Niektóre tematy wracają do nas co jakiś czas jak bumerang. Dokonuje się bowiem czasem ich swoista aktualizacja, która każe nam na nowo spojrzeć na poruszane ongiś kwestie. Szczęście moje polega na tym, że ilekroć napiszę coś na łamach Kuriera, za kilkanaście dni dosłownie znajduję odpryski naszego tematu w ogólnokrajowych, a czasem i europejskich mediach.
Leszek Olszewski
Kilka razy – jak pewno pamiętacie – zajęliśmy się problematyką psich kup, których tysiące „zdobi” Iławę każdego dnia, co świadomych problemu ludzi zmusiło do publicznej dyskusji w temacie (m.in. na internetowym forum Kuriera), mądrych zaś inaczej do… wyśmiania zagadnienia! Do tych ostatnich akcesję zgłosił niejaki Wiesław. Znajomi poinformowali mnie, że gdzieś w internecie drwił sobie otwarcie z poruszanej przeze mnie w felietonach „psiej” tematyki. Ów towarzysz wiele razy w przeszłości coś do mnie miał, ale traktowałem go zawsze jak powietrze. Pisał bowiem tak odrealnione bzdury, że wzbudzał jedynie me politowanie połączone z troską, by skoro coś sobie aplikuje poza prawem, nie dawał znaków tego w artykułach prasowych!
Chcecie próbkę? Otóż kilka lat temu podczas koncertu mojej grupy w kinie dopatrzył się obecny tam Wiesław… projekcji filmowej torpedującej koncert! Może zaledwie z trzeźwością ducha lub krwi było coś nie tak – trudno wyrokować, tyle że mógł tekstu podobnie ośmieszającego się nie publikować, a zrobił to. Człowiek o zdrowych zmysłach raczej by tego nie zrobił. Ja w każdym razie nie pomstuję, że podczas Złotej Tarki Bill Clinton nie został wpuszczony na widownię, bo zarzucono mu, że pobił się z jednym z wykonawców po południu w parku. Prawdę o panu Wiesławie trafnie ujął mój znajomy z Warszawy, który właśnie wpada tu na Złotą Tarkę jako jeden z organizatorów. Pochodzi z Iławy. Jakiś czas temu siedzieli razem w parku i wrażenia zostawił mi takie: „Nigdy, naprawdę nigdy w życiu nie spotkałem człowieka, który miałby w sobie tyle nienawiści w stosunku do innych, tyle frustracji w sobie”.
Sprzedałem mu wtedy historię o „projekcji” filmu, jakichś prasowych zaczepkach pana smutnego, które ignorowałem. Pośmialiśmy się z samego zjawiska i gdyby nie te śmieszki z bezkarności obsrywania miasta, Wiesława bym nie tykał. Takich ludzi generalnie nie zauważam. Ale skoro jegomość ów rzucił rękawicę, a do tego tak lubi szydzić, oto kładę mu dowód, jakimi idiotami są mieszkańcy Wysp Brytyjskich. Niech może Wiesław zaprzęgnie swój noblowski talent do boju i ujmie zestaw swych refleksji w jakimś liście otwartym do królowej Elżbiety? Będziemy zachwyceni. Nie wątpię bowiem, że synowie Albionu ukażą się zaraz jego oczom jako banda półmózgów. Okazuje się bowiem, że też żyją teraz jak kraj długi i szeroki tym, co i gdzie zrobi/zrobił statystyczny wyspiarski pies.
Ileż im brakuje już nie tyle może do klasy i formatu samego Wiesława z Iławy (bo każdemu na kuli ziemskiej brakuje), ale nawet do poziomu ludzi, których można się nie wstydzić. Poważnie zaś, to wybuchła właśnie w Anglii nowa wojna o psie kupy, a to za sprawą dramatu dziewczynki, która przez głupotę jakiegoś właściciela psa mogła umrzeć, a wciąż może stracić oko. Ma dwa latka, na imię Annie i niedawno zaraziła się toksokarozą – chorobą pasożytniczą psów, roznoszoną za pośrednictwem psich odchodów. Jeśli intensywna kuracja antybiotykowa się na dniach nie powiedzie, lekarze będą zmuszeni właśnie usunąć jej zaatakowane przez chorobę oko, by nie dopuścić do infekcji mózgu!
Kilka dni temu Annie pechowo przewróciła się na psią kupę na miejskim trawniku, po czym jakoś potarła ubrudzoną kupą rączką prawe oko. Następnego dnia oko potwornie spuchło i gdyby nie to, że matka błyskawicznie zawiozła ją do szpitala, dziecko dziś już by nie żyło. O tym dramacie napisały wszystkie brytyjskie dzienniki, wywołując ogromne społeczne emocje. Burmistrz Manchesteru, gdzie wydarzył się wypadek Annie, w telewizji grzmiał: „Mam nadzieję, że ten ogromnie poruszający wypadek uświadomi nieodpowiedzialnym właścicielom psów, jakie są realne skutki niesprzątania po nich! Ostro się za nich weźmiemy!”. Tyle że tam brać się trzeba za jednostki, nie tak jak w Iławie, za praktycznie wszystkich.
Okazuje się bowiem, że na Wyspach większość posiadaczy psów karnie zbiera kupy swoich pupili. Za niesprzątnięcie jej grozi grzywna nawet w wysokości 1000 funtów! Lata kampanii społecznych plus nagłośnione przypadki ogromnej szkodliwości psich odchodów dla ludzi sprawiły, że Brytyjczycy wiedzą, iż posiadanie pieska to też codzienny obowiązek sprzątania po nim. Pozarządowa organizacja Utrzymajmy Brytanię Czystą twierdzi, że 90% brytyjskich władz lokalnych desygnowało przynajmniej jednego miejskiego strażnika do pilnowania psów i ich właścicieli. Najdalej zaś w „wojnie z kupami” posunęły się póki co władze Liverpoolu. Tam policyjni tajniacy udają np. pary obściskujące się w parku, by wyłapywać na gorącym uczynku właścicieli niesprzątających po swoich psach.
Słyszycie w tej chwili wesołe rechotanie Wiesława? Ale się naśmiał pewno, tyle do śmiechu nie ma czasem nawet w hollywoodzkiej komedii. „O psich kupach debatują, jakież to denne, poniżające. Jakie choroby, jakie oko? Znów bzdury w Kurierze!”. Zostawmy teraz Wiesława jego refleksjom, pytanie mam do władz Iławy. Jak długo jeszcze będą pozorować działania zamiast przymusić mieszkańców miasta do sprzątania po swoich psach? Czemu straż miejska nie dostanie polecenia pieszego patrolowania miasta, by wyłapywać łamiących zasady zbiorowego współżycia? Codziennie widzę, jak pies wysadza kupę, obok zaś właściciel rozgląda się po krajobrazie. Dlaczego nie przetrzebić tego grona mandatami, fama o nich zmiecie zjawisko w miesiąc?
Czemu stróże porządku potrafią się czepiać pani handlującej owocami na chodniku, panów pijących piwo na cichej ławeczce, a są dramatycznie niemobilni w realnym przeciwdziałaniu tej patologicznej sytuacji? Rozumiem, że ludzie o horyzontach Wiesława mogą z tego drwić, mamie Annie z Manchesteru pewnie do śmiechu z powodu pewnej psiej kupy nie jest! Dzieci w Iławie w pobliżu psich kup nie buszują, nie bawią się, nie siadają? Na każdym osiedlu panowie urzędnicy!
LESZEK OLSZEWSKI