Jak sięgam pamięcią, ostatni tydzień wakacji był mi czasem nader przyjemnym. Dość już się miało permanentnej kanikuły, która wchodziła w trzeci miesiąc luzu, tęskniło się za znajomymi ze szkoły – niewidzianymi gdzieś w pojedynkę na plaży a pośród kilkuset innych uczniów! Chciało się godzin lekcyjnych, lekkiego drylu, obowiązków, wejścia w ten rytm – nie byłem w tych odczuciach odosobniony, generalnie wszyscy podobnie odczuwaliśmy...
Leszek Olszewski
Dnia 1 września w białej koszuli się szło do „budy” na tak upragniony masowy spęd: ta utyła, ten schudł, ktoś tam w gipsie, ktoś zapuścił włosy. Zacierało się ręce na nadchodzący rok szkolny! Po apelu głównym i drętwej, przez nikogo niesłuchanej mowie dyrektora udawało się do klasy, gdzie wychowawca przedstawiał plan lekcji, nazajutrz już młócka. Te ranne wstawanie najgorsze, ale to się brało z dobrodziejstwem inwentarza! W moment się przestawię, byle pogoda nie była za śliczna, bo uczyć się za diabła nie będzie chciało. O to przynajmniej upraszałem stwórcę i jego prawą rękę meteorologiczną. Ale jakoś klimat jeszcze nie zwariował jak teraz i już 27-31 sierpnia przypominały dzisiejszy późny wrzesień – temperatura do 17-20C, dużo deszczu, chmur. Zimy też od początku grudnia trzaskały mrozem i bielą, potężną…
Dzień zamachu na WTC to był w Iławie istny listopad, a dwa lata temu 11.09 kąpałem się na Skarbku przy temperaturze 26 stopni! Dzisiaj więc uczniowie mają gorzej: przestawić się na szybkie tory edukacyjne natura nijak nie pomaga, tchnie wręcz wrednością – weź tu nie łap jedynek! Chociaż to też uproszczenie, ja kryzys egzystencjalny notowałem w siódmej klasie podstawówki, dżdżystej i obrzydliwej za oknem. Wszystko mnie przez pierwsze tygodnie nowego roku szkolnego napędzało, tylko nie nauka. W muzycznej też położyłem popularną „lachę” i pała w dzienniku goniła pałę. Pobiłem bodaj rekord podstawówki, bo przez półtora miesiąca nazbierałem ich 14! Matka mało nie zemdlała na wywiadówce, sole trzeźwiące jej jakieś podawano, bo do tej pory latami byłem raczej prymusem, a tu niespodziewane narodziny męta.
Po powrocie i okolicznościowej awanturze (co ciekawe, ja krzyczałem, nie rodzice) – obiecałem żadnej już pały do końca półrocza i prawie się z zadania wywiązałem. Wpadła mi takowa aż po nowym roku z… wychowania muzycznego, ale mieliśmy gościa od tego jakże pryncypialnego przedmiotu „z misją” i dostałem bodaj za nierówny zapis nut. Wybaczone – oto wyrok w domu, bo widzieli, że ogólnie spoważniałem, a tego gościa kojarzyli i wyzbyci byli złudzeń co do jego powagi. 101% uczniów awizowało swoje z nim problemy, taki as! Miałem generalnie dwóch nauczycieli psychopatów, mniejszych i większych, i brało się ich na klatę – przeżyjemy! Ci fajniejsi robili różnicę albo ci drętwi i flegmatyczni, co nigdy nikomu nie przeszkadzali, bo prowadzili lekcje w półśnie, to i fajnie się przysypiało. Tudzież robiło ściągi na klasówkę za godzinę! Typ nauczyciela-piły powodował takie przykładanie się do pracy organicznej...
