Wróżka Teresa z Susza pomaga ludziom jak tylko może. A robi to... wyczytując przyszłość z kart! Jeden z jej stałych klientów mówi do niej: „Jest pani moim najtańszym psychologiem”. Urzędy, banki, salony fryzjerskie i szpitale – prawie wszyscy ją znają i o niej rozmawiają. Ona zaś jest szczęśliwa, gdy może pomóc w dokonaniu życiowych wyborów...
Historia pierwsza
Właścicielka pewnej restauracji z Iławy, dziś już nieistniejącej, przyjechała kiedyś do mnie w sprawach sercowych. Jak się zwierzyła, miała problem z inną kobietą, która odbiła jej faceta.
Odkrywam pierwsze karty i mówię jej, żeby jak najszybciej jechała do szpitala, bo może mieć coś z sercem. Ta mnie jednak nie posłuchała. Wróciła do swojej restauracji w Iławie i wypiła z koleżanką drinka. Koleżanka odjechała do domu, a ona została przy barze. Gdy za chwilę ktoś niechcący ją popchnął, ona przewróciła się, już nieżywa. Stało się to w ciągu dwóch godzin od mojej wróżby.
Historia druga
Raz przyjechał do mnie młody chłopaczek. Wyszedł mi w kartach jako mundurowy, albo człowiek w przebraniu. Myślę sobie: „Wojskowy, czy policjant?”.
– Czy pani się domyśla, kim ja jestem? – nagle pyta.
– Wie pan, mam mieszane uczucia, bo karty pokazują, że jest pan w przebraniu, więc może policjant, żołnierz lub ksiądz? Może to zabrzmi głupio, ale wydaje mi się, że pan jest księdzem – odpowiadam.
– Zgadza się. Niedługo mam przyjąć święcenia i dlatego przyszedłem do pani – mówi chłopaczek.
Odpowiedziałam mu natychmiast: – Proszę pana, lepiej być uczciwym, kochanym człowiekiem, niż byle jakim księdzem.
– To już wiem, co zrobić – odpowiedział ten chłopak.
Jak się zwierzył, poszedł w tamtym kierunku, bo takie było życzenie jego najbliższej rodziny. No i ostatecznie tym księdzem nie został.
* * *
Cała historia z wróżką rozpoczęła się od tego, że odwiedziła ją nasza redakcyjna koleżanka. Gdy potem opowiadała o wizycie, naszą uwagę zwrócił pewien szczegół.
– Kiedy już po wszystkim wychodziłam z jej mieszkania, ta wróżka powiedziała do mnie: „Trzymaj się, kurczaczku”. W tym momencie zdębiałam – opowiadała nasza koleżka, na którą właśnie w pracy wołamy „kurczak”. Zbieg okoliczności? Trzeba było to sprawdzić.
Z wróżką, tak jak każdy, umówiłem się telefonicznie. Jest bezproblemowa zgoda na wywiad! Jedyny warunek: artykuł ma być bez nazwiska i pokazywania twarzy.
Niewielkie mieszkanie w osiedlowym bloku w Suszu mieści się na parterze. Drzwi otwiera zwyczajna na pierwszy rzut oka kobieta w średnim wieku. Wchodzę do zwyczajnego pokoju z segmentem, telewizorem, wersalką i fotelami. Siadamy przy ławie, na której leży kupka zwykłych, wytartych kart.
Jeszcze nie zdążyłem włączyć dyktafonu, a pani Teresa już zaczyna o sobie opowiadać. I już się robi niecodziennie... Oddajmy więc głos wróżce.
* * *
Z jednej strony uwielbiam ludzi, ale z drugiej boję się zła, które jest w niektórych osobach. Dla wielu serce wykładam, kiedy do mnie przychodzą, bo na pewno w sercu coś trochę ich łaskocze: może powie coś dobrego, a może coś złego? Dla każdego chciałabym serce wyjąć, a tu są i takie przypadki, że przyjeżdża nadęty facet i mówi: „Nie wierzę w to, ale przyjechałem”. W takich wypadkach mówię: „Niech pan będzie tak grzeczny i wyjdzie” i pokazuję drzwi.
ŚMIERĆ LUB ŻYCIE
CZUJĘ DOSŁOWNIE OD KAŻDEGO
Niektórzy mówią na mnie, że jestem okrutna, a ja tak sobie patrzę i myślę: „Rzeczywiście, powiedziałam, że ktoś wybrał złą miłość, jest głupi czy zaślepiony”. Ale gdy ta osoba wyjdzie ode mnie, to ja z jego zmartwieniami też zostaję. I czasem mam kaca, jak nie wiem co.
