Znacząco niewiadoma fronda pokrzywdzonych przez niepisany odłam władzy twierdzi, że nie w takcie obywatela jest wiecznie narzekać – czytaj: lemingrad się wiecznie cieszy, bo grunt to pozytywne myślenie. Skąd takie wnioski, skoro chociażby konstytucyjnie bije wręcz we mnie powinność troski o lepsze państwo? Przesiadka we wschodniej części przyszarzałej Warszawy natchnęła mnie do napisania o świadomej i chcianej interwencji. „O czym? Taki program w walterowym dziecku leci – tyle wiem, reszty nie muszę. Dajcie mi święty spokój. Te złodzieje i tak nic nie zrobią.”
Skoro typowy iławianin, tracący oręża do walki zaraz po wyborach, właśnie w ten sposób składa broń, to jak ma być dobrze – pytam się? Według mnie nie tyle chodzi o zaufanie, co jego zbyt wielki kredyt złożony w stronę ludzi, którzy na szczeblu lokalnym politycznie są zaledwie pół-profesjonalistami.
I w żadnym wypadku nie jest to obelgą ani umniejszeniem czyjejś kompetencji, bo przecież wiadomo, że w ramach normalnie biegnącej codzienności zasiadanie w radzie miasta czy powiatu jest czynnością drugoplanową – przede wszystkim zawodowo. Chyba że mamy w swoich szeregach uczonych, zacnych ekonomistów i włodarzy z krwi i kości pasowanych na uniwersytetach.
A żeby odciążyć te rozchwytywane przez zakłady pracy, własne firmy, rodziny i pasje ręce, prosto ze stolicy przywiozłem niegłupi pomysł. Inicjatywa, która nie tylko otwiera zazwyczaj pyskate przed telewizorem twarze, ale wpływa budująco na kondycję miasta – wszystko pod warunkiem otwartości na krytykę i poszanowania dla demokracji. Poza tym chyba w naszej roli jest wziąć odpowiedzialność za decyzje i aktualną sytuację miasta, zamiast ograniczać się do frazesów typu: jaki elektorat, taka władza.
Gdy przysłuchiwałem się którejś z kolei sprzeczce klientki z obsługą kas PKP, w oczekiwaniu na rzadko jeżdżący bezpośrednio pociąg relacji Warszawa-Iława, do moich rąk trafiła jedna ze śmieciowych gazet typu „dziennik” – ta darmowa z grupy utrzymujących się wyłącznie z zawartych w niej reklam. Tego rodzaju celuloza świetnie służy za rozpałkę, ale poza potencjałem energetycznym zauważyłem w niej coś o wiele ważniejszego. Otóż!
Przetwór drzewny niósł w sobie zachętę do krytyki i narzekania – żeby było śmieszniej, w akcję po uszy zamieszany jest urząd miasta, który oczekuje konstruktywnego biadolenia. Jeden numer – tysiąc spraw. Właśnie tak reklamuje się tamtejsza infolinia, która godzi się na zgłaszanie problemów, udzielanie informacji czy pomoc, jakiej obywatel miasta może potrzebować – czy to z zakresu biurokracji miejskiej, czy prozy okrutnego momentami życia. W pogotowiu poza telefonem jest aplikacja mobilna, chat, formularz internetowy i email. Zgadza się – otwierają okna, bo wiedzą, że obywatel może przez emocjonalną obelgę, uwagę czy pytanie, pomóc im w odnalezieniu problemu i jego rozwiązaniu. Bo samowystarczalność bywa zła.
Wszem i wobec wiadomo, że krajanie iławscy swoje żale wylewają na biurko redaktorów „Kuriera Iławskiego” – o ile interwencja mediów zdaje się mieć wymiar silnie zbawczy, tak wydaje mi się, że tendencja ta powinna zostać uspokojona lub zażegnana. Forma konsultacji społecznych, infolinii kogoś zawiedzionego zbyt twardą wodą z kranu albo nieodśnieżonym fragmentem alei Jana Pawła II to sposób na współpracę, której dawno nam nie zaproponowano, czy nie udostępniono w jednym, charakterystycznym miejscu – może być nawet anonimowa, jeśli wnioskujący z czymś lub o coś sobie tego życzy.
Wiem z autopsji, że osoby zatrudnione w celu wyłącznego łopatologicznego tłumaczenia sprawdzają się lepiej, niż te, które dualnie działają, jednocześnie w stertach papieru, przy ekspresie do kawy i z klientem, na którym zdarza im się wyżywać. Zawsze to również dodatkowe miejsce pracy, które sam z chęcią bym przyjął! Właśnie tak, bo w Iławie nie ma miejsca dla przyszłych inżynierów, a miejsca w budżetówce rozchodzą się w ekspresowym tempie.
Nie sięgam pamięcią daleko, ale za kadencji Pana Adama Żylińskiego w skrzynkach pocztowych iławian zagościły ankiety, w których mogli napisać, czego oczekują od miasta i w jakim kierunku chcieliby, aby się rozwijało i co można by poprawić. Niestety wraz z biegiem lat i zniknięciem Żylińskiego takie praktyki zniknęły. Czyżby aktualna loża rządząca wiedziała lepiej, czego mieszkaniec Iławy chce najbardziej? A może już dawno swoją broń opuściła i czeka na zmianę elekcyjnej warty?
Bożyszcze wiedzy i komunikacji, Facebook w arsenale swoich przycisków nie posiada narzędzia do klikania „Nie lubię tego”. Co prawda możemy zgłosić problem, który może być naruszeniem, ale nigdzie nie widnieje opcja wyrażenia swojej negatywnej opinii, wyłączając możliwość skomentowania tego. A może akurat w ramach głosu większości warto by było otworzyć podstronę urzędu miasta, w której toczyłaby się dyskusja, zamieszczane byłyby ankiety i formularze zgłoszeń paranormalnych zjawisk miejskich.
Jest w sieci kilka stron, z których wylewa się jad zagorzałych fanów miejsc, w których ich nie ma i rządów, które nie panują. Na tę okazję cytat Jana Kurczaba, metafora z mojej strony – skierowana zarówno do tych zza lady i stojących przed nią:
„Jestem zdania, i to całkiem poważnie, że nigdy dzieci nie mogą zrobić rodzicom takiego wstydu, jak rodzice dzieciom”.
Dzieci chcą platformy – i tu was zaskoczę, bo obywatelskiej, takiej do komunikacji!
KAROL CHOŁASZCZYŃSKI