I coś w tym jest, że tych ostatnich się może jako jedynych z nieskrywanym szacunkiem wspomina – wyostrzony i per saldo bardzo podobny kaliber sobą prezentowali! Dowcipni, bystrzy, świetni w swej specjalizacji i bezlitośni dla nas. Czuło się, że ich kilku nie minęło się z powołaniem. A reszta? W sumie pożal się Boże. Stąd starannie omijałem wszelkie zjazdy ex post, bo jedyne, co było warte uwiecznienia przez te kilka lat, to nasze wspomnienia – rówieśników. One gdzieś tam siedzą w głowie i też blakną, ile można do tego wracać prywatnie? Realia sprzed dekady czy dwóch to ledwie klisze, coraz mniej istotne, choć mamy je z tyłu w twardym dysku – czemu nie! Myślę, że każdy doborowo i nieomylnie pamięta obostrzenia, jakim nas poddawano. Nie było korony, a rygor szedł – jeden przyznam głupszy od drugiego. Dzisiejsi uczniowie też będą mieli swoje cyrki – nasz topowy zaraz uwypuklę, żebyście złapali pion, wtorek już za 6 dni!
W liceum ktoś mądry z nudów wpadł, że mamy naszywać sobie tarcze na odzież wierzchnią – np. kurtki, oraz to, co pod spodem: swetry, koszulki czy koszule. Wychodziła codzienna orka krawiecka, zdarzali się bowiem krezusi o – szokujące! – kilku kurtkach i kilku swetrach w swoich szafach! W dniach początkowych (tak jak teraz w marcu przy lockdownie) kontrola goniła kontrolę: dwójka nauczycieli witała nas przy schodach w holu, potem zaś na fizyce czy biologii dostawaliśmy uwagi. Bo belfer przyuważył u kogoś niesplamiony najmniejszym naszyciem przyodziewek! Miałem to gdzieś, nie będę matki poniedziałek-piątek angażował w igłę z nitką, a my z ojcem wprawieni w szyciu jak statystyczny ksiądz w miłości do ubóstwa, zatem koniec orki. Ów durny „prikaz” wytrzymał z miesiąc i zszedł śmiercią naturalną.
Dotąd przepoceni chodzili w jednych ciuchach, ale z tarczami, domyci/wyprasowani zwykle bez i ogłoszono koniec stanu zwyrodnienia rzeczywistości! Kto zatem miał ochotę szczycić się swą przynależnością na Sienkiewicza 1, mógł to czynić dobrowolnie – jakoś połowy chętnego nie zauważyłem. Zresztą bez urazy, ale przymus zawsze prosi się o odruch sprzeciwu, promil gorliwych nie jest tu w stanie zawalczyć z tysiącami szepczącymi w milczeniu: „Odwalcie się!”. Mnie ta szkoła ani grzała, ani ziębiła od strony tam zatrudnionych, do tego inicjałami pasowałem do tarczy, ale robiłem za głównego buntownika! Nie będzie jakiś frajer ustawiał nam karomierza za swoje widzimisię i tę batalię po kilkunastu uwagach (np. ja) – wygraliśmy. A pomysłowy dyrektor zwiał w pierwsze swe wakacje do RFN-u, a taki był oddany członek PZPR, że aż łzy radości brały z jego oddania.
Kacyk po prostu urodzony, ale bardziej urodził się do zwiania i uprzykrzania, takie mydliny wyszły w praniu komplementarnym. Jednakże jak stwierdziłem (i to się nie zmieniło do dziś) – tożsame kwestie są jedynie przystawką dla braci uczniowskiej i z tego powodu kochało się te powroty! Pierwsze WF-y, przerwy obiadowe, siadywanie na parapetach i streszczanie sobie pobytu w górach, zagranicą czy też nad Narwią u babci. Dotarte towarzystwo znów widziało się godzinami przez pięć bitych dni i to było clou ekscytacji 31 sierpnia wieczorem! Raj słowem skończony, ale to, co najbardziej frapujące, bez wątpienia przede mną! „Buda” to życie nie tapczan, gdzie śpię do 11:10 i na to znów idzie…
Raduję się za „pałowiczów”, bo te przecież każdego dościgną. Miejcie to gdzieś i soli trzeźwiących rodzicom nie żałujcie!
LESZEK OLSZEWSKI