Treść tego felietonu będzie jednym wielkim spoilerem. Jeżeli nie chcesz wiedzieć, co przyniesie przyszłość, natychmiast przerwij lekturę. Jeśli jednak korci cię ciekawość, po zapoznaniu się z zawartością felietonu skonsultuj się z własnym sumieniem lub z najbliższą rodziną, gdyż niewłaściwa interpretacja „prawd słusznych”, zawartych w tym tekście, może skutkować co najmniej pomrocznością jasną, ze zmianą światopoglądu włącznie.
Tomasz Orlicz
Będę szczery do bólu, boleśnie pozytywny. Można być wirtuozem fałszywej gry. Można się znaleźć na dnie, nie osiągnąwszy głębi. Można mówić takimi banałami, że tylko podłożyć muzykę i będzie przebój. Żyjemy w dobie fake-newsowej dyktatury dusz. Zarówno lokalnie, narodowo, jak i globalnie brniemy jak jeden mąż w kierunku, któremu na imię jedna wielka niewiadoma.
Wszelkiej maści autorytety wieszczą taki czy też inny upadek dzisiejszych struktur Unii Europejskiej. Nasuwa się pytanie: jakiego rodzaju i w jakim zakresie powinniśmy oczekiwać upadku struktur środowiskowych, samorządowych i w konsekwencji państwowych? Mamy oto całkowicie odmienne zapatrywania na przebieg sytuacji i stawiane naprędce diagnozy różnego kalibru ekspertów. W perspektywie bliższej lub dalszej skali czasowej bynajmniej w żaden sposób nie są w stanie nam one w tym pomóc.
Być może okażę się być jedynie wariatem wołającym na puszczy, ale zaryzykuję przeprowadzić najchłodniejszą z możliwych analiz na najbliższą, egzystencjalno-polityczną przyszłość. Pytanie podprowadzające brzmi: czego nam wszystkim, zarówno w wymiarze narodowym, jak i lokalnym potrzeba w tej chwili najbardziej? Każdy odpowiedzialny obywatel i obywatelka odpowiedzą, że stabilizacji. Jakiej? Jakiejkolwiek.
Z racji tego, że na tę egzystencjalną nakłada się w znaczący sposób ogólnopolityczna, na pierwszy plan wysuwają się jak nic wybory powszechne. Czybyśmy tego chcieli, czy nie, takowe odbyć się muszą w takiej lub innej formie.
Żeby w miarę możliwości jak najbardziej racjonalnie ocenić sytuację, należy przyznać, że zarówno rząd, jak i prezydent muszą dzisiaj walczyć już nie tyle na dwóch, ile wręcz na trzech frontach. Wszelkie podejmowane decyzje muszą dotyczyć walki z epidemią, odmrożenia gospodarki, no i bitwy o uświęconą ziemię kampanii wyborczej. Taka sytuacja jest nie do pozazdroszczenia i przypomina grę w rosyjską ruletkę. Tak zwane haki na stronę przeciwną politycznie wyciągane są przez wszystkie ugrupowania na światło dzienne, przez przyjazne media, do piątego miejsca po przecinku. Ma się przy tym nieodparte wrażenie, graniczące niemalże z pewnością, że już za parę dni tego typu „smaczki” będą wywlekane do piątego pokolenia wstecz. Chcę w tym momencie z całą stanowczością wskazać na niesamowity paradoks dziejowy.
Proszę zwrócić uwagę na obecność i działalność na scenie wyborów prezydenckich jednej osoby, na swego rodzaju Janosika. Ów, niezrzeszony politycznie, nienazwany tutaj z imienia i nazwiska, jako jedyny może sobie pozwolić na emocjonalne wypowiedzi, przez co bardzo szybko staje się głosem ludu i w konsekwencji wrogiem politycznych elit numer jeden. Oczywiście nie wspomnę tutaj choćby słowem, o kogo mi chodzi imiennie, gdyż cała treść z marszu byłaby potraktowana jako kolejny fake news. Mimo to proponuję wyłącznie teoretyczną, intelektualną grę do jednej bramki.
