Prezydenta czas wybrać i każdy, kto to czyta, niech wie jedno: jeżeli nie interesuje się polityką, może oddanie głosu sobie odpuścić, jeżeli zaś nie jest mu obojętne, który z dwu ubiegających się panów będzie głową państwa, to nie ma wakacji! W niedzielę obowiązkowo zaliczamy urnę (nie myślę o sferze seksualnej), gdyż obu kandydatom potrzebny jest dosłownie każdy głos i pora chłopaków wspomóc na ostatniej prostej. Faworyta bowiem brak.
Leszek Olszewski
Wiele osób po lekturze tekstu sprzed tygodnia prosiło mnie o bardziej wyraziste ustosunkowanie się do elekcji, słowem jasną deklarację, który kandydat jest mi bliższy, bo ponoć zbyt wiele brzmiało tam dyplomatycznie. No dobrze, uzyskacie publiczną odpowiedź, generalnie nie lubię bowiem niejasności. Rozstrzygnę sprawę na argumenty, nie zaś prorokując w wypadku zwycięstwa jednego, prezydenturę „pod wąsem”, gdy zaś zatriumfuje drugi „pod stołem”, bo niski. Tu wrogowie obu panów „k” się nie popisują. Można wszak z kimś się nie zgadzać światopoglądowo, ale nie tykajmy nikogo w kontekście wyglądu – czy jest gruby, chudy, łysy czy też ma włosy po uda.
Co zaś do samego rozstrzygnięcia, to należę do tych, którzy politykę od dziecka mają gdzieś, niemniej wiedzą, kto to Hitler, a kto Piłsudski, kto poczciwy Franciszek Józef, kto zaś Robespierre. Dla mnie polska scena polityczna zawiera prawie każdą z tych postaci. Wszak Hitler, zanim wywołał wojnę, był przez sześć lat kanclerzem Niemiec, mało tego – kandydatem przypomnę do Pokojowej Nagrody Nobla w 1939 roku i Człowiekiem Roku tygodnika „Time”. Słowem, zanim doszło do hekatomby, był dzisiejszą Angelą Merkel. I dlatego Polski chciałbym nie roszczeniowej, strachliwej, ksenofobicznej czy religijnej, a normalnej i tu pan Kaczyński odpada w przedbiegach.
Ten ma moją ksywę „straszak”, bo straszy bądź straszył ludzi wszystkim: Niemcami, Rosją, liberalizmem, utratą tożsamości, prywatyzacją, obcym kapitałem, wykształciuchami, marginalizacją, rozgrabieniem majątku narodowego, etc. Takiego człowieka lepiej nie widywać, a co dopiero dać mu stanowisko głowy państwa. Cholera wie, czym jeszcze, zwłaszcza ciemny, lud nastraszy? Spójrzmy na problem in vitro. Tysiąc razy go pytano, czy jest „za” czy „przeciw”. Wije się jak piskorz, raz odpowiadał wyuczonym, że jest to „skomplikowana sprawa”, a na pytanie dziennikarza, co w niej skomplikowanego, odwrócił się na pięcie i odszedł.
Potem nałożył płytę pt. „ja jestem katolikiem”, a przecież pytanie nie brzmiało, jakiej jest wiary, a czy poprze in vitro, metodę – przypomnijmy – za zastosowanie której jego klub chciał wsadzać ludzi do więzienia! Teraz się to próbuje wyciszyć, zapomnieć, wymazać! Przy tym człowieku nie ma szans na ratyfikację przez Polskę Karty Praw Podstawowych, bo prawa te też nie współgrają ze światopoglądem pana Kaczyńskiego, który raptem musi objąć 40 milionów ludzi. Nie jest też ów za przestrzeganiem rozdziału Kościoła od państwa, biskupi to dla niego naturalni partnerzy rozmów o regulacjach prawnych w kraju. Nie tak dawno opowiadał się pan Jarosław za zakazem sprzedaży magazynów erotycznych w kioskach. Pewnie gdyby przyszło co do czego, chętnie złożyłby podpis pod ustawą karzącą więzieniem za zakup wibratora w internecie, bo sex-shopy by pewnie też ustawami swoich pretorian pozamykał.
Fajny XXI wiek w obliczu szczęśliwych na zachodzie Niemców, Szwedów, Australijczyków czy Anglików, których głowa państwa nie ogłasza od dekad, co jest maluczkim dozwolone, co zaś złe i godne potępienia. Dla jasności – Bronisław Komorowski to też kandydat z nie mojej bajki, ale przy swoim oponencie jest jak zając zamiast wilka w ciemnym lesie. Nie z mojej bajki, ponieważ uważam, że Polskę stać na nowoczesnego, nie skażonego ograniczeniami mentalnymi prezydenta na miarę Obamy czy Sarkozy’ego, więc trochę ciężkawy kandydat PO jest zaledwie lepszym wyjściem z nieciekawej sytuacji, niemniej dużo lepszym niż jego vis a vis.
Mam nadzieję, że się obaj panowie nie obrażą za porównanie ich do siebie – mnie Jarosław Kaczyński przypomina z klimatu postaci jako żywo innego Jarosława, tutejszego, mianowicie Maśkiewicza. Człowieka, do którego mam szacunek, niemniej nie chciałbym, by ponownie mógł tu o czymś decydować. Zresztą łączy ich też błyskawiczny rachunek, jaki im wystawiono. Pan M. po czterech latach piastowania urzędu burmistrza Iławy został w kolejnych wyborach wręcz ośmieszony uzyskanym „poparciem” społecznym. Podobnie Kaczyński – po dwóch latach rządzenia w codziennym klimacie zastraszania, afer, prowokacji i zatrzymań ludzie strącili jego i jego partię z piedestału decydowania o sprawach polskich.
Teraz chce wrócić, ma takie prawo. Jeżeli wygra, przyjdzie to zaakceptować, ale boję się tego braku tolerancji dla wszelkiej inności, tego staromodnego patriotyzmu, szantażowania Europy brakiem podpisu pod jakimś neo Traktatem Lizbońskim, więc trzymam kciuki, żeby nie wygrał w imię spokojnych kolejnych lat. Europa i świat potrzebuje przewidywalnego prezydenta Polski, ciekawego, jak się pewne problemy rozwiązuje za granicą, czerpiącego swą mądrość z mądrości innych, nie zaś przekonanego, że całe zło dla jego kraju płynie ze zlaicyzowanego Zachodu, a Wschód to potężna dzicz. Tupiemy więc na nich z obu nóg, strasząc wetem w strukturach europejskich, bo jesteśmy pełnoprawnym członkiem Unii.
Jak każdy z nas miałem swoich ulubionych i mniej ulubionych nauczycieli w szkołach. Byli tacy, co imponowali, byli tacy, co śmieszyli, byli sympatyczni, wybuchowi – różni. Wszystkich dało się za coś polubić, ich się widywało na co dzień i znało od podszewki. Dyrektorem szkoły był zaś zwykle ktoś obcy, jakiś pan od przemówień w święta, niedostępny szef placówki. Taki układ powinien być i z prezydentem. Winien być pierwszym dziedzicem majestatu Rzeczypospolitej: czuwać, powagą swojego urzędu dawać poczucie bezpieczeństwa, tonizować spory, starać się zyskać sobie miano arbitra, rozjemcy. Komorowski zasygnalizował kilka razy, że to jego modus operandi, Kaczyński kocha tylko tych, co po jego stronie barykady, a tu wojny cholera nie ma, Hitler kaput!
LESZEK OLSZEWSKI
* tekst ukazał się przed II turą wyborów prezydenckich 2010