Dość istotną kwestią w związku z tekstoróbstwem jest minimum szacunku do autora, nawet największego gniota publicystycznego. Kilka razy zdarzyło mi się, że ten, który mnie czyta, błędnie zinterpretował przesłanie utworu. Nie trzeba się tym przejmować, ale czym jest moja nienatarczywa pokusa pisania, jeśli przynosi odwrotny skutek do zamierzonego? Rozwiązaniem problemu jest być może czytanie ze zrozumieniem, okraszone u nasady zwinnością biegłego rozpoznawania ironii, sarkazmu i umiarkowanego cynizmu, który od zarania dziejów miał na czym rosnąć. Mądrej głowie dość dwie słowie, dlatego skupmy się na tematach na czasie, tych z górnej półeczki. Dalej będę wałkował rodzinę – dalej będę faworyzował swoich. Na in vitro sił nie mam, bo czuje się zabity ogromem biznesu płynącego z owej sprawy i niepokornością ludu.
Trudno w tych czasach dowieść, że rodzina to dobra inwestycja. Polacy narzekają na niski socjal, będąc jednocześnie skołowanymi, czy aby niższe podatki nie załatwiłyby ich problemu natury poczęć i kreacji. Sądząc po statystykach, nawet Iława się rozbraja. Mamy do czynienia z demobilizacją rodziców, świadomym przejściem w stan pokoju, inaczej wywieszeniem rodzicielskiej białej flagi. Już teraz częste obrazki to ojciec-mebel albo pozorna matka. Te obserwacje rozpocząłem równo z przyjściem do ratusza, gdzie dowiedziałem się, że moja Iława liczy sobie już tylko ponad 31 tysięcy mieszkańców. Królu złoty, czemu jest nas 2 tysiące mniej, niż w czasach, do których moja pamięć jeszcze sięga? Nie tylko Irlandia przyczyną.
Kiedy z kościelnej ambony wybrzmiewa niewygodny apel o jedno dziecię więcej, równolegle słychać głos oburzenia i lament tych, którzy stoją pod ciśnieniem tej bezczelnej indoktrynacji czy też mentalnego przymusu. Do końca nie rozumiem logiki niektórych Ziemian. Obnoszenie się od okresu dojrzewania z tym, że „to ja decyduję o swoim życiu i to mnie wszystko w nim wolno” wykracza poza normy światłego człeka. Wbrew temu, że nie staram się interesować, co kto robi w mieszkaniu obok, jestem przekonany, że świat rodziną stoi. Boże, przecież ludzie zawierają związki, wychowują dzieci, uzależniają się od siebie tylko dlatego, bo to jest dla nich lepsze, bo naturalne. Zatem wzbranianie się, a tym bardziej zamknięcie się na chęć dania światu kolejnej majestatycznej cząstki w ramach funkcjonowania rodziny, jaką jest człowiek, to zwyczajny błąd i zaniechanie.
W tym wszystkim po wielowiecznych praktykach kluje nam się obraz podmiotu, który jest w stanie dawać bezinteresownie, dzielić się i pomagać, uczyć od podstaw wartości, czynić prawdę, mówić „przepraszam”, wybaczać, bawić się, aż wreszcie kochać – a wszystko to z wielkiego szacunku do wielopokoleniowości oraz poznanej hierarchii. Gdzie? W rodzinie, bo przecież nie na imprezie singli ani na spotkaniu klubu samotnych serc czy też w szkole, która bardziej uczy, niż wychowuje. W tym wszystkim, zarazem wielkim skrótem myślowym, dążę do tego, że rodzina to taki wentyl bezpieczeństwa człowieka, który nieodpowiednio prowadzony zaczyna tykać i wybucha. Właśnie – rodzina, jak każdy aspekt życia może być też siedliskiem zaniedbania, ale chyba można pójść na kompromis i przyrównać ją do Churchillowskiej wizji demokracji.
Wracając do ciśnienia na dzieci i strasznych warunkach Polaków do posiadania takowej gromadki. Wielokrotnie miałem styczność z rodzinami niezamożnymi, jednocześnie wielodzietnymi, gdzie granice nie były wyznaczane przez pieniądze, ale poświęcenie i zdolność do pracy rodziców. Sam po sobie widzę, że teraz wygoda i użyteczność jest jak nałóg. Uważam się za wygranego, bo czuję świadomość problemu i chcę, aby przyszłość napisała mi scenariusz, w którym będę mógł do pewnego czasu zdecydowanie więcej dawać, niż brać.
No cóż, do sedna. Gotowość do założenia rodziny z gromadką dzieci bynajmniej wyznacza pieniądz. Co do pracy, to uwierzcie, zobaczcie, doświadczcie – ona jest! W Iławie też. Jeśli chodzi o warunki do zakładania przedsiębiorstw w Polsce, to długa droga – jesteśmy w czarnym dole, przysypani glebą pod uprawę nieuczciwego socjalizmu. Obywatel to najmniej istotny element tej układanki. Niektórzy nie mają tego szczęścia, żeby mieć swoje dzieci – wystarczy spojrzeć, jak brak im tlenu, jaka to duchota silna.
Dwa miesiące temu w Iławie maszerowano w imieniu tradycyjnej rodziny. W związku z tym, że kapitał społeczny nie zawiódł i nie była to typowa niszówka, odezwały się potem butne komentarze. „A jak to? Przecież miłość mężczyzny z mężczyzną znała już starożytna Grecja. Czego chce ten ciemnogród?”, „Szli z nimi ci z ONR – brawa dla organizatorów, moja noga tam w przyszłym roku nie postanie” i tym podobne. Jasne, każdy ma prawo do swoich poglądów, których naczerpał jak czerpak. Zawsze głos sprzeciwu i jakaś dezaprobata świadczy o powadze sprawy. Tak, bo to sprawa życia i śmierci albo wielkich, nieuchronnych przemian cywilizacyjnych.
Dajmy na to, że ja nie wyobrażam sobie życia w świecie, gdzie ludzie nie są autentyczni i nie godzą się na to, jaki start-up otrzymali od Boga. Wnioskuję tak, ponieważ widzę, jak utrudniają sobie życie, a wszystko po to, bo chcą być nader oryginalni i nietuzinkowi. Zauważmy, jesteśmy tylko ludźmi – nie dorabiajmy sobie zamiennych teorii do tego, że świat opiera się na kobiecie i mężczyźnie. Jest wtedy prościej niż sobie wyobrażamy, tak sądzę. Wystarczy po prostu zgody na to.
A czy marsz był potrzebny? Tak, był, jeśli pomógł ludziom utożsamić się z tym, co jest dla nich ważne i stanowi fundament ich życia. Według mnie to również dobre świadectwo tego, że katolicyzmu nie da się zepchnąć do świątyń i kościołów, które z roku na rok pustoszeją.
Ostatnie zdanie. Powoli leczę się z bycia bojownikiem idei. Wiem, że najlepszym świadectwem zdaje się być moja postawa i czyny, a nie same słowa. Tak samo niech będzie z Marszem dla Życia i Rodziny. Uczestnicy, sympatycy i orędownicy tego przedsięwzięcia, dawajmy żywe świadectwo tego, że rodzina to najlepsza inwestycja, a dzieci to najdroższy, namacalny dar. A marsz niech będzie akcentem, co by może ktoś mógł się obudzić ze zbytniego letargu i wygodnictwa – naturalnie, nic nachalnie!
KAROL CHOŁASZCZYŃSKI