Kiedyś..., dawno temu..., oglądałem w telewizji amerykańskiej bardzo pouczający reportaż o ówczesnym polskim prezydencie Lechu Wałęsie. W reportażu postać „elektryka-zawodowca” była z jednej strony bardzo gloryfikowana, z drugiej jednak potraktowano go prześmiewczo.
Pierwsze ujęcia pokazywały go w kongresie amerykańskim, gdzie witano go gromkimi oklaskami, ostatnie podczas poufałego poklepywania po ramieniu Królowej Brytyjskiej. Szczególny smaczek miał jego występ w Bundestagu, gdy zaczął przemówienie od retrospektywnej uwagi, iż nie mógł na przerwie znaleźć toalety i stąd jego przemówienie będzie bardzo krótkie... z konieczności.
Opinie były bardzo podzielone, aczkolwiek pozytywnie wypowiadali się o nim jedynie prości amerykanie, nie bardzo odróżniający polską krowę mućkę od polarnego niedźwiedzia. Znamienne było to, że najbardziej mieszali go z błotem rdzenni Polacy z krwi i kości, nie jacyś – z definicji wredni – żydzi, masoni czy cykliści. Taką to mamy „piękną” cechę narodową, że obrzucamy fekaliami najbardziej i najskuteczniej samych siebie, pogardzamy najmocniej na świecie swoimi rodakami. „Polak Polakowi wilczą świnią” w jednej postaci.
Reportaż kończy się na bardzo znamiennej wypowiedzi pewnego przypadkowego starszego pana gdzieś na Manhattanie, który na pytanie o wizerunek Wałęsy, chwilę się zamyślił i powiedział:
„Cóż, mam wielki szacunek do tego prostego i odważnego człowieka, tak jak szanuję każdego bezdomnego, narkomana, prostytutkę czy bankruta. Ale zamiast pytać się o niego, zadałbym inne pytanie: kto go wybrał na prezydenta wszystkich Polaków? Kim w istocie są ci, którzy go wybierali?”.
Ot i właśnie podstawowe pytanie.
Jako dyżurny i samozwańczy iławski Nostradamus, myślę nieskromnie, że moje prorocze sądy dotyczące tchórzostwa, obłudy i psychicznego ubezwłasnowolnienia lokalnych mieszkańców sprawdziły się co do joty.
Jeszcze nie tak dawno mieszkańcy Iławy odchodzili od zmysłów po ciężkim szoku wyborczej defloracji. Czuli niesmak (jakże często powtarzany w felietonach prasowych różnej maści). Hmm... A jak się drodzy wyborcy czujecie teraz, gdy wasz „ideał sięgnął bruku”, no jak?
Na tym właśnie polega wspominana przeze mnie wcześniej obłuda. Wygodniej udawać zbulwersowanie „nagim kolanem na plakacie, niż gołą dupą w jawnym burdelu”. Teraz wieszacie psy na biednym burmistrzu Jarosławie Maśkiewiczu – teraz, kiedy byle pospolita przybłęda uważa to za coś w dobrym tonie.
Gdzie są – wielce szanowny burmistrzu Maśkiewiczu – zastępy twoich dzielnych przydrożnych wojaków? (jakże w gębie kiedyś mocnych). Gdzie odważni dziennikarze, biorący twoją stronę lub ci wszyscy nie będący na twoim garnuszku, którzy spontanicznie cię obronią? (pamiętajmy, że poparcie psa szczekającego na smyczy, łypiącego na boki, czy mamy w ręku jakiś łakomy kąsek, jest tyle warte co miłość hieny cmentarnej do konającego lwa). Gdzie baza polityczno-partyjna, uosabiana kiedyś w krasomówstwie złotoustego posła Tadeusza Iwińskiego? (pamiętacie kino i fale Radia Iława?). Uosabiana w zwykłym poklepywaniu po ramieniu generalissimusa Millera?
Drogi burmistrzu Jarosławie Maśkiewiczu, byliśmy po przeciwnych stronach – to prawda. Tak, zaszczepiałem niechęć do ciebie jako kandydata na burmistrza, ale potrafię oddzielić problem i funkcję od samej osoby. Personalnie nic do pana nie mam.
