Rozmowa z PIOTREM ŻUCHOWSKIM, wiceministrem kultury i dziedzictwa narodowego, a jednocześnie kandydatem w wyborach lokalnych na radnego powiatu iławskiego
Piotr Żuchowski w gabinecie swojego domu
w Szałkowie pod Iławą
RADOSŁAW SAFIANOWSKI: – Start wiceministra kultury w wyborach do Rady Powiatu Iławskiego można potraktować w kategoriach sensacji. Jak narodził się ten pomysł?
PIOTR ŻUCHOWSKI: – Nie zamierzałem startować. Miała zrobić to moja żona Barbara, która jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 3 w Iławie, tej koło ratusza.
– Pańska żona jest członkiem PSL?
– Nie, sympatykiem. Dodatkowo zna uwarunkowania działania samorządu i chciała poddać się weryfikacji między innymi ze strony rodziców dzieci, które uczy.
– Dziś już wiemy, że na liście zamiast żony jest pan. Jak do tego doszło?
– Miesiąc temu dowiedziałem się, że wiceminister edukacji jest również radną powiatową i ma ekspertyzę prawną potwierdzającą, że możliwe jest łączenie tych funkcji. Na początku od razu stanęło mi przed oczami moje odejście z samorządu województwa, gdzie to opinia prawników była odwrotna – że nie można łączyć pracy w ministerstwie z funkcją samorządowca. Wspólnie z żoną podjęliśmy więc decyzję, że to jednak ja będę kandydował. Z początku dostałem propozycję startu do sejmiku województwa, jednak ja sam skłoniłem się ku powiatowi. Interesuje mnie wyłącznie funkcja zwykłego radnego.
– Dlaczego? Przecież powiaty nie są zbyt udanym tworem samorządności. Jak mówi jeden ze starostów: „Budować za bardzo nie można, można za to umiejętnie przeszkadzać”...
– Powiat jest biednym samorządem, źle ułożonym, ale skupia w sobie zadania bardzo istotne dla mieszkańców, jak oświata ponadgimnazjalna, czyli przygotowująca młodzież bezpośrednio do wejścia w dorosłe życie, szpitalna i specjalistyczna służba zdrowia, sprawy bezpieczeństwa oraz rynku pracy i bezrobocia. Czas dojrzał do tego, bym po trzech latach z powrotem nawiązał ściślejszy kontakt ze środowiskiem, w którym mieszkam. Chciałbym tu podkreślić, że nie dopuszczamy z żoną ewentualności wyprowadzki z Szałkowa. Nawet jeśli dojdzie do sytuacji, że życie i praca rzucą nas poza region iławski, to nasz dom zawsze będzie tu, nad Jeziorakiem. Z tego powodu naturalnie jestem zainteresowany, by w naszym powiecie działo się dobrze.
– Wraz z informacją o pańskim starcie pojawiły się zarzuty, że szykuje pan sobie miękkie lądowanie na wypadek utraty posady w ministerstwie. Po wyborach PSL w powiecie zawiąże koalicję, umieści w zarządzie kogoś lojalnego wobec pana, by w razie czego oddał panu stanowisko. Co pan powie na taki scenariusz?
– Taka konstrukcja nawet nie przyszła mi do głowy! (śmiech) Dziś prócz funkcji wiceministra pełnię także obowiązki generalnego konserwatora zabytków i uważam, że moja pozycja w Warszawie jest bardzo stabilna. Nawet jeśli stracę pracę w ministerstwie, to znajdę w stolicy inne godne zajęcie. Dlatego powtórzę: mnie nie interesuje żadne stanowisko w powiecie! Chcę być szeregowym radnym, który z racji funkcji wiceministra będzie się starał jak najbardziej pomóc temu regionowi oraz mówić zdecydowane „nie” niedojrzałości, złym decyzjom i krokom, których już potem nie można naprawić. Bez fałszywej skromności powiem, że doskonale znam powiat iławski. Dwa razy zdobywałem mandat radnego powiatowego, byłem wicestarostą. Znam ten samorząd i mam świadomość, że na tym szczeblu powinny być budowane rzeczy, których nie zbuduje się w poszczególnych gminach. Władza powiatowa, która dzieli gminy, zamiast je jednoczyć, to zła władza.
