przy tym zatraciła już instynkt samozachowawczy. W ogóle nie zwraca uwagi, że sprawuje władzę by coś robić, pchać kraj dzień w dzień naprzód, otwierać przed ludźmi – zwłaszcza młodymi – perspektywy rozwoju. Nie zaś obrzucać inwektywami i pozwami sądowymi swych realnych i domniemanych przeciwników. Wyobraźmy sobie analogicznie takie realia w sąsiednich Niemczech.
Jednego dnia drze się przed kamerą Schroeder z Joschką Fischerem, że kanclerz Angela Merkel to złodziejka z NRD i widziano jak w 1989 r. kradła na targu w Lipsku pomarańcze. Na to larum podnoszą jej ludzie, którzy wytykają Fischerowi, że Merkel nigdy nie była w Lipsku na targu, a on sam jako gówniarz brał czynny udział w bijatyce dzieci-kwiatów z policją w Norymberdze w 1968, na co Joschka wyskakuje z informacją, że już podał sztab pani kanclerz do sądu za zniesławienie. Po tym pojawia się Merkel z pianą na ustach i grozi Schroederowi, że ujawni jego machlojki z Putinem przy gazociągu Północnym, dając do zrozumienia, że ktoś wziął od kogoś łapówkę.
Schroeder nazajutrz znajduje świadka kradzieży na targu, prezentuje go telewizyjnej widowni dodając, że Merkel donosiła na kolegów na studiach i ujawni wkrótce zawartość jej teczki z archiwów STASI. Dodatkowo ma też poszlaki świadczące o podejrzeniach wobec pani kanclerz w kontekście finansowania z nielegalnych źródeł jej ostatniej kampanii wyborczej etc. etc. Idiotyczne prawda?
Kto się zgodził, przytaknął też mimowolnie faktowi, że żyje w idiotycznym kraju, rządzonym przez kompletną zaściankową dzicz. Przykład Niemiec to bowiem naturalnie fikcja, tu zaś na podobnych problemach mijają bezproduktywnie kolejne dni, miesiące, godziny. To prawie jak w obliczu rozprzestrzeniającego się pożaru spierać się 40 minut z czyjej winy ów wybuchł, nie zaś wszcząć natychmiastowe działania by go ugasić. Tak Polska definiuje swą rzeczywistość i priorytety w obliczu świata, pędzącego do przodu niczym francuska superszybka kolej TGV.
My wystawiamy równolegle nasz stary, poobdrapywany i rozpadający się pociąg elektryczny relacji Susz-Malbork, nie mając nawet pretensji, że w tym wyścigu nie ma szans, bo właśnie wyszło, że jego maszynista był kiedyś w PZPR i załatwił wtedy swojej żonie posadę sekretarki w szkole podstawowej. A to trzeba wyjaśnić i jak zarzuty się potwierdzą odebrać jej emeryturę. Powoła się więc specjalny zespół i efekty jego pracy przedstawi się opinii publicznej za kilka tygodni.
Zatrważające to, zwłaszcza, że świat zaś przełamuje dziś na naszych oczach kolejne bariery „niemożliwego”. Tam oddaje się w użytek kosmicznych technologii podwieszany most łączący Szwecję z Danią, gdzieś indziej sztuczne wyspy z futurystycznymi drapaczami chmur, pod Paryżem dech w piersiach zapiera Euro Disneyland, ktoś to przebija oceanicznym muzeum z podwodnymi przeszklonymi traktami spacerowymi – całość wielkości dużego miasta itp.
Prą tym nurtem wszyscy – nowoczesne i rzutkie nacje na wszystkich kontynentach. Antarktyda trochę stanęła, ale ma swoje problemy, bo się topi. Prą albo chcą przeć, licząc póki co na niezbędną pomoc tych bardziej zamożnych. Tu dobrym przykładem są Czesi czy Słoweńcy, którzy z diabłem oskubią gęś na obiad dla papieża jeśli przełoży się to na wzrost atrakcyjności ich kraju i rozwój jego potencjału gospodarczego.
Słowem myślenie tylko i wyłącznie „na przyszłość”, „o przyszłości” i „dla przyszłości”, nie zaś marnotrawienie czasu na rozpamiętywanie czegoś, co było i minęło – może z kupą nie załatwionych spraw, ale jednak. Piszę to wszystko przygotowując lekki grunt pod rozpoczynającą się kampanię wyborczą zwłaszcza na stanowisko burmistrza Iławy.
Jeżeli w szranki stanie tu ktoś inteligentny, uśmiechnięty, realnie acz z rozmachem wyrysowujący cele do jakich będzie dążył i przedstawi do tego grupę ludzi na jakich zamierza się oprzeć – bo to pamiętajcie obowiązek – to przyjdzie postawić na niego. Nie na partyjnego nominata z prawa bądź z lewa, bo na politykę w uwarunkowaniach lokalnych miejsca nie ma. Tu powinni iść mądrzy na krucjatę z głupotą, a ich wiek, poglądy czy preferencje seksualne są sprawą trzeciorzędną. Zupełnie.
Leszek Olszewski