Wyobraźcie sobie, że któregoś popołudnia pod koniec ubiegłego tygodnia idę sobie spacerem w okolicach wjazdu na targ w Iławie, po czym zdecydowałem się przejść na drugą stronę ulicy i najkrótszą drogą wpadam na wiadukt, by osiągnąć minutowo alejkę na Małym Jezioraku. Plan wcieliłem w życie, ale drogę zajechała mi policja z informacją, że przeszedłem przez ulicę nie po pasach i należy się za ten czyn całe 50 zł mandatu.
Leszek Olszewski
Zdębiałem o tyle, że przechodzę tak notorycznie, a ponieważ jestem bystry, katastrofa lądowa z tego tytułu nie grozi. Co więcej – czyni tak co drugi z nas, bo tu rozkop, tam pasy za pół kilometra, a do tego brak ruchu – w czym więc tkwi sedno sprawy? Udało mi się w końcu wyperswadować stróżom prawa sensowność mandatu i rozstaliśmy się po ludzku. Metodologia jednak takiego ustawiania ich względem społeczeństwa jest – w mojej opinii – karygodna. Co innego, gdyby słaniający się na nogach pijany odstawiał swoje pląsy na środku ruchliwego skrzyżowania – tu jest sens i logika dyscyplinującego działania.
Idzie lato, a już przyszła ciepła pora. Ludzie wygłodzeni przyjaznej aury spacerują, obsiadają ławki, całe dnie spędzają na działkach – chęć skorzystania z łask świeżego powietrza determinuje w dużej mierze ich aktywność. Tu i tam obserwuje się ludzi młodych bądź starych debatujących ochoczo przy otwartej puszce czy butelce piwa, co – jeśli ktoś wygląda nie jak popularny menel – wrażenie robi relaksacyjne. Tych pewno policja też wyłapuje i karze, bo też ich tak przyuczono.
Absurd – na Zachodzie i po piwie można wsiąść za kółko, wypić też złoty napój na stadionie piłkarskim. Wszystko to wychodzi z prostego założenia, że ścigamy zagrożenia realne, nie zaś ustawiamy pod ścianą tysiące miłych dla oka i ucha ludzi. Apeluję do przełożonych chłopaków z prewencji: wyłuszczcie podwładnym podobną aksjologię z okazji chociażby przypadających wakacji, festiwali itp.
Nie karzcie turystów i tutejszych taśmowo mandatami, nawet najniższymi, bo ktoś popełnił wykroczenie kalibru nierównego zaparkowania auta pod ratuszem, czy – tak jak ja – przeszedł ulicę w miejscu dalekim od oczekiwań. Macie problem z piratami drogowymi, wandale niszczą co weekend kosze na śmieci, tłuką tonami szkło na chodnikach. Spróbujcie może z tym jakoś zawalczyć? Wymaga to naturalnie większego wysiłku niż leniwe objeżdżanie miasta za dnia w poszukiwaniu „mandatobiorców”, którym na szczęście się nie stałem.
Chociaż prawdę mówiąc, gdyby panowie w mundurze nie byli tacy wyrozumiali, kary bym nie przyjął i to radzę, jeśli czujecie się przez stróżów prawa, mówiąc kolokwialnie – wrabiani. W takich wypadkach sprawa kierowana jest do sądu grodzkiego, który ponoć bezlitośnie flekuje podobne policyjne harce, anulując wiele błahych przewinień.
Mam potwierdzone informacje na ten temat. Sędziowie to ponoć trzeźwo i zdroworozsądkowo myślący ludzie. Nie ukarzą grupy nastolatków za to, że o 23 w sobotę robili sobie dyskretnie ogrodowego grilla, a jakiś sąsiad-frustrat podstępnie sięgnął po słuchawkę, by napuścić na nich policjantów. „Życzliwych” wokół nigdy nie brakuje – taka polska, katolicka specjalność. Proszę więc jeszcze raz o olbrzymi umiar i takąż wyrozumiałość dla bliźnich, którzy chcą trochę pożyć w ten życiodajny czas.
Mieliście ku takiej tolerancyjnej właściwości świetne przetarcie w ostatnią niedzielę, kiedy do późnych godzin nocnych dudnił na wysokich rejestrach coroczny parafialny piknik na Lipowym Dworze, mając ciszę nocną w głębokim lekceważeniu. I dobrze zresztą, w końcu maj to maj. Niemniej policja trzymała się od imprezy z daleka, pozwalając biesiadnikom setnie się wybawić. Ufam, iż działo się tak nie z powodu, że mityng organizował ksiądz dobrodziej, którego traktujecie inaczej niż zwykłego Kowalskiego!
Poprzeczka więc wysoko zawieszona, co zresztą nie może dziwić w roku olimpijskim. Nie można tego powiedzieć o urzędnikach z odpowiednich komórek urzędu gminy, którzy poprzeczki raczej nie zawieszą żadnej. Rzecz idzie o kanalizację, którą generalnie dzięki funduszom z Unii dociągnięto do Siemian. Jakoś tam ludzie sobie to podłączają po domach, biorą pożyczki, bo koszty ogromne. Wśród letników znalazł się jednak dociekliwy profesor z Torunia, który udał się do „gminy” z pewnym zapytaniem.
Tyczyło to prostej kwestii. W grodzie Kopernika kanalizowano jakieś peryferyjne osiedle i tam koszt przyłącza pojedynczego lokalu pokrywany był przez jego właściciela w kwocie odpowiadającej 10 metrom roboty, pozostałą część zaś miasto refundowało z Ekologicznego Funduszu Unii Europejskiej, z którego samorządy – jeśli o nim wiedzą – mogą czerpać niczym z rogu obfitości. Wszyscy są szczęśliwi – koszty spadają do minimum, kto miał na sprawie zarobić – zarabia, rozbija się tylko kwestia o operatywność urzędników.
Spytał więc profesor, czy w Siemianach są podobne środki do wykorzystania, a w odpowiedzi zobaczył kilka zdziwionych twarzy.
Na obu przykładach powiedzcie – czy podstawą nie jest wszędzie profesjonalizm kadr i to już na tzw. dołach? Tu ten kraj często jest na poziomie kamienia łupanego, co rokować mu specjalnie nie może.
Chociaż policja, czuję, szybciej się z amatorki wykaraska, urzędy zaś wszelakie to generalnie teraz jak i kiedyś… Zostawię może wolne miejsce, niech sobie każdy dopowie, co mu ślina na język raczy przynieść!
LESZEK OLSZEWSKI