– Skoro służba zdrowia jest panu bliska, to co pan sądzi na temat konfliktu między lekarzami a dyrekcją iławskiego szpitala, jaki wybuchł ponad dwa lata temu?
– Według moich informacji zespoły lekarskie są porozbijane do dziś. Sytuacja jednak jest do naprawienia. To trzeba mądrze skonfigurować, bo szpitale muszą też dobrze współpracować z przychodniami podstawowej opieki zdrowotnej.
– Startuje pan z okręgu „miasto Iława”. Po raz pierwszy podda się pan weryfikacji wyłącznie miejskiego elektoratu. Nie boi się pan?
– Śmieszne byłoby obawiać się zdania wyborców. Wiem, że wielu iławian myśli o sprawach lokalnych podobnie jak ja. I ci ludzie, mam taką nadzieję, będą na mnie głosować. Chciałbym jednak zaznaczyć, że samorząd to nie partie. Mam nadzieję, że mieszkańcy głosować będą na mnie nie jako na wiceministra czy polityka PSL, ale jako na Piotra Żuchowskiego. W tym miejscu warto wspomnieć, że nasze listy wyborcze w pozostałych okręgach otwierać będą: Jan Olejnik na południu oraz Bartosz Bielawski na północy powiatu.
– A jak to jest podczas sobotnich zakupów na mieście? Ludzie kłaniają się, uśmiechają?
– Bardzo często, czasem nawet pierwszy raz widzę daną osobę, a ona już traktuje mnie jak starego znajomego! Zdarza się, że pada pytanie: „Dzień dobry panie ministrze, ma pan jeszcze czas na zakupy?”. Pewien młody człowiek z kolei powiedział mi, że jestem dla niego uosobieniem sukcesu w stylu amerykańskim, bo dzięki własnej pracy piąłem się po szczeblach kariery – od wiejskiego nauczyciela, aż do wiceministra.
– Miejski elektorat, stąd tylko krok do startu na burmistrza Iławy. Myśli pan o tym?
– Nie wykluczam startu na burmistrza Iławy, ale nie mam w tym zakresie póki co żadnego planu i startując dziś do Rady Powiatu, nie stosuję taktyki w tym kierunku. Iława jest ciekawym miastem, w którym wiele rzeczy można kreować. Po zakończeniu inwestycji drogowych będzie znakomicie skomunikowana. Osobiście chciałbym jeszcze, by pojawił się tu nowoczesny przemysł, nowe technologie i rozmach, jak to ma miejsce choćby w Kwidzynie czy Ostródzie. Musimy pamiętać, że nowe zakłady pracy to efekt zabiegów władz lokalnych. Przykład Iławy pokazuje, że nie wystarczy, gdy wybuduje się ulicę, umieści ziemię w specjalnej strefie ekonomicznej i już o te grunty zabijać się będą inwestorzy. Tu potrzeba działań władz lokalnych. Iława nabierze rozpędu dopiero wtedy, gdy pojawią się nowoczesne zakłady, zatrudniające tak zwaną „inteligencję techniczną”. Oczywiście mam szacunek do wszystkich biznesmenów obecnie działających w Iławie, ale mnie chodzi o coś innego – o pęd technologiczny.
– Czy pan jako wiceminister i radny także mógłby pomóc w pozyskiwaniu nowych inwestycji dających miejsca pracy?
– Chciałbym móc coś zrobić w tym temacie i mieć do tego partnerów, ale organizacja nowych miejsc pracy należy przede wszystkim do wójtów i burmistrzów.
– I nie oszukujmy się: potem trzeba będzie od tego sukcesu odciąć polityczny kupon, a to nie zawsze się udaje…
– Gdy jeszcze zasiadałem w zarządzie województwa i stawiając pewne sprawy na ostrzu noża, udawało mi się pomóc regionowi, to potem sukces miał wielu ojców, zaś o mnie gdzieś po drodze zapominano. Pamiętajmy, że dając jednym pieniądze budżetowe, zabiera się je innym, dlatego liczyłem na słowo „dziękuję”. Nie zawsze w skali naszego powiatu je słyszałem. Ale to nie jest najważniejsze. Chodzi o to, że wspólnie pracujemy na jakość naszego otoczenia i życia. Ja chcę wracać do rozwiniętego gospodarczo miasta i regionu, a nie do skansenu.