Co więcej – uważam, że w sytuacji pospolitego tchórzostwa i przewidując nasilenie bezpardonowych ataków na pana, mam moralny obowiązek ująć się za panem, choćbym był pustelnikiem w tej roli.
Złośliwi powiedzą, że mam nadzieję na angaż, chociaż na razie w Iławie kojarzę się przecież z posłańcem przegranej sprawy. Ja będę pana bronić, nawet nieodpłatnie i choćby wbrew pana woli. Proszę pamiętać, iż zawsze lepszy w tej roli jawny antagonista niż fałszywy, interesowny przyjaciel. „Niech pana dobry Bóg przed przyjaciółmi broni, a z wrogami pan sobie sam poradzi”.
Proszę pamiętać, że udawane zbulwersowanie zarzucanymi panu malwersacjami w Lubawie nie wynika bynajmniej z uczciwości i czystości moralnej pana wyborców. Mają oni tyle z dziewicy, co papier toaletowy z ozdobnej papeterii. Chodzi o zwykłą, podłą zawiść ludzką, w której – jako naród Polski – zdajemy się mieć na świecie najwyższe notowania.
Pamiętam jak kilku takich wyborców przed wyborami rozprawiało, iż mają w głębokim poważaniu urokliwy wygląd miasta, który może przyciągać turystów z całego kraju. Mówili, że woleliby „choćby w gnoju mieszkać, byleby garów własnych jak najwięcej”.
Każdy zbulwersowany „taki duży, taki mały chciałby kasą tyć” i za symboliczne pieniądze przestawić nie byle nazwę ulicy, co tabliczkę całego miasta.
Całkowicie rozbraja mnie postawa rygorystyczna i roszczeniowa mieszkańców Iławy wobec pana. Ludzie nauczyli się dobrze jednej tylko rzeczy. Wszystko się im należy. Państwo, jako mechanizm perpetum mobile, powinno płacić za sam fakt, że żyją.
Proszę zapytać mieszkańców Iławy, kto społecznie był gotów panu pomóc, by cokolwiek konstruktywnego dla miasta, a więc i pośrednio dla siebie, zrobić? A czy ktoś podjąłby się jakichkolwiek wyrzeczeń dla burmistrza?
Generalnie mówiąc wybrał pan sobie – chyba nieświadomie – bardzo trudną drogę życia. W Polsce być burmistrzem małego miasteczka – i to nowym burmistrzem – to tak, jakby powoli wchodzić do klatki z kąsającymi na oślep szczurami, które podgryzają rękę, która być może chce ich wykarmić.
Na szczęście proszę pamiętać, iż zawsze – w każdej chwili –może pan obrać całkowicie inną drogę.
Aczkolwiek pana upór i determinację w tym, aby mimo wszystko pozostać – mimo kąsania, mimo załamania pana bazy politycznej, fałszywych przyjaciół obmawiających pana za plecami – ja odczytuję jako akt dużej odwagi i tym większy będę miał dla pana szacunek.
Na koniec drobna uwaga, która rzeczywiście mnie mocno dotknęła i była bezpośrednią przyczyną popełnienia powyższego tekstu.
Wielce szanowni – częstokroć złośliwi – redaktorzy „Nowego Kuriera Iławskiego”! Nie tylko dobry obyczaj dziennikarski, ale elementarne zasady etyki, nakazują, aby obok tekstów otwarcie potępiających daną osobę, znalazły się też materiały przeciwnej strony. Rozumiem, że w niektórych przypadkach może być o nie trudno (zwłaszcza w Iławie), ale wtedy rolą dziennikarza jest zająć bardzo „odpowiednie” stanowisko.
Cóż, trudno mi będzie pisać jeden tekst w poniedziałek, a w środę odsądzać siebie samego od czci i wiary. A poza tym niezależnie od tego, kto jest naszym przeciwnikiem wyborczym czy politycznym, to zawsze jest to człowiek, który ma prawo do godności osobistej.
Z niezmiennymi pozdrowieniami od iławskiego Nostradamusa dla mieszkańców uroczego grodu nad Jeziorakiem:
PIOTR TYMOCHOWICZ