Chcecie przykład? Właśnie chowają człowieka, któremu wcześniej powiedziałam: „Proszę pana, za pół roku już pana nie będzie w domu”.
– A gdzie będę? – pyta tamten. I sam zaraz ładnie sobie pojął, że weźmie rozwód. Wtedy nie zaprzeczyłam, ale chodziło o śmierć.
Zbliżającą się śmierć czuję u każdego. Jeżeli miałby pan niedługo umrzeć, to już teraz cała bym się trzęsła. Od pana czuję jednak wiek podeszły. Mało tego, gdyby mnie pan nie lubił, to czułabym zimno, gdyby lubił mnie pan bardzo, to czułabym gorąco. A w tej chwili jestem neutralna.
Wielu sąsiadów mnie nie zna, bo z nimi nie rozmawiam. Moja codzienna droga to tylko dom – praca i z powrotem. Dlatego niektórzy mówią, że jestem nieprzyjemna. Zakupy też robi mąż.
Najgorsze, co może dla mnie być, to położyć się do szpitala. Tam jest za dużo ludzi! Męczę się! Za dużo chorób i tragedii w jednym miejscu.
Kiedyś przy bloku zaczepiła mnie babeczka i wygrażała mi: „Żebym ja dopiero w szpitalu w Iławie dowiedziała się, że obok mnie mieszka wróżka!”. Całe szczęście, że dobrze tam o mnie gadają, bo z wróżką to jak z lekarzem: dziesięciu ludzi wyleczy, jednego się nie uda i już jest pogrzebany.
CÓRKA PARTYZANTA
WRÓŻENIE MA W GENACH
Może trochę za twarda jestem, ale tak już się złożyło, że mój ojciec to były partyzant. Dlatego chyba w niego jestem taka oczywista, także dla innych ludzi. Czarne jest czarne, białe jest białe.
Szczerze mówiąc, wolę rozmowy z mężczyznami, bo są bardziej konkretni. Tak już chyba mi zostało po ojcowskim wychowaniu.
Pochodzę z Gałdowa, tam się urodziłam i wychowałam. Tak zawsze dziwnie się składało, że gdy mój ojciec zboczył, jak inne dziewczyny grają w karty, to strasznie im wygrażał. Mnie karty też od maleńkości pociągały, to ich takie ciach, ciach, ciach...
Niestety, życie tak mi się ułożyło, że ci, których kochałam, gdzieś mi umykali. Ojciec zmarł, kiedy miałam 20 lat. Niedługo potem pewnego dnia przyjechał do nas brat ojca. Mówi: „Pogramy w tysiąca”. Ja rozkładam karty... kurczę, nie widzę zwykłych figur, ale tu na karcie mój brat, tam moja matka, tu coś złego...
„Chyba dostałam pomieszania zmysłów po śmierci ojca”, pomyślałam na początku. Gdy powiedziałam o tym rodzinie, okazało się, że mój ojciec wróżył, jego brat, wszystkie ciotki, i że to ciągnie się za nami od dawna, z pokolenia na pokolenie. I tak to się zaczęło.
BEZ WRÓŻENIA NIE MOGĘ ŻYĆ
Już po tym wydarzeniu, gdy pewnego razu byłam w Suszu, dobra pani Jurczakowa, starsza wróżka, przestrzegała mnie: „Córuchna, nie nadużywaj ludzkiej cierpliwości. Wiem, że młody to ciekawy, ale wróżka wszystko, co dobre, odda ludziom, a sama szczęśliwa nie jest. To nie jest przyjemne”. Zgadza się, przyjemne to nie jest, ale dziś już bez wróżenia nie mogę żyć.
Jak coś mnie naprawdę wkurzy, to mówię wtedy do męża: „Nie ma mnie, wyjechałam, koniec”. Wytrzymuję tak maksymalnie dwa tygodnie i zaczynają nachodzić mnie myśli: „A może kogoś coś boli, może ktoś umiera albo będzie żył”, i znowu umawiam się na wizyty.
