Michał Wyłoga (32 lata), iławianin mieszkający w Stradomnie, i Paweł z Ostródy opowiadają, jak rzucili się na ratunek, by pomóc ofiarom wypadku wydostać się z wywróconej, podtopionej hondy. Jak obaj twierdzą, bez współpracy nie udałoby im się wyciągnąć czterech dziewczyn na brzeg stawu.
W artykule „Dachowanie w stawie” (z poprzedniego numeru) napisaliśmy, że z tonącego w stawie samochodu uczestników zdarzenia wydobył mieszkaniec Ostródy. Otrzymaliśmy kilka telefonów, gdzie wszyscy twierdzili, że to Michał Wyłoga, iławianin mieszkający w Stradomnie, jest bohaterem i to on był pierwszą osobą, która zauważyła wypadek, reagując bardzo przytomnie.
Obaj panowie nie chcą robić z siebie bohaterów.
OGROMNE EMOCJE
Skontaktowaliśmy się z panem Michałem, by opowiedział, jak to wszystko wyglądało.
– Całej sytuacji towarzyszyły ogromne emocje, więc nie pamiętam wszystkiego dokładnie – opowiada Michał Wyłoga. – Jechaliśmy z żoną i dziećmi do domu do Stradomna z Iławy. Przed nami jechał jeden samochód, który się nie zatrzymał. Zobaczyliśmy, że w stawie leży wywrócone auto, a z tłumika unosi się dym. Kazałem żonie zahamować. Stanęliśmy tam, wyskoczyliśmy z żoną z samochodu i zobaczyliśmy, że w wodzie stoi chłopak.
Był to kierowca samochodu, który według świadków doznał szoku.
– Kiedy próbowałem się od niego dowiedzieć, czy ktoś jest jeszcze w samochodzie, to on mówił tylko „Boże, co ja narobiłem!?” i wielokrotnie to powtarzał – relacjonuje dalej Wyłoga. – W końcu dowiedzieliśmy się, że w samochodzie są jeszcze cztery dziewczyny. Wskoczyłem do wody. Nie wiedziałem, jak się za to zabrać. Nastolatek próbował mi z początku pomagać, ale nie wychodziło mu to za bardzo. Po chwili wyszedł z wody na brzeg. Był przerażony.
NIE POMAGAŁEM IM SAM
– Jak złapałem za samochód i próbowałem go podnosić, to się ruszał, więc jeszcze muł go nie zassał – kontynuuje Wyłoga. – Teren ten był grząski, można powiedzieć, że wciskało mnie po kolana. Wtedy jakiś mężczyzna wskoczył do wody, by mi pomóc. We dwóch podnieśliśmy samochód na bok. W tym momencie jedna z dziewcząt, która siedziała obok kierowcy, wypłynęła. Gdy podnieśliśmy samochód, szyba w tylnych drzwiach była otwarta lub wybita, a woda zaczęła się wylewać.
Jak twierdzi świadek zdarzenia, dziewczęta siedzące z tyłu były zbite w kłębek.
– Jedna z nich próbowała złapać oddech – dodaje pan Michał. – Nie pamiętam już wszystkiego dokładnie, bo to ogromny szok. Wiem, że ja i ten mężczyzna trzymaliśmy samochód. Moja żona, która stała na brzegu, krzyczała do gapiów, żeby nam pomogli, bo sami nie damy rady. Jeden z nich po chwili wszedł i odbierał te dziewczyny z samochodu i kładł na ziemię. Były przerażone. Pierwsze, co mówiły, to żeby nie dzwonić na policję.
Straż pożarna przybyła na miejsce, kiedy Marcin Wyłoga wychodził z wody.
– To nie było tak, że tylko jedna osoba wyciągała ludzi z samochodu – mówi Marzena Wyłoga, żona pana Michała i zarazem świadek całej akcji. – Ani to nie był sam mój mąż, ani mieszkaniec Ostródy. Michał sam by sobie nie poradził. Kiedy sprawca wypadku po próbach pomocy wyszedł z wody, prosił ludzi, by pozwolili mu zadzwonić do rodziców. W momencie, kiedy wszystkie osoby zostały wyciągnięte na brzeg, było tam mnóstwo gapiów, którzy