Miłość jest silna. Nie trzeba kogoś widzieć, żeby za nim tęsknić. Nie trzeba wiele rozmawiać, żeby wiedzieć. Miłość po prostu jest albo jej nie ma. Trzeba ją jednak pielęgnować i mocno w nią wierzyć, nawet gdy zawodzą ludzie i życie. To jedyna wartość, której posiadanie jest bezcenne, choć są tacy, którzy próbują ją kupić i zatrzymać na własność.
Tomasz Reich
Pokój jak pokój. Cztery ściany wymalowane białą farbą, pożółkłe firanki w oknie z widokiem na jezioro. Wiszą tu od wieków, ale Sandra bardzo je lubi, bo wybrała je dla niej mama. Dziewczynka lubi siadać w tym oknie i godzinami z nią rozmawiać. Przecież to jej najlepsza przyjaciółka. Komu jak nie jej ma opowiadać o tym, co czuje? Przed kim miałaby się wygadać, że wpadł jej w oko Piotrek z klasy. Przecież nie koleżankom, bo od razu zaczęłyby się z niej śmiać. Mamie zaś może zaufać, mówić godzinami o tym, co chciałaby robić w przyszłości, dokąd pojechać na wakacje. Mama zaś jest cierpliwa, nie wchodzi córce w zdanie i naprawdę jest świetnym słuchaczem. Sandra cieszy się, że ma w niej taką przyjaciółkę. Nigdy jej nie zawiodła, nie poskarżyła się na nią ojcu. To prawda. Mama ją naprawdę mocno kocha, choć milczy, nie tuli jej do snu, nie robi obiadów. Dziewczynka wie jednak, że jej miłość jest tak samo silna jak wtedy, gdy Sandra otworzyła po raz pierwszy oczy. Urodziła się przecież zdrowa, lekarze mówili, że to był cud, bo przecież nikt nie dawał jej szans na przeżycie. Nikt, poza Katarzyną Zduńską, która dała córeczce życie. Dała jej też wiarę i siłę przetrwania, której nie mają inni ludzie. Sandra dobrze o tym wie, że musi być silna. Trudno komukolwiek wytłumaczyć, że mama jest przy niej, skoro nikt nigdy jej nie widział w szkole ani nawet w domu dziewczynki.
Ale o Kasi Zduńskiej wszyscy pamiętają do teraz. Jej mogiłę najpierw pokrywały łzy męża, a potem przykrył ciężki, kamienny nagrobek, na którym do dziś stoją świeże kwiaty. Kasia była taka młoda, gdy wyszła za mąż. Z Adamem miała przeżyć całe życie. Tak też się stało, bo nikt nie przypuszczał, że Zduńska umrze kilka lat po ślubie. Ale w dniu ślubu nikt o tym nie wiedział. Wprost przeciwnie, wszyscy cieszyli się, że Kasia i Adam zamieszkają w swoim wymarzonym domu nad Jeziorakiem. Kosztował ich wiele wyrzeczeń. Musieli zrezygnować z wystawnego wesela, bo każda złotówka była wtedy na wagę złota. Zduńska była naprawdę dumna z własnych czterech ścian, razem z mężem je urządzała i tylko czasami z pomocą przychodzili znajomi. Kasia zresztą była dość dobrze zorganizowana i dzięki artystycznej duszy potrafiła za niewielkie pieniądze urządzić naprawdę przytulne mieszkanie. Tak zresztą do dziś wygląda cały dom Zduńskich, w którym praktycznie każde pomieszczenie nie zmieniło się w ogóle od narodzin Sandry. Kasia bardzo niecierpliwiła się z mężem, bo oboje już przed ślubem wymarzyli sobie dużą rodzinę. Przez pierwszy rok po ślubie Zduńska nie mogła zajść w ciążę, dlatego zaniepokojona tym poszła do lekarza, ale on powiedział jej, że musi czekać.
– Ile mam czekać? – pytała samą siebie. – Rodzice już mi wypominają, że tylko w majątek obrastamy, a o dzieciach nawet nie pomyślimy.
Adam starał się wspierać żonę, ale on też powoli tracił nadzieję, że kiedykolwiek będą mieli własne dzieci. Co prawda, nigdy nie powiedział tego żonie wprost, ale ona i tak wiedziała, że przestaje w to wierzyć. Tak było przez dwa lata po ślubie i od chwili, gdy zamieszkali w domu nad jeziorem. Zduńska od tego czasu zdążyła urządzić pokój dla dziecka. Jej koleżanka z pracy powiedziała jej, że nie powinna tego robić, bo to przynosi pecha, ale Kasia i tak nikogo nie słuchała, bo czekała niecierpliwie na to, że któregoś dnia po prostu zajdzie w ciążę. I tak też się stało. Wiadomość o tym, że Zduńska jest w ciąży, szybko rozeszła się po Iławie, tym bardziej, że rzadko zdarza się, żeby dopiero trzy lata po ślubie ktoś myślał o dzieciach. Złośliwi mówili, że skoro się dorobili domu, to teraz mogą dopiero pomyśleć o dzieciach, bo inaczej nie byłoby ich stać na te luksusy. Ale do Kasi nie docierały te kąśliwie uwagi z sąsiedztwa, bo przecież tylko ona i Adam wiedzieli, jak trudno było im się doczekać dziecka. Lekarze w pierwszych tygodniach ciąży byli spokojni, bo Zduńska wyglądała dobrze, a z każdym dniem jej brzuch robił się większy. Kasia wiedziała, że jest coraz bliżej spotkania z dzieckiem. Cieszyła się bardzo na to spotkanie. Ale w czwartym miesiącu ciąży coś się popsuło. To było jakoś nad ranem, gdy Zduńska poczuła silny ból tuż przy piersi. Pomyślała, że to jakiś skurcz na tle nerwowym. Ale ból nie ustąpił ani rano, ani nawet następnego dnia. Nic dziwnego, że postanowiła pójść do lekarza.
Diagnoza była bezwzględna. W organizmie Kasi od dłuższego czasu rozwijał się nowotwór złośliwy, który był już w zaawansowanym stadium. Zduńska od razu trafiła do szpitala, gdzie lekarze mieli zadecydować, w jaki sposób walczyć z chorobą. Po szczegółowych badaniach lekarze orzekli, że kobieta powinna poddać się operacji, bo w przeciwnym razie umrze. Zduńska miała jednak świadomość, że operacja, a także w perspektywie chemioterapia może zabić jej dziecko. Lekarze próbowali ją nawet przekonać do walki z rakiem, bo dziecku nie dawali od początku żadnych szans.
Kasia miała świadomość, że umrze, ale przecież nie mogła zrobić inaczej. Postanowiła zaryzykować i po prostu urodzić. Dla dobra dziecka wycofała się z leczenia nowotworu. Kobieta z każdym dniem coraz bardziej cierpiała i z jej oczu uchodziło życie. Mimo wielkiego bólu, w Kasi było wiele radości. Tak zostało aż do dnia, w którym na świat przyszła dziewczynka. Imię Sandra wybrała kilka minut po porodzie. Dziecko było zdrowe, ale Zduńska była już tak słaba, że nie trzymała nawet przez chwilę córeczki. Zmarła kilka godzin później. Od tamtego zdarzenia minęło tyle samo dni, ile razy otwiera oczy Sandra. Dziewczynka ma świadomość, że jej mama żyje. W końcu człowiek nigdy nie umiera. Wprost przeciwnie. Żyje tak długo, jak długo o nim pamiętają żywi.
TOMASZ GÜNTHER REICH