– Charakterystyka powiatu jest taka, że radni zawiązują koalicję, która potem wybiera starostę i zarząd powiatu. Czy PSL zawarł już wstępną umowę koalicyjną z innym ugrupowaniem?
– Nie i nie jestem zwolennikiem takich przedwyborczych układów. Były propozycje zawierania wstępnych umów, ale według mnie to nieuczciwe wobec wyborców. Poczekajmy na wynik wyborów, gdy pewna będzie liczba mandatów w radzie dla poszczególnych ugrupowań. I pamiętajmy jeszcze o jednym: właściwa osoba na właściwym miejscu. Możemy sobie robić nie wiadomo jaką politykę, ale gdy niewłaściwa osoba będzie starostą, to wszyscy stracimy.
– Podobno jest pan zwolennikiem „krótkiej koalicji”, to znaczy takiej, która traci większość w radzie po wystąpieniu z niej choćby jednego koalicjanta.
– Jestem zwolennikiem czytelnego układu politycznego i odpowiedzialności za podejmowane decyzje. Sztuczne dążenie do tego, by rządzili wszyscy, to zaprzeczanie zasadom demokracji. Ponadto zdrowa opozycja wychodzi władzy na dobre. Ci, którzy nie chcą opozycji, mają najczęściej coś do ukrycia i boją się kontroli. Jeśli iławianie na mnie zagłosują, to znaczy, że powiedzą: „Chcemy, by Piotr Żuchowski miał wpływ na układ powiatowej władzy”. Jeśli nie zagłosują, oznaczać to będzie, że się ze mną nie identyfikują. Pogodzę się z każdym werdyktem, bo szanuję demokrację.
– Na naszym forum internetowym ktoś napisał, że jako wicemarszałek województwa obronił pan „dyrektora Muzeum Warmii i Mazur z nagonki i szczucia zorganizowanego przez olsztyńskich partyjniaków z PO”. Owym dyrektorem jest pochodzący z Susza Janusz Cygański, dlatego proszę o kilka słów na ten temat.
– Według mnie wymiana personalna na stanowiskach zawsze powinna wychodzić instytucji na lepsze. Czy byłem obrońcą Janusza Cygańskiego? Nie! Byłem obrońcą wspomnianej przeze mnie zasady, bo wszystkie działania wokół dyrektora były bardzo nieumiejętne i szkodziły instytucji. Podtekstu politycznego w tej sprawie jednak nie wyczułem. W Warszawie za to kilku dyrektorów już odwołałem i zawsze byli oni wymieniani na lepszych menadżerów.
– Dlaczego jest pan zwolennikiem rozwiązania, by wójt czy burmistrz mógł pełnić swoją funkcję maksymalnie przez dwie kadencje?
– W trakcie kolejnych kadencji traci się świeżość oglądu sytuacji gminy czy miasta. Powiązania wokół stanowiska narastają na tyle, że konstruktywna polityka staje się coraz trudniejsza. Moim zdaniem kadencje wójtów i burmistrzów powinny zostać wydłużone z 4 do 5 lat, zaś po drugiej kadencji, do czasu znalezienia przez nich nowej pracy, powinni dostawać przez maksimum 2 lata pensję w wysokości na przykład dwóch trzecich średniej krajowej. Wiadomo, po zakończeniu kadencji można mieć wrogów i wynikające z tego kłopoty ze znalezieniem nowego zatrudnienia, ale jeśli w ciągu tego czasu ex-dygnitarz nie znajdzie sobie pracy, to naprawdę świadczyć to będzie również o tym, że był kiepski w zarządzaniu gminą.
– Jest pan od niedawna generalnym konserwatorem zabytków. Jak do tego doszło?
– Rozmowy na temat objęcia tej funkcji prowadziłem już w grudniu ubiegłego roku. Mój szef, minister kultury Bogdan Zdrojewski, zaproponował mi ją z powodu mojego wykształcenia, gdyż jestem historykiem sztuki, oraz doświadczenia w zarządzaniu. Musiał w tym jednak być palec Boży, bo z początku zwlekałem z przejęciem nowych obowiązków. Pewnie gdybym wtedy przyjął propozycję, to 10 kwietnia ja leciałbym do Smoleńska, a nie świętej pamięci Tomasz Merta, mój poprzednik…
– Jak odebrał pan katastrofę smoleńską z perspektywy Warszawy?
