Krążą ploty, że w Słupsku ma powstać największa w Polsce fabryka części rowerowych – niejeden iławianin oddałby sam Mały Jeziorak za parę nowych, nie niewolniczych stanowisk pracy. Ale czy ktoś chciałby ten dar okupować przegraną cywilizacji łacińskiej w mieście? Otóż zwycięstwo słynnego waginosceptyka III RP Roberta Biedronia w wyborach prezydenckich w Słupsku staje się namiastką końca pewnej ery albo kolejnym wybrykiem tych wyborów. Iławianie mają sto razy lepiej. Ja jednak tu nie po to.
Sporo ostatnio przyglądałem się wartości pieniądza w życiu otaczających mnie osób. Kręci się – nieważne, czy jest ich dużo, czy może mniej. Doszedłem do prostego wniosku – duży obrót pieniądza generuje patologię w pięknym opakowaniu. W kontekście słowa klucz, z języka greckiego „pathos – cierpienie” i „-logia” jako przyrostek tworzący rzeczowniki, nazywające gałęzie nauki – to bardzo uwłacza kasie. W połączeniu z dostatkiem może tworzyć oksymoron i na pierwszy rzut oka to prawda.
Drugie dno tej sprawy polega na tym, że częściej niż rzadziej ludzie, którzy mają pieniądze, zwyczajnie oddalają się od esencji życia, stosując karty przetargowe w postaci pieniądza. Czas jako dobro gospodarki istnieje – w określonych warunkach ma swoją cenę. Społecznie, w ujęciu rodzinnym, godzina zegarowa rodzica dla dziecka to towar bezcenny, mający już miano deficytowego. Nie trzeba tryskać, Bóg wie, jakim intelektem na lewo i prawo, żeby dojrzeć w tej sytuacji nieprawidłowość.
Dlaczego najwięcej, co mogę ci dziś albo jutro dać, to mój czas? Skoro łaknę czegoś, co kiedyś było normalne, a teraz tego nie ma, to znaczy, że wkradła się patologia – jednym słowem, na własnym ciele uczę się cierpienia. Rodzic przekazuje wartości bezcenne i tyle. Wcale nie twierdzę, że dobra materialne są wcale niepotrzebne – po prostu nie należy, czy to jako rodzic, czy to jako dziecko, zastępować nimi minuty, godziny, popołudnia.
Nie twierdzę też, że wiele osób robi to z własnej, nieprzymuszonej woli – zdaję sobie sprawę, że przetrwanie rodziny może kosztować poświęcony jej czas. Zahaczając o korporacyjny klimat, zdołałem dostrzec, że zatracić można się nie tylko w alkoholu i narkotykach, bo również w pracy. Niektórym wrażliwość nie pozwala na bycie ojcem, chociaż nim są. Świat jest pełen pomyłek – problem w tym, że numer wybieramy zawsze my.
Zeszły piątek rano – odpalam w pracy przeglądarkę, na ruszt leci z automatu wybierany serwis informacyjny, z którego najlepszą i najrzetelniejszą częścią artykułu są komentarze. Moim oczom objawia się wielka reklama – Black Friday -80%. Zazwyczaj to widzę, że nie dla idiotów, oni tak mają, codziennie niskie ceny, dużo, tanio – już od tego wymiotuję, a teraz jakieś funeralne piątki i te wyssane z łokcia obniżki? Znowu nam utrudniają byt.
Nie musiałem sprawdzać, żeby wiedzieć, że to ze Stanów. Jeszcze niektórzy nie zdjęli ozdóbek po Halloween, a tu znowu spuścizna, tym razem od Busha – ta nowocześniejsza. Mniej więcej to ma wyglądać tak, że ludzie się rzucają na asortyment, jak Polaczki, na przecenionego, świątecznego karpia w markecie.
