Rodacy! Już nigdy nie będzie lepiej. Wszelkie „lepiej” już było. I na pewno już „se ne wrati”. O, na przykład za Gierka było lepiej! Kiełbasa na ten przykład była wtedy o wiele lepsza. Przygotujcie się więc na nadejście najgorszego, na bitwę okropną, na Armagedon, kąsający ogniem piekielnym! I na głupotę się przygotujcie. Zwłaszcza na głupotę...
Tomek Orlicz
Ledwie kilka miesięcy wstecz, zaczynając moje rendez vous z „Kurierem Iławskim”, wychodziłem z założenia, że będę się rozpisywał o sprawach lokalnych, że z zacięciem i z pasją debeściaka będę w stanie wskazywać oczywiste oczywistości lokalnej rzeczywistości w innym, być może bardziej oczywistym świetle. Przyznaję, byłem naiwniakiem czy wręcz idealistą. Przyznaję też z ręką na sercu, że wierzyłem w racje demokracji...
I nagle, niemal z dnia na dzień, odkryłem krainę demokratycznego prymitywizmu. Dostrzegłem na horyzoncie barbarzyńskie hordy. Myli się jednak ten, kto zdążył pomyśleć, że będę tu pisał o lubawskich rajcach czy też o innych samorządowych jajcach. Nie obawiajcie się jednak, gdyż i tym razem będzie lokalnie, a jakże! Pokuszę się i zaryzykuję stwierdzenie, że jeszcze nigdy nie było tak lokalnie, jak w dzisiejszych czasach. Z każdym kolejnym dniem postępu technologicznego coraz bardziej namacalnie żyjemy przecież w globalnej, informatycznej wiosce. Jak się jednak ma demokracja do informatyki? Jak, za przeproszeniem, pięść do nosa?
Porównajmy i weźmy na ten przykład pierwszego lepszego, z grubsza ciosanego Homo Informaticusa, który po ośmiu godzinach tyrania w pracy za sterami komputera lub też innego operowania biurową ojczyzną-polszczyzną – wraca do domciu i dla kurażu dosiada swoich prywatnych, rączych 500 gigabajtów. I uzbrojony w solidne podkuwki szybkiej jak błyskawica neostrady rusza na kolejną bitwę internetowego forum. Oczywiście, nasz bohater nie jest „gupi” i zawczasu przywdział solidną przyłbicę, jakiegoś wymyślnego nicka, typu: Pitbull, Barbarzyniec albo i sam Tirex pełną paszczą.
Tak uzbrojony delikwent jest gotów dać w mordę pierwszemu lepszemu adwersarzowi internetowemu. Nieważne, na jakim poletku – od psychologii, poprzez kulinaria, aż po życie seksualne Mrówek Faraona – nasz statystyczny Homo Informaticus po prostu musi wykazać swą wyższość (niekoniecznie intelektualną), bo inaczej pękłby chyba! Oczywiście, natychmiast pojawia się armia tak zwanych potakiwaczy, stwierdzających, że rzeczony Barbarzyniec dołożył komuś i że w takim razie jest na tym forum „zajefajnie”. Na dokładkę pojawia się też przy tak nabuzowanej okazji tysiąc emocjonalnych ;)))))))))) (uśmieszków, buź, twarzyczek, gęb, mordek?).
I, niestety, coraz częściej pojawia się elementarny brak zrozumienia. Chóralny dostęp ludzisk do środków masowego, bezpośredniego e-przekazu, spowodował niezwykle niebezpieczne zjawisko spłycania naszej zdolności komunikatywności. Już nie rozumiemy zdań wielokrotnie złożonych, a forma żre się z treścią niczym pies z kotem pod kościelnym płotem. Coraz częściej zaczynamy nie tylko pisać, lecz także czytać esemesem, że o łykaniu typowo polskich znaków (zwanych jeszcze tu i ówdzie literkami) nie wspomnę. Walimy na lewo i na prawo słowopotworkami rodem ze świata młodzieży, często bez zastanowienia, na ślepo, byle zaimponować drugiej stronie. Coraz częściej na początku zdania stoi wulgaryzm typu: k***a lub inny rodzaj „wymyślnej”, sprośnej prozy wywleczony wprost z naszego szarego życia.
Coraz częściej zeszmacenie owej prozy przybiera postać znaku przestankowego, zarówno w formie pisanej, jak i w mówionej, potocznej pogaduszce ulicznej. Jeśli nie „czaimy bazy”, to automatycznie wypadamy z gry. Jeśli tę samą bazę czaimy zbyt dosłownie, od razu zostajemy uznani za przemądrzałka i pyszałka. I nim się obejrzymy, zostajemy rozpłaszczeni pod ścianą inwektyw.
Znany nam internet – niczym religia ery informatycznej – dąży swą wątpliwej próby ambicją do promowania „mądrości tłumu”. Nie ruszając się z domu, posiłkując się jednym, niby niewinnym kliknięciem myszki, możemy sprawić, że nasz głos usłyszą na drugim końcu Polski, w Ugandzie albo i kontynent dalej. I to niezależnie od tego, jak absurdalne treści ów głos poniesie. Dlatego też na pęczki namnożyło się nam swojskich specjalistów chojraków, przodowników szczekania i warczenia internetowego. Również obiektywność jakiejkolwiek prawdy doznaje spłaszczenia, coraz wyraźniej przybierając kształt statystycznego rozrzutu rodem z krzywej Gaussa. Każdy z nas zna choćby jednego potencjalnego guru e-demokracji, stwierdzającego bezprecedensowo, „co to nie ja” i że tylko on ma rację. I zapewne już w najbliższej przyszłości taki guru pociągnie za sobą tłumy, wyznaczy jeden z drugim jakieś normy, jakieś zasady postępowania i jakiś umowny system wartości, pozwalający mu (im?) sprawować rząd dusz.
Żeby dowiedzieć się, ilu z nas w przyszłości podąży za prowodyrami, wystarczy zerknąć na rozkład Gaussa i odsiać ziarno od plew. Jedynie od nas zależy, czy pozostaniemy po tej właściwej stronie, czy nasze dzieci będą potrafiły weryfikować dobro i zło, mądrość i głupotę albo czy będą one potrafiły weryfikować cokolwiek... Czy aby na pewno pociechy nasze nie będą reagowały na otaczający ich świat informatyki, jak historyczne psy wybitnego rosyjskiego fizjologa Iwana Pawłowa? Odruchami warunkowymi? Zbyt defetystyczne, by mogło się okazać prawdziwym? Spróbujmy więc inaczej – być może bardziej optymistycznie...
Jakże ucieszyłby się Jan Gutenberg (dla nieczających bazy – był to ziom z zachodu, który swego czasu druknął se co nieco jako pierwszy), gdyby przeszedł się po mieście dnia dzisiejszego i wylukał, jak namiętnie nastolaty drukują esemesy! Chodzą, drukują i się uśmiechają, uśmiechają się i piszą potok słów wprost w komórki znajomków, korzystając z „darmochy promocji”. Ba! Tym bardziej by się chłopina uradował, gdyby wylukał, że i na miejskich murach nasi grafficiarze pozostawili kilka dobitnych zdań, które są krzykliwymi dowodami na to, że w naszych czasach nie istnieje coś takiego, jak analfabetyzm czy tym bardziej jakowaś erozja kultury!
Nic dodać, nic ująć.
NaRa!
TOMEK ORLICZ