Przyjmując na barki cały ciężar, zdawałoby się, irracjonalnej sytuacji dziejowej, załóżmy, że niezależny kandydat na prezydenta, nasz Janosik, będący najpewniejszym gwarantem stabilności powyborczej, przechodzi do drugiej tury wyborów, dokonanych w taki czy inny sposób. W takim wypadku mielibyśmy do czynienia z niesamowicie ciekawą sytuacją i to w dwójnasób.
Po pierwsze, wysoka pozycja Janosika niejako legitymizowałaby legalność formy przeprowadzenia wyborów.
Po drugie, wystąpiłaby żywa obawa, że nasz niezależny Robin Hood jednak pokona obecnego prezydenta w drugiej turze, więc z lewa i prawa, niestety już półgębkiem, podnoszono by wszelkiego kalibru larum, włącznie z doszukiwaniem się „sensacyjnych doniesień”, dotyczących chociażby bicia przez kandydata Janosika, ile wlezie, Janosikowej żony. Jeśli można było doczepić przed laty tego typu kwiatki do postaci Tymińskiego, to tym bardziej można będzie je przyłatać komukolwiek dzisiaj. Czy nasz Geronimo zdoła odeprzeć tego typu ataki?
Jak co dzień wychodzę z psem na nieco dłuższy, kondycyjny spacerek i dostrzegam wypaczoną kondycję naszej rzeczywistości. Maseczki na podbródkach, brak maseczek, słowem totalne olewactwo norm koniecznych. Nie jest jednak aż tak źle, jakby się mogło zdawać.
Oto słyszę jeden przeciągły klakson i widzę stukanie się w czoło zatroskanego kierowcy, którego tak energiczna troska kieruje się wprost ku pięcioosobowej grupce bezmaskowych młodzieniaszków.
Podążamy dalej. Na ziemi niczyjej, obok powiewających na wietrze wszędobylskich jednorazówek, natykamy się na kolejny dowód naszej świadomości narodowej – na słoiki z przetworami. Czego tu nie mamy? Kiszone ogórki, bigosik, kiszona papryczka i Bóg wie, co jeszcze – wszystko z najwyższej półki wzorowej gospodyni. Rozrzucone, niepotłuczone słoiki są niemym świadkiem wydarzeń sprzed ledwie dnia. Kolejne sto metrów i następna zguba. Przeogromna, poświąteczna porcja sałatki i jaj na twardo, jeszcze częściowo w skorupkach. Watsonie, potrafisz mi podpowiedzieć, co tu się wydarzyło...? Niestety, psina jedynie ślini się, postrzega zaistniałą sytuację w zgoła odmiennych kategoriach.
Po kolejnych kilkudziesięciu metrach marszu odnajdujemy... następną porcję porzuconych słoików z przetworami! Dopiero w tej chwili dociera do mnie, z jakim zjawiskiem mamy do czynienia. Ani chybił natknęliśmy się na dary dobrych ludzi. Niestety, najprawdopodobniej z przyczyn chwilowej niemocy uzależnienia alkoholowego darów tych nie byli w stanie podźwignąć ich adresaci.
Wieki temu pewien car, pragnąc wprowadzić Ruś w krąg cywilizacji europejskiej, kazał odcinać języki spluwających na trotuar, bez wyjątku. Niecałe sto lat temu, w dobie największego kryzysu gospodarczego Europy, Niemcy zrozumieli, że jedyną szansą wyjścia z marazmu ekonomicznego jest konieczność postrzegania przez nich produktów narodowych jako najlepszych.
Otwartym pytaniem niech pozostanie, czy potrafimy udźwignąć ciężar odpowiedzialności za naszą przyszłość.
TOMASZ ORLICZ