NIE OCENIAM INNYCH,
OD MĄDRZEJSZYCH SIĘ UCZĘ
Słuchać ludzi to jest największa sztuka. Ja w gadaniu jestem karabin maszynowy, ale jak przyjdzie tu jakaś osoba, siądzie naprzeciw mnie, to może grać dziesięć telewizorów, nie wiem, ilu ludzi do mnie mówi, a ja się wsłucham tylko w tę jedną osobę. Dzięki takim ludziom nałykałam się dużo mądrości i wielu życiowych głupot uniknęłam.
Są niestety i tacy, którzy tylko odezwą się „dzień dobry”, a ich głos jest dla mnie łoskotem, że prawie mi głowę rozsypie.
Młoda dziewczyna, która obraca ze dwóch żonatych, mówi mi: „Niech pani mi nie zarzuca, że jestem zła”, gdy mówię jej, że jeden pan jest zajęty, drugi zajęty i tak dalej. „Ale pani sobie teraz o mnie myśli” mówi taka dziewczyna i ze wstydu płacze. Wtedy odpowiadam: „Proszę pani. Ja mówię tylko, co widzę, ale nie oceniam”.
Nie mnie wymierzać sprawiedliwość. Czasem są u mnie jakieś babeczki i podczas jednej wizyty dostaną z pięć SMS-ów. Pytają wtedy żartem: „Może zgadnie pani, który jest od którego?”. Ale ja mówię, że każdy za swoje zapłaci. Oddane dobro wróci ze zdwojoną siłą, ale zło tak samo. Mówiąc dobro, mam na myśli bycie dobrym w rodzinie. Bo w stosunku do obcych trzeba już być ostrożnym. Czasem dasz komuś serce na tacy, a on urżnie pół i się odwróci.
Mnie kiedyś ojciec powiedział: „Żyj tak, żeby nie męczyło cię sumienie”. Bo wiadomo, wady wszyscy mamy. Ale dziś proszę pana, gdy mówię młodym ludziom o sumieniu, to patrzą na mnie tak dziwnie, jakby oglądali film fantastyczny! Z drugiej jednak strony, gdy widzę młodych, to aż robię się zdrowsza, wszystko mniej mnie w środku boli. Sama czuję się młodsza.
JASNOWIDZEM NIE JESTEM,
ALE STĄPAM Z MARZENIAMI
Kiedyś w pewnym towarzystwie poproszono mnie, bym powiedziała parę słów na temat pewnego lokalnego notabla. Mówię im, że polityką się nie zajmuję, ale mnie uprosili. Powiedziałam więc parę zdań, a oni w śmiech. „To pani naprawdę go nie zna? Bo tyle o nim wie...” usłyszałam wtedy od nich. Ale wtedy to udało mi się.
Ale są też ludzie jak mumie – puści w środku. I wtedy naprawdę boję się, że nie wszystko uchwycę. Czasem powiem takiemu: „Marzenia się panu spełnią” a on mi na to z pogardą: „Ja nie mam żadnych marzeń”. Bo ja całe życie stąpam z marzeniami.
KAŻDY JEST KOWALEM SWEGO LOSU
To nie jest tak, że moje przepowiednie są nieodwracalne. Kładę karty i widzę, co komu się wydarzy. Na przykład gdy przepowiadam panu wypadek, to nie oznacza to, że musi pan go mieć.
Mądremu wystarczy zasiać ziarno niepokoju i już swoje zadanie wykonałam. A dla głupca nigdy nie będzie ratunku.
Czasem mówię: „Proszę tego i tego dnia nie wsiadać w samochód, to przyjdzie jeszcze pan do mnie z powrotem”. Jeden taksówkarz z Iławy tak mnie próbował, że trzy razy kasował samochód. Wraca potem do mnie i mówi, że był taki głupi i tego dnia, co mu nie kazałam, to wsiadł i pojechał.
Uważam, że coś w tym jest, że każdemu po urodzeniu przypisany jest jakiś los. Każdy musi przez niego przejść, ale gdy jest nam źle, to trzeba uciekać, do licha!
Widzę chorobę, śmierć – trudno, widocznie tak musi być. Ale są też i takie sytuacje: przepowiadam facetowi, że za jakiś czas będzie chodziła za nim jedna babka i przestrzegam, że nie będzie można się napić piwa, tylko kupić cały browar. Wiadomo, jak to jest, jedna chce się tylko zabawić, a druga idzie na całość – potem jakiś szantażyk, może zażąda rozwodu? Straszne są niektóre kobiety. I takich sytuacji można właśnie uniknąć.
Sama przestrzegam tylko jedynego gusła: nie kładę torebki na podłodze, bo mogą odejść ode mnie pieniądze.
