LESZEK OLSZEWSKI: Jest tyle ciekawych spraw
Muszę, choć niechętnie, dopisać tu kilka słów sprostowania co do swojej niedawnej decyzji, by od nowego roku nie marnować czasu na pisanie o iławskiej karykaturalnej władzy, bo o prawdziwość tej deklaracji non stop nagabuje się mnie na ulicach i gdziekolwiek indziej ktoś mnie dostrzega.
Ludzie proszą, bym nie przestawał i nie zawracał swego wojska w połowie drogi do celu, bo to pójście na łatwiznę. Niestety moja decyzja w tym względzie jest nieodwołalna i naprawdę przemyślana od podstaw. Myślę, że z pewną nawet dozą logiki mającej u zarania wyjście z tego zaklętego kręgu małych spraw jeszcze mniejszych a przykrych ludzi, w który mimowolnie – rzucając rękawicę panu Jarosławowi M. i jego żenującej świcie – wdepnąłem. Absolutnie tego nie żałuję, bo ex cathedrae napisałem jak widzę kilka kwestii, ale teraz, jak to mawiają na białostocczyźnie – „będzie już tego”!
Zostawiam zatem na tym etapie rozwoju sprawy związane przede wszystkim z jego całkowitą niefachowością, nijakością i wstydem, jaki nam co tydzień przynosi dalszemu ich biegowi, który to bieg nawet nieźle się zainaugurował podczas Sylwestra w ratuszu, kiedy to życzenia mieszkańcom zostały złożone prawie pół godziny przed północą, by uniknąć obecnych w pobliżu. Bardzo oryginalne i godne polecenia nawet głowom państw – 23:40 – idealna pora na toast noworoczny! Znów Iława ma szansę przejść do historii globu i ponownie za tym trudnym do ogarnięcia sukcesem kryje się ta sama, inteligentna, dobrotliwa i skalana filozoficzną zadumą twarz – każdy wie kogo (oprócz tych, co nie wiedzą!)...
To „stety” lub nie – ostatni merytoryczny wtręt, na jaki sobie pozwalam. Z góry przepraszam zawiedzionych zluzowaniem swego ostrego pióra z orbity tak znakomicie nadającej się ku cyklicznemu kręceniu felietonów, ale przy tylu interesujących tematach, jakie można podjąć, ten ów tchnie smrodem podwójnym. Zarówno poprzez brnięcie w poniżające nas często fakty, jak i przez to, że mimo fetoru po drugiej stronie barykady, którego wciąż przybywa, bohaterowie tamtejsi – jeśli nawet płynnie umieją czytać – mają cały ten huczek głęboko w jelitach. Czyli rzecz jest naprawdę niewarta okolicznościowej świeczki. A na pewno szargania sobie układu nerwowego przez fakt stanięcia w szranki z podobną demencją ludzką!
Ja osobiście, jak pewno wiecie, polityki i polityków zwłaszcza polskich nie cierpię alergicznie. I to tych „ze stolycy”, cóż dopiero mówić o prowincjonalnych często kmiotkach, którym trudność sprawia wypowiedzenie w tym języku jednej dłuższej frazy, a nierzadko i krótkiego zdania. Nie myślę tu o nikim konkretnym, ale tak jest, oto póki co jeden z głównych pozytywów demokracji a la Pologne! Znów bez konkretów, ale jeżeli z kimś wzmiankowanego formatu wejdzie się w konflikt wartości, to od razu sytuacja pali na panewce, bo pewne jest jedno – ty nie zrozumiesz jego argumentów, on na 100% – twoich!
Po wtóre, jest coś gorszego. Zawsze dyskusja z kimś takim jest prowadzona na poziomie jego rozumienia, bo jak Schumacher siada za kierownicę zdezelowanego Trabanta, to nie on pokazuje, jakim jest mistrzem Formuły 1, tylko Trabant, jakim jest ponadczasowym gruchotem. Podobnie jakby Einstein rozmawiał z babcią klozetową na Dworcu Centralnym – rozmowa też pewno nie byłaby o fizyce czy filozofii, a pogodzie, jej perspektywach i temu podobnych absurdalnych kwestiach. Czyli wychodzi żółto na niebieskim, że obojętnie czy jesteś Einsteinem, czy babcią klozetową, nic konkretnego z wyjścia ku sobie (seks pomijam) wyniknąć nie może, tak? No więc zostawmy władcę iławskiego ratusza swojemu losowi, miejmy nadzieję, że już niedługo związanego z zajmowanym obecnie stanowiskiem. Tu już konkretnie, by nastała jasność!
