Często pisałem szybko i skrótowo. Teraz będę pisał wolniej, bo nie wszyscy są sprinterami, ja niestety również. Nie wolno bezapelacyjnie domniemania myślenia zakładać... Ludzie są różne przecież. Mądre i trochę mniej. Szybkie i wolne. I tak dalej, czyli niech każdy sobie dośpiewa, co mu na myśl teraz przyszło.
Andrzej Kleina: Bez żadnego echa
Normalnie człowiek nie nadąża, a nawet wstrząsy różniste przeżywa przez ten elektroniczny, poszerzony kontakt ze światem. Jak przeczytałem w Internecie o seksie niewieścim, to normalnie zgłupiałem:
„Poczucie bezpieczeństwa osłabia popęd seksualny kobiet. U kobiet, które znajdują poczucie bezpieczeństwa w związku, gwałtownie spada popęd seksualny - wynika z najnowszych niemieckich badań. U mężczyzn natomiast libido utrzymuje się na stałym poziomie, niezależnie od długości trwania związku, napisali autorzy pracy na łamach pisma Human Nature”.
A ja się tak prawie przez pół wieku starałem, poczucie bezpieczeństwa Swojej zabezpieczałem. I co rusz się dziwowałem. Że ją ciągle głowa boli. Nie tylko wieczorem... Teraz się to wyjaśniło. Czyli największy popęd, znakiem tego, w relacjach patologicznych występuje. Jak chłop pije, bije, molestuje... nie chcę, Boże broń, powiedzieć przez to, że jak „chłop baby nie bije, to jej wątroba gnije”, co to, to nie...
Doktor psychologii Dietrich Klusmann uważa, że „w przypadku mężczyzn stały poziom libido może być cechą zabezpieczającą przed ewentualnymi rywalami. U kobiet silny na początku popęd ułatwia wytworzenie trwałych więzi z partnerem. Spadek libido po utrwaleniu się związku może natomiast zmniejszać zainteresowanie innymi mężczyznami. Może też być tak, że rzadsze stosunki seksualne pozwalają kobietom utrzymać zainteresowanie partnera, zgodnie z zasadą, że nieograniczony dostęp do jakiejś rzeczy obniża jej wartość, spekulują naukowcy”.
Wszystko na pierwszy rzut oka wygląda uczenie. Czy to można jednak psychologom zaufać...? Żeby to chociaż profesor badania prowadził. Bo jak prof. Wojciech Sadurski coś powie, to ja to tak odbieram, jakby z trzech Ziemkiewiczów naraz przemówiło. Takie zaufanie do profesorów posiadam. A z tym brakiem zaufania to nie wcale przez Andrzeja Samsona, a przez mojego kumpla Stacha. Powiada ci on bowiem, że psychologowi, to on nie powierzyłby nawet chomika z anginą...
Niedawno znalazłem na Forum Kuriera taki oto wpis: „Nawiedzony psychol karmi manianą podupadłą na duchu klientelę. Sądzę, że moda na usługi psycholi mija, gdyż próbują więcej znaczyć niż psychiatrzy, a za usługi windują ceny jak wysokiej klasy specjaliści. Nasza koleżanka, będąc w biedzie (dołek emocjonalny), skorzystała z wiedźmy, znanej z usług psychologicznych. Wiedźma pogadała z nią ze 30 min. i skasowała nieskromnie 80 złociszy. Koleżanka po uiszczeniu kwoty szybko powróciła do normy. Nie dlatego, że „zniwelowała jej dołek rozpaczy”, a poskutkowała... cena usługi”.