NAJTAŃSZY PSYCHOANALITYK
W CAŁYM NASZYM REGIONIE
Chociaż moja firma nazywa się wróżbiarstwo, to w domu nie mam ani szklanej kuli, ani zaciemnionego pokoju, ani nawet kota. Bo to nie sztuka. Sztuką jest pomóc tym ludziom, których coś w sercu boli, którzy mają nadzieję. Jeśli ktoś wychodzi uśmiechnięty, to dziękuję Bogu, że spełniłam swoje zadanie.
Zdarza się, że ktoś wychodzi i płacze. Ale chciał prawdy, czy na przykład ktoś wyjdzie z choroby, czy nie. Trudno, nie będzie wyleczenia, i tak bywa. Ja sama wywróżyłam śmierć syna. I tak się stało.
Kiedyś przychodzi kobieta i mówi: „Na policję nie pójdę, bo mnie zamkną, do księdza też nie, bo mnie wyklnie, więc przyszłam do pani”. I co ja wtedy mam zrobić? A jak powiedziała to samo gdzie indziej? Ale na takie sytuacje też muszę być gotowa.
Gdy przychodzi starsza pani, to musi się wygadać, jaką łazienkę zrobiła, co do kuchni kupiła i tak dalej. Przyjdzie kobieta w średnim wieku i skarży się na swoje małżeństwo – tego też muszę wysłuchać.
Ale ja kocham tych ludzi. Facet z Malborka, który do mnie przyjeżdża, śmieje się i mówi do mnie tak: „Jest pani moim najtańszym psychologiem. Chyba trochę uzależniłem się od pani, ale taki nałóg przeżyję!”.
Jeżeli chodzi o facetów, to nawet jakby do mnie Lucyfer przyszedł, to w tydzień bym go ułaskawiła. Zresztą teraz przychodzi do mnie więcej mężczyzn niż kobiet. Dziwne, prawda? Tylko że nie każdy mężczyzna w pracy pochwali się, że był u wróżki, a kobieta każda. Czasem przychodzą do mnie fajni faceci, wartościowi, a kobiety wybrali sobie pożal się Boże. Czasem aż wstyd mi za naszą rasę. Owszem, są i dranie, ale według mnie to kobiety przeważają w robieniu zła. Bo facet to takie stworzenie, że dobrocią zrobisz z nim wszystko.
I jak dać sobie z tym wszystkim radę? Nauczyłam się, jak nie dać się zdołować, psychikę reguluję sobie sama.
NADCHODZI CZAS NA SŁAWĘ...
A teraz coś panu powiem. Niedawno przyjechała do mnie babeczka z samej Warszawy, która biegle wróży z ręki. Mnie akurat chiromancja nie pociąga, ale ona, gdy weszła do pokoju, to od razu zajęła moje miejsce, tam gdzie ja zawsze siadam i mówi: „Ja tu siadam, bo ci wróżyć będę”. Mnie aż zatkało.
Dałam jej rękę, a ona mi mówi: „Sławę zdobędziesz”. Uśmiechnęłam się z niedowierzaniem: „Głupia, w Suszu sławę?”, odpowiadam. I tak powróżyłyśmy sobie nawzajem.
Po miesiącu dzwoni do mnie ta wróżka i mówi: „Ale mocna jesteś, wszystko mi się sprawdziło”. Aż urosłam, bo czułam się przy tej wróżce z Warszawy jak żuczek.
Mnie się wtedy nic z tych jej ręcznych przepowiedni nie spełniło. Dopiero w ciągu dalszych kilku tygodni tu coś, tam coś, to nagle wróżę komuś z zagranicy... Może to właśnie ta sława? No i w końcu zadzwonił pan, z gazety...
* * *
Mieszkanie pani Teresy opuszczałem pod wrażeniem. Moja osobista wróżba, tak jak każda, dotyczyła dwóch najbliższych lat (jest to moja słodka tajemnica). Po tym czasie trzeba będzie tam wrócić.
A jeśli wy, Czytelnicy, także macie ochotę na łaskotanie w sercu i niepewność, czy „może powie coś dobrego, a może złego?”, wtedy o drogę (lub telefon) do wróżki Teresy z Susza zapytajcie znajomych, choćby z waszego banku, urzędu, salonu fryzjerskiego, sklepu czy szpitala...
Wysłuchał: RADOSŁAW SAFIANOWSKI