Okej, zatem u nas to mamy co najmniej kilka razy w roku – w Iławie jeszcze częściej, sądząc po porannych kolejkach przed marketami. Raz uczestniczyłem – nie żałuję. Wydawać by się mogło, że mając pieniądze, w oczywistej relacji podaży do popytu w Polsce, zakupy to błahostka – pomyliłem się. Ktoś tęskni za staniem w kolejce i walką wręcz o produkt? Polecam przejść się po bardzo tani zestaw śrubokrętów albo but firmowy z gazetki. I tu znowu widać, jak bardzo teraz na fali jest mieć, a nie być.
Czarny piątek to zalążek świątecznego zbierania zapasów, czyli kupowania potrzebnych i niepotrzebnych rzeczy, najczęściej w naszpikowanych, świecącymi półkami supermarketach i centrach handlowych. Tak się narobiło, że statystycznie więcej Polaków czyta gazetkę promocyjną, niż byle jaki dziennik. W zasadzie mogę jeszcze doczekać czasów, kiedy „obojętnie” jaki polityk będzie, przy okazji wszechobecnej agitacji, promował karmę dla kota albo pół litra – wcale się nie zdziwię, bo demokracja coraz dojrzalsza, a granice przesuwamy albo likwidujemy. Poprzez zakupy świąteczne możemy dać protest podmiotowości, której Polsce w branży handlowej zdecydowanie brak.
Nie tak dawno Iława również zapukała o wstrzymanie budowy kolejnych marketów, które zabijają lokalnych przedsiębiorców, przy tym obłupiają Polskę z pieniędzy, których się wcale nie egzekwuje. Na efekty wyborów jeszcze chwilę będziemy musieli poczekać – zatem, co można zrobić w codziennym wirze zakupowym dla Polski bez pomocy władzy?
Dać odpocząć marketom i centrom handlowym – uwierzcie, że pracownicy odetchną, a te kolosy zobaczą, że muszą być w czymś lepsze od małych sklepikarzy, pomijając niewielką różnicę cen. Robiąc zakupy w małych sklepach, na targowiskach, zawsze pytaj, skąd pochodzą produkty – niektórzy lubią oddawać nam coś z marketu. Następnie kupuj z głową według faktycznego zapotrzebowania, a prezentów szukaj w polskich sklepach, u polskich artystów, czy też pofatyguj się, żeby zrobić coś sam. To musi dopiero smakować i cieszyć!
Święta to tylko kilka dni, więc nie zastawiaj się kredytem, na który cię nie stać. Rób niespodzianki, a prezentów szukaj. Reklama mówi ci, czego potrzebujesz – przypadkiem nie jest na odwrót? Esencją świąt jest atmosfera, więc raduj się – powodów jest wiele, zarówno świeckich, jak i religijnych! Nie przejmuj się Nergalem i Czubaszkową, którzy świecą przykładem jako twarze świątecznej kampanii reklamowej. Zadaniem jest, aby jak najmniej wypoconych setkami godzin pieniędzy trafiło do obcego koncernu i opuściło nasz kraj – niech nasza praca przełoży się na dobrobyt innego Polaka, chyba że należysz do grona kosmopolitów. Raz, że nie wpadamy w zakupowy szał, dwa, że dajemy w nadchodzącym czasie bliskim jak najwięcej siebie, nie przez pryzmat zawartości portfela.
Wracając do tematu wyborów, i ja mam nadzieję, że nowy burmistrz Iławy da siebie iławianom i wsłucha się w obywatelski szmer, nawet jak ten będzie nieśmiały i cichy. Dyżury w ratuszu w zeszłej kadencji nie przysporzyły wiele pracy radnym, zważając, że tylko kilka razy ktokolwiek raczył odwiedzić włodarzy z prozaicznym problemem.
Chyba nie muszę prosić o pozwolenie pana Adama Żylińskiego i radę miasta o to, żeby zachęcić obywateli do dzielenia się z nimi swoimi problemami. Niechaj tak będzie – zatem, chodźcie, a będziecie wysłuchani i proście, a będzie wam dane. Nie mylę się, prawda?
KAROL CHOŁASZCZYŃSKI