Jestem w tym kontekście świeżo po lekturze polemiki Marcina Woźniaka z jakimś czującym się asem politycznym regionu Olsztyna i to mnie ostatecznie przekonało, by dalej nie brnąć w to stęchłe bagienko uprawiane przez pewne byty ludzkie po miastach i wsiach. Trudno mi się tam było merytorycznie ustosunkować do tej wzajemnej wymiany plwocin i inwektyw, a Marcina lubię, to nie będę postępowania kogokolwiek oceniał. Tyle, że ja po prostu nie trawię ani tych problemów, ani ich podmiotów osobowych, mam równie gdzieś tutejsze i globalne SLD, jak i każde inne Platformy, Porozumienia, Akcje, Frakcje, Unie, na równi z ludowcami, różowymi, zielonymi i czarnymi w turkusowe cętki.
Dla kogoś to może być klimakterium życia i wypadkowa rozważań, dyskusji i sporów, kłótni i aliansów, ja z całą radością bycia stworzonym do czegoś innego wychodzę z tego Teatru Cretino, mając dobrą nadzieję, że sprawy potoczą się finalnie w pożądanym kierunku, bo utrzymywać dłuższy czas jako obowiązującej pozycji stania na głowie większym jokerom niż iławsko-lubawsko-suskie się nie udawało. A że życie jest piękne i pełno w nim pozytywów, niech świadczy chociażby ostatnia Orkiestra Owsiaka (w Iławie tradycyjnie przechodząca półgębkiem), dzięki której kilkadziesiąt szpitali ujrzy aparaturę do ratowania życia i wczesnej diagnostyki chorób, jakiej za budżetowe pieniądze nie ujrzano by tam nigdy.
Tkwią bowiem w ludziach olbrzymie pokłady dobra, mądrości i altruizmu, podobnie zresztą jak cynizmu, tępoty i wszelkiego relatywizmu maści przebogatej. Tyle, że teraz będę się koncentrował bezwzględnie na propozytywach – nie dekadencji, gdyż one to w swej szerokiej gamie są – kolokwialnie rzecz ujmując – kolumnową wartością widzenia przeze mnie świata, którą odbieram jako mocne echo tego, co gra mi gdzieś w środku.
Przygotujcie się zatem na zalew kreatywnych wieści od przyszłego numeru, najwyżej się z kogoś lekko i bezstresowo pośmiejemy, ale to już bez tego doładowania koktajlem irytacji, bezradności, pomstowania, pukania się w czoło itp. Jak to mawiała moja ś.p. babka (zresztą nie tylko, ale jej wersję pamiętam) – „Pies z nimi wszystkimi tańcował”! Które to pobożne życzenie z osobistą dedykacją przesyłam mondowi politycznemu stąd i stamtąd, niech mają! Kiście się więc dalej ze sobą niedouczone (najczęściej) chłopaki, w tym krawatowo-nadętym, rzadkim mózgowo sosie, bo w nas sam jego zapach wzmaga na wymioty – co chyba świadczy o potencjalnych wymiotodawcach jak najlepiej! Tak mi przynajmniej wychodzi...
Jest bowiem choćby szansa, że przyszły Sylwester powita tu nowy burmistrz, który nie dość, że bezbłędnie trafi z obchodzeniem w datę dzienną, to jeszcze upokorzy swych nieprzyjaciół uroczystą lampką szampana z zebraną w centrum ludnością nie o 22:10, 19:55 czy 7:30 rano, a wraz z nadejściem nowego roku. Sztuka to trudna, w tym roku okazała się wręcz mission impossible – ale osoba gospodarza wieczoru już zwiastowała, że mogą być ze świętowaniem problemy natury rzekłbym „przedszkolnej” – i tak też się stało! A ja z chwilą tą mam to wszystko gdzieś bardzo daleko od czujników prasowych. Co za ulga...
LESZEK OLSZEWSKI