Prostota bywa zbawienna, nawet jeśli jest ostatnią deską ratunku dla tonącej łajby. Niedługo, niczym ze statku Costa Concordia, nasi kapitanowie lokalnej żeglugi politycznej odejdą lub uciekną w blasku niedosytu wiecznie niezadowolonego elektoratu i długu publicznego. Część z nich da sobie spokój i rzuci grę w teatrze „społecznych” rządów, inni podejmą walkę i spróbują miastu po raz któryś pomóc – z jakim skutkiem, zobaczymy. Mama mi zawsze powtarzała, żebym obcym nie ufał, dlatego na mnie tradycyjna kampania niefortunnie nie zadziała. Za rok z hakiem już widzę czarujące ulotki z obietnicami turystycznego raju nieopodal naszych domów. Ludu, mój ludu, podnieśże rękawicę i pokaż, jak to się robi bez władzy i pod koniec kadencji, w dodatku na obcej ziemi.
Wszem i wobec muszę stwierdzić, że jak natarcia bilbordów promujących miasto w kraju nie było, tak nie ma. Biedna warstwa, która czeka na turystyczną szansę dla swoich portfeli, nie ma co liczyć na przybytek gości. Co więcej, nie słyszałem o szczególnych ofertach dla młodych przedsiębiorców z branży turystycznej – może jakiś mniejszy ZUS-ik czy gratis dotacja od miasta w ramach szerzenia znośnej cenowo bazy noclegowej w okolicy? Niedoczekanie na masowe miejsca pracy w branży stolarskiej, elektronicznej czy chemicznej powinno zostać zrekompensowane. Ponoć na Lubawszczyźnie po słonych wypłatach ludziom w sklepach produktów brakuje, a kloszarda ze świecą szukać. Ale to podobno, choć ziarno prawdy i wniosek można z tego wysnuć. Są u nas warunki, jest też miejsce do wypoczynku, zatem można zarobić. Mam pomysł.
Pewnikiem jest, że pewien procent mieszkańców Iławy i okolic podróżuje. W sposób spektakularny lub nieco skromniejszy zwiedzamy różne zakątki świata. Jak to mniej więcej wygląda? Pakujemy wszystko, co niezbędne do naszych toreb i plecaków, uciekamy od miejsca pracy i codzienności, wcale nie myśląc o tym, że swoim poletkiem można by się na obczyźnie pochwalić. Pochwalić to pochwalić, ale pomóc komuś, kto z turystyki i rekreacji tutaj żyje, dzieci swoje z tego karmi. Chwała tym, co nie zapominają! Podpiąłbym pod przyczynę takiego zachowania odruchy patriotyczne i skrawek pozytywnej nieskromności vel. cudze chwalimy, ale swoje znamy i promujemy. Najczęściej jednak, żeby zabrać coś ze sobą w ramach promocji rodzinnego miasta, to trzeba wyjechać za 4 granice, 3 rzeki i 2 pasma górskie, żeby ciotka z Francji mogła posmakować polskiego chleba i kiełbasy, potem to strawić i szybko o tym fancie zapomnieć. Mnie bardziej urzekałby obrazek drewnianego żurawia na francuskim kredensie – zastosowanie uniwersalne, w razie srogiej zimy można nawet podłożyć nim do pieca, jeśli nie wzbudzi w nowym właścicielu sentymentu i sympatii. Wyjazdy w odwiedziny rodzinki bym na razie zostawił na rzecz typowych wakacji.
Drugim pewnikiem jest fakt odwiedzania informacji turystycznej. Niekiedy miejsca błogosławionego i pomocnego, innymi czasy pozbawionego sensu, gdy zdaje się być spontanicznym punktem spaceru. Właśnie…
W ramach odwiedzania tego typu pomieszczeń powinniśmy starać się przywozić do nich biuletyny, ulotki promujące NASZE miasto czy twórczość lokalnych artystów. W ten sposób wymieniamy się materiałami, wnosząc coś „swojego” na teren o kompletnie innych uwarunkowaniach geograficznych, innej faunie i obyczajach. Nie wykluczam możliwości zawiezienia materiałów o Iławie np. do Mrągowa – być może ktoś odwiedza różne miejscowości jeziorne i akurat w naszym skromnym kurorcie nie był, a chętnie by tę okolicę poznał. Odnoszę wrażenie, że rozprzestrzenianie naszego regionu w ten sposób w przeciągu kilku lat przyniosłoby niewyobrażalny sukces.
Na ten przykład bierzesz ze sobą na wakacje nad morzem 5 płyt naszego chóru Camerata – w schludnej kopercie, na niej przeważa akurat w tym kontekście Iława, a nie sam zespół wokalny, bo wydanie jest czysto promujące miasto. Ktoś zainteresowany muzyką chóralną chwyci za ten materiał, przy okazji dowie się o rodzimym mieście chóru, a dziwnym trafem za rok będzie u nas spędzał urlop. Czy jest to przekaz bardziej indywidualny niż plakat czy słabo rozreklamowana strona internetowa? Zdecydowanie. Szkopuł tkwi w tym, żeby wszystkie miasta potrafiły otworzyć się na ich teoretycznych rywali na rynku turystycznym. Myślę, że na pewno na takiej akcji skorzystałoby więcej ośrodków wypoczynkowych, a kąt z tematyczną szafką w każdym punkcie informacyjnym wiele by nie kosztował. Pod szyldem „Gdzie jeszcze możesz wypocząć” według rejonów Polski poukładane gadżety i materiały informacyjne – jesteś na wakacjach, a już możesz planować następne! Żyć, nie umierać.
Mimo że wakacje cumują już nieubłaganie, to niektórzy zaczynają swoje urlopy i mogą poczynić pewne kroki, żeby wyjeżdżając, nie zapominać o swoich korzeniach i miejscu zamieszkania. Mam tu na myśli delikatne oznaczenie samochodu czy koszulki z lokalnymi motywami. Czasami smaczne detale potrafią przyciągnąć uwagę przechodnia – zadanie dla urzędu miasta, żeby takie smakowitości były dostępne do rozprzestrzeniania w większej ilości. Wychodzę z założenia, że musimy w pewnym sensie wziąć sprawy w swoje ręce – inaczej pozostanie nam tylko narzekać i bezczynnie czekać. Mówi się o słabych frekwencjach na iławskich imprezach – niech każdy zabierze ze sobą materiały promocyjne odnośnie iławskich imprez i festiwali, zaniesie do punktu informacyjnego lub często uczęszczanych miejsc odrębnego miasta – lepsze frekwencje to kwestia czasu. Mówię o rzeczach realnych. Wiem, jak jest – że skarbonka została doszczętnie rozbita. Tymczasem trzeba czekać na dobrodzieja, który wprowadzi pomysł w życie. Jadę niedługo do Siedlec – niekoniecznie turystycznie. Zabieram stąd kawałek Iławy – czekam na Twój ruch!
KAROL CHOŁASZCZYŃSKI