– Przeżywałem tę rozpacz na co dzień. Nie zapomnę widoku sali sejmowej, gdzie na pustych miejscach zmarłych posłów leżały wiązanki kwiatów oraz ich portrety. Te chwile uświadomiły mi to, co w życiu jest najważniejsze: rodzina, dom i przyjaciele. Do innych spraw z kolei nabrałem dystansu. Mój resort znajduje się w pałacu Potockich przy Krakowskim Przedmieściu, naprzeciwko pałacu Prezydenckiego. Widziałem te tłumy ludzi przychodzące po katastrofie, ich rozpacz. Byłem też świadkiem zamieszania związanego z walką o krzyż przed siedzibą prezydenta.
– Jakie jest pańskie zdanie na temat krzyża?
– On nie mógł stać tam wiecznie. Miejsce przed pałacem Prezydenckim powinno jak najlepiej reprezentować najwyższy w Polsce urząd – i to w standardach polityki światowej. W pewnym momencie wokół tego krzyża narosło wiele złych emocji i agresji, które nie służyły Polsce. Uważam, że na Krakowskim Przedmieściu znalazłoby się miejsce dla krzyża, ale nie vis a vis pałacu Prezydenckiego.
– Podobna sprawa wydarzyła się w Iławie, gdzie burmistrz przy pomocy straży miejskiej przerwał stawianie pomnika w hołdzie „poległym pod Smoleńskiem”. Jakie jest pana zdanie na temat tego zdarzenia?
– Znam ją wyłącznie z artykułów w Kurierze. Takie rzeczy powinny się odbywać w ramach prawa. Myślę, że burmistrz nie zrobił nic niezgodnego z prawem. Oczywiście każdy ma prawo upamiętniać, co chce, ale musi to zostać przeprowadzone zgodnie z procedurami, estetycznie komponować się z przestrzenią publiczną i nie siać antagonizmów w społeczności.
– Najważniejsze wydarzenie w pańskim „okresie warszawskim”?
– To zdecydowanie moje pierwsze posiedzenie rządu. Ten cały protokół, wyłączenie i oddanie komórki oraz osobiste powitanie każdego przez premiera – to ta scena, którą wszyscy znamy z telewizji – są niezapomniane. Samo posiedzenie odbywa się przy drzwiach zamkniętych, bez udziału mediów.
– Jaki jest klimat tych posiedzeń?
– Czuć moc. Świadomość, że w tym ścisłym, około dwudziestoosobowym gronie zapadają decyzje istotne dla wszystkich Polaków, jest dojmująca. Bezwzględnie osobą numer 1 jest premier, który udziela zebranym głosu.
– Wulgaryzmy padają?
– Nie byłem ich świadkiem. Ale, jak wiadomo, jesteśmy żywym narodem i gorące dyskusje się zdarzają.
– Czy premier Donald Tusk z bliska robi wrażenie?
– Premier Tusk to energia i bardzo odczuwalna charyzma. Jednak osobą, która wywarła największy wpływ na mnie od strony duchowej, był ksiądz kardynał Stanisław Dziwisz. Nie wiem, na ile to zasługa długich lat u boku Jana Pawła II, a na ile to jego wrodzone cechy, ale zrobił na mnie wrażenie ogromną siłą ducha, pokorą charakterystyczną dla ludzi wielkich, poczuciem humoru oraz niebywałym refleksem intelektu. Obserwowałem, jak cieszy go kontakt z każdym rozmówcą. To człowiek głębokiej wiary i wielkiej etyki, którego dewizą jest stwierdzenie, że człowiek cały czas jest w drodze. Wyjątkowa osoba, która wywarła na mnie największe wrażenie. To kontynuator postawy Karola Wojtyły, dlatego tę naszą dobrą znajomość bardzo sobie cenię.
Wadowice. Wiceminister Piotr Żuchowski oraz kardynał Stanisław Dziwisz podczas wmurowania kamienia węgielnego pod budowę Muzeum Domu Rodzinnego Jana Pawła II