Błyskawicznie pojawiła się odpowiedź: „Bezradność Waszego postu jest zatrważająca. Moda na usługi psycholi nie tylko nie mija, a jest w stanie permanentnej gorączki rozwojowej. Wraz z rozwojem klasy średniej (czego wam życzę również) będzie powstawał coraz większy wachlarz nerwic egzystencjalnych, z którymi przyjdziecie do psycholi właśnie, a nie lekarzy psychiatrów. Obie grupy zawodowe zajmują się diametralnie czym innym i psychole nigdy nie będą chcieli więcej znaczyć niż psychiatrzy i wchodzić na ich poletko. Cieszę się bardzo, że w przypadku Waszej kumpeli jakość wiedźmy zajmującej się usługami z zakresu ducha była na wysokim poziomie i poskutkowała wyjściem z impasu. Wyobraźcie sobie, że usługa kosztowałaby 30 tylko złotych, co zapewne traumatycznego przeżycia u koleżanki nie wywołałoby i trzeba by zaliczyć co najmniej 10 seansów”. Zastanowić się też należy, czy wiedźma ma prawo do wykonywania zawodu, czy czyniła to na fuchę...?
Kiedy o tym myślałem, bo miałem akurat obsesyjny przymus tej czynności, wpadł mi w oko kolejny post: „Odnoszę wrażenie, że większość nie wie, kto to jest psycholog. Jest to z reguły słabo wykształcony absolwent dosyć łatwych studiów. Nie jest to lekarz jak psychiatra. Standardy etyczne i profesjonalne obowiązujące w pracy psychologa są o wiele niższe niż u psychiatry. W wielu przypadkach jest to po prostu szarlataneria i manipulanctwo”. A co...? Nie mówiłem...?
I dalej leciało: „Nie każdy psycholog jest psychoterapeutą, bo psychoterapeutą jest ten, który odbył własne szkolenia i własną terapię, odbył odpowiedni staż i ma nad sobą superwizora, który kontroluje jego pracę. Psychoterapeutą nie musi być psycholog, może nim być pedagog, lekarz, czy ktoś inny o np. wykształceniu humanistycznym. Ale warunek musi być jeden, ale najważniejszy – taki człowiek musi przejść kilkuletnie szkolenia. Bycie psychologiem po odbyciu 5-letnich studiów w żadnym wypadku nie upoważnia do prowadzenia psychoterapii, jedynie ewentualnie do stawiania diagnoz. Sam psycholog może mieć dużo nieuświadomionych „prywatnych świrów” i nieświadomie szkodzić. Stąd potrzebne są dodatkowe szkolenia. Zwykle trwają około 4 lat”.
Jakoś tak bez echa zachowali się prawdziwi heteroseksualni katolicy lokalni po kolejnym moim tekście o kapeluszu kardynała Dziwisza. Chociaż... nie – jeden anonim dostałem: „Mam nadzieję, że tej chwili szczęśliwej dożyję, gdy cię gnoju powieszą za jaja za lżenie Kościoła, a egzekucja zmieni oblicze Ziemi, tej Ziemi...”. Już ja widzę, co by się działo, gdybym wzorem prof. Joanny Senyszyn napisał, że Kościół w Polsce jest „5 x B”: bogaty, bezduszny, bezczelny, bezideowy i bezkarny...
No niech mi dzisiaj ktoś powie, że się w tym felietonie nie staram bardzo... O seksie było, pracy niewolniczej kobiet też, o kapeluszu kardynała Dziwisza napomknąłem, prof. Senyszyn wplotłem sprytnie i takie inne rzeczy były też. Psychologiczne nawet. Wiem wiem, naczelny Jarek Synowiec będzie się i tak krzywił mocno, że mało lokalnie dzisiaj gadam, ale przecież Leszka Olszewskiego nie przeskoczę, więc nie będę się nawet starał.
Nie miałbym nic przeciwko temu żeby za te ponadnormatywne starania żurnalistyczne naczelny fundnął mi od czasu do czas obiad jaki z dwóch dań za 9 zł – codziennie nowe menu, do wyboru dwie zupy, cztery drugie dania i trzy rodzaje surówek. Jasny gwint, czemu jednak tylko trzy surówki? Czy to przypadkiem nie pójście na zbytnią garkuchni łatwiznę...?
ANDRZEJ KLEINA