Zeszły tydzień spędziłem w Warszawie, po powrocie jednak nad jezioro zapoznałem się błyskawicznie z iławskimi newsami, którymi – wyjątkowo – obrodziło jak jednostkami skacowanymi po Sylwestrze.
Leszek Olszewski
Śmiać mi się chciało zwłaszcza z lokalnego wcielenia Bustera Keatona, czyli ex już burmistrza Maśkiewicza, któremu w końcu zajrzał w te piękne oczy prawomocny wyrok sądowy, czyniąc go już nieodwołalnie i na wieki wieków „człowiekiem z kryminalną przestępczością” (cytat z jego wystąpienia). I z wyrokiem więzienia w zawieszeniu, że zacytuję oficjalny werdykt jurystów.
Powodem do śmiechu nie było naturalnie orzeczenie elbląskiej temidy, bo to – nie czarujmy się – gigantyczny wstyd i bardzo bolesny policzek dla całej Iławy, bardziej skłaniał do poprawy nastroju zespół zachowań ostatecznie skazanego, jakie ten wydobył z siebie względem swoich niedawnych podwładnych z ratusza. I to, że mimowolnie ich samych skompromitował.
Ponoć w dzień po elbląskiej klęsce w ogóle nie pojawił się w robocie, co jeszcze szło jakoś wytłumaczyć, np. chęcią zapadnięcia się pod ziemię, albo nieudaną próbą dojścia do siebie po nocnej próbie zatopienia robaka w alkoholu. Ale już następnego dnia wypoczęty i – jak zawsze uśmiechnięty od ucha do ucha – skazaniec był w ratuszu. Z tym uśmiechem to żart, ale Bustera Katona też w żadnej komedii nie widywano w stanie innym niż stan śmiertelnej powagi.
No i – jak głosi wiadomość – skazany rozejrzał się tu i tam, i zwołał na jakąś równą przedpołudniową godzinę meeting wszystkich swoich pracowników. Poświęcony – myślało wielu – ustosunkowaniu się przezeń do swego osobistego Waterloo w sądzie elbląskim, to jest – ostatecznej porażki, jaką zakończyła się jego 4-letnia kampania wodzenia wymiaru sprawiedliwości za nos i inne członki w obliczu dającego się zauważyć strachu przed poniesieniem kary za czyny kwalifikujące go niechybnie w więzienne pasiaki.
Obywatela burmistrza 35-tysięcznego miasta! Przypominam! Ludzięta ratuszowi przyszli więc na zebranie, niektórzy nawet silili się na wyraz współczucia na twarzach w obliczu wkraczającego na salę iławskiego sołtysa. Zamiast jednak spodziewanej prośby o wybaczenie, prostego słowa „przepraszam” czy jakiegoś uderzenia się w piersi na pożegnanie, usłyszeli obecni kwestię jak z filmu z Keatonem: „Jest jak jest, a nie inaczej. Wiecie co się stało i ja wiem, ale nie czuję się winny, to nie jestem winny. Wracajcie więc do pracy, bo i ja wracam”.
Wszystko wypowiedziane zostało drewnianą barwą głosu, z kamienną twarzą, ozdobioną tym wyjątkowej jasności spojrzeniem, które zapamięta każdy kto choć raz go doświadczył. Obecni generalnie zdębieli, orzeczenie bowiem z Elbląga pozbawiało go automatycznie urzędu, tyle, że w Iławie są na tyle światli ludzie, że nie za bardzo wiedzą jak to ma wyglądać w praktyce (czemu Rada pospiesznie zakończyła żywot i nie wzięła pod uwagę możliwości skazania?). Niespiesznie więc po okolicznościowym briefingu towarzystwo rozeszło się po swoich pokojach patrząc dla urozmaicenia jeden na drugiego.
No przecież policji nikt nie wezwie by doprowadziła skazanego do porządku, zmuszając go siłą np. do opuszczenia nielegalnie już w świetle prawa zajmowanego gabinetu. I tak ponoć tydzień się sfinalizował – coś tam skazany podpisywał, coś zlecał – ciekawe jak to teraz się odkręci, bo przecież jakieś decyzje zapadły, a nikt nie zdecydował się wyjść przez szereg, by spróbować kolejnemu blamażowi, tym razem administracyjnemu, w jakiś sposób zapobiec.
Istna prowincjonalna kołomyja tak oto zatoczyła swój ostatni wiraż w stylu jak najbardziej godnym swego głównego luminarza. Nikodema Dyzmy znad Jezioraka, chociaż nie, bo Dyzma – przynajmniej w wydaniu Wilhelmiego wzbudzał sympatię, powszechny szacunek i był chociażby bożyszczem kobiet. Mijają się więc trochę zainteresowani kalibrem, jak mniej więcej działo lotniskowca z pistoletem wiatrówką. Skończmy może więc porównania skoro mamy do czynienia z przypadkiem generalnie żałosnym i cholernie toksycznym dla środowiska.
Nie wiem kto szczegółowo zwyciężył w Iławie, ponoć liberałowie. W Polsce – widzę po pierwszych wynikach w Internecie – smutasy i zamordyści rodem z PiS poszli w krajową odstawkę, co odnotowuję z ogromną satysfakcją. Za 10 lat będzie zupełnie normalnie – oto moja prognoza, bo trochę moheru mimowolnie przeniesie się na łono Abrahama czy tam inne, prawa wyborcze nabędą zaś osobnicy już innej percepcji, którym to leżeć na trzustce będzie państwo normalne – liberalne, nowoczesne, bez najmniejszego wpływu Kościoła na sferę publiczną.
Iława swoją bolesną, ale przebytą już lekcję demokracji bezpośredniej – pewien jestem – wykorzysta elekcyjnie i pod każdym innym względem należycie. Traumatyczne ostatnie cztery lata dały ludziom do myślenia, do zastanowienia ile można złego sobie zafundować dając się zwieść fałszywym prorokom lepszego jutra. Wiejskim wizjonerom pełnym frazesów bez pokrycia, którymi szastają w ulotkach i następujących po sobie obietnicach.
Nowemu włodarzowi grodu życzę od siebie jednego – tego mianowicie, by zwolnił mnie z „obowiązku” zajmowania się jego działalnością i jego problemami, prawie że z tygodnia na tydzień, co stanie się automatycznie, jeśli jego rządy przebiegać będą zaledwie normalnie. Marzę bowiem o powrocie do sytuacji sprzed 2002 roku, gdy to czyny i kolejne sukcesy mówiły najwięcej o osobie burmistrza i przyjemnością było obserwowanie tego wszystkiego bez konieczności pisania o tym czy honorowania czegoś publicznie.
Życzę mu, by stał się podmiotem znanego łacińskiego przysłowia, mówiącego, że prawdziwa siła nie czyni hałasu, ona po prostu jest i działa. Trzeba tu dużej dawki entuzjazmu, olbrzymiego głodu na ściąganie dziesiątek kolejnych inwestycji, położenia nacisku zwłaszcza na potrzeby ludzi młodych, a nie księży. Fajnie by było.
Leszek Olszewski