Scenką rodzajową, która za dzieciaka zachęciła mnie do lektury „Mistrza i Małgorzaty” Bułhakowa, była sytuacja, jaka napotkała dwóch literatów podczas upalnego letniego wieczoru, kiedy to spacerowali sobie po moskiewskim parku. W pewnym momencie spragnieni podeszli do budki z napojami, prosząc uprzejmie panią o butelkę wody mineralnej. Na co ta odpowiedziała oschle: „Mineralnej nie ma” i – jak pisze Bułhakow – z niejasnych powodów obraziła się.
Leszek Olszewski
Można się z tego śmiać, ale pobieżna nawet obserwacja polskiej, weźmy jako przykład – iławskiej rzeczywistości skłania do refleksji, że Bułhakow niewiele by stracił z jakości swojej powieści, gdyby jej akcja działa się, dajmy na to, gdzieś między Gajerkiem a Szałkowem. Abstrahując od tego, że wcześniej musiałby zgłupieć, bo zamieniać Moskwę na polską prowincję to trochę karkołomny piruet bytowy. Temat jednak jest na czasie, testuję zachowania międzyludzkie pod kątem tego tekstu od dobrych kilku tygodni.
Przyglądam się uważnie, jak odnosimy się do siebie w sytuacjach dość anonimowych, takich więc, w których istnieje przekonanie, że druga strona nie wie, kim jesteśmy, skąd przybywamy i dokąd zmierzamy. I wniosek jest jeden: „status obowiązujący” jawi się katastrofalnie – tyle agresji, niechęci, wygrażania sobie, a nierzadko przejawów zwykłego chamstwa, co w tym katolickim, zbożnym kraju nie uświadczysz nawet w namiastce w żadnym innym zbiorowisku narodowym.
No, może poza Rosją i Białorusią. Dlatego Bułhakowowi nie było trudno uchwycić sympatyczną panią bufetową w epicentrum jej ogólnej irytacji. Dla spacerujących literatów – niejasnej, dla niej może 24-godzinnej dzień po dniu. Iławskie żywe przykłady „bufetowe” zaczerpnijmy może na początku z tzw. „osi drogowej”, czyli klinczów międzyludzkich rodzących się na styku asfaltu i płyt chodnikowych. Tu zdziwienie mam podstawowe.
Nagminnie otóż staram się przepuszczać pieszych oczekujących przy „zebrach” na fart przejścia na drugą stronę ulicy. Wiadomo – objazdy, wykopaliska, na jednych odcinkach samochodów nie uświadczysz, na innych ciągną setkami każdej godziny. I tam piesi mają ciężko, więc robię wiele, by ułatwić im te niedogodności. Czynię to zazwyczaj z kurtuazją, tj. zatrzymuję się ostentacyjnie 3-4 metry przed przejściem, uśmiecham się i nakłaniam ruchem ręki do spokojnego udania się, gdzie Bóg lub ktoś inny ich prowadzi.
Mechanicznie też nie spuszczam ich z oka, bo przecież mogą się oduśmiechnąć w podziękowaniu, tudzież skinąć głową, powiedzieć ustnie „dziękuję” czy coś w tym ugrzecznionym stylu. I tu, wierzcie mi lub nie – ani razu z podobną reakcją się nie spotkałem! Albo ludzie przechodzą mi przed nosem z miną wskazującą, że są ogólnie śmiertelnie obrażeni lub też miny mają równie zdołowane, tyle że spojrzą uważnie, kto ich przepuszcza i tu ponowny uśmiech też nie pomaga, ich usta raczej do takich grymasów nie są nawykłe.
Żółć i chęć rzucenia się drugiemu do gardła wychodzi także z ludzi w dość niespodziewanych sytuacjach. Widziałem, jak inny kierowca przy ogólnym ścisku ustawił się grzecznie za poprzednikiem, wjeżdżając lekko na przejście dla pieszych, ale z kilkumetrową rezerwą dla przechodzących, których też uprzejmie zapraszał na eskapadę. Spotkał go zimny prysznic nieczystości! Zasuszona dość dziewczyna lat ok. 30 zbeształa go od najgorszych, robiąc mu publiczną awanturę z wymachiwaniem rąk przed szybą włącznie.
Dystyngowany pan był zażenowany tym, czego doświadczył. Nie wdał się z awanturnicą w wymianę zdań, dostał jednak srogą polską nauczkę, jak możesz być potraktowany, gdy ktoś zechce na tobie wyładować swoje zgorzknienie życiowe. Lekcję, z której repety masz szansę doświadczyć każdego dnia. Popatrzcie na te nieustannie trąbiące samochody, wygrażające sobie zza nich pięści, ludzi doskakujących do siebie na parkingach przed marketami, że on tu chciał zaparkować – no jedno wielkie zdziczenie!
Może winni wszystkiemu Rosjanie, ci bowiem wymordowali w Katyniu 20 tysięcy polskiej markowej inteligencji i ta rysa mimo tylu lat od zakończenia wojny jest wciąż widoczna w społeczeństwie. Stało się ono nagle w przeważającej części chłopskie, zniknęły raz na zawsze nazwiska typu Ossowiecki, Szejmud, Koniecpolski, nie mówiąc już o tysiącach polskich Żydów: lekarzy, prawników, profesorów i nauczycieli, których na celownik wziął Adolf H., resztek zaś pozbyto się z PRL-u w 1968 r.
Nie dziwię się więc Mrożkowi, że zdecydował się kilka tygodni temu wyemigrować z Polski do Francji. Za wrażliwy być może ma organizm na te realia, rodem czasami jak z mordobicia pod remizą. On to powiedział kiedyś, że Polaka względem Polaka cechuje coś zupełnie niespotykanego, co określił mianem „bezinteresownej nieżyczliwości”. Nie mógł tego logicznie pan Sławomir w żaden sposób przełożyć na relację Niemiec-Niemiec, Kanadyjczyk-Kanadyjczyk albo Szwed-Szwed, gdzie „proszę”, „dziękuję” czy „przepraszam” słyszy się w rozmowach między obcymi najczęściej.
Załamał się więc finalnie nad nadwiślańską jaskinią, spakował walizki i udał do miejsc bardziej odpowiadających mu pod względem kulturowym. Wniosek mimo wszystko wysuńmy jasny pod kątem barw – po to ten tekst piszę, by może chociażby tu, nad Jeziorakiem, udało się coś przepoczwarzyć. Uśmiech nic nie kosztuje, braciom Kaczyńskim może wydaje się inaczej, ale tak jest. Podobnie zwrot „dzień dobry”, gdy w markecie podchodzimy z towarem do kasjerki, co nawet przerasta nadobne panie aspirujące elegancką w ich mniemaniu kreacją i zblazowaną miną do tutejszych „wyższych sfer”. Przepraszam za karykaturalność porównania w kontekście powiatowym.
Chociaż może apelując o „ludzkie” wzajemne odnoszenie się do siebie, rzucam się z motyką na księżyc – właśnie widziałem pokłosie niewielkiej stłuczki w centrum miasta – panie mało włosów sobie nie powyrywały z pretensji. A co za kwiecisty język!...
LESZEK OLSZEWSKI
Od redakcji: Zapraszamy Czytelników
do NIEANONIMOWEJ polemiki z opiniami
felietonistów „Kuriera”.
red. nacz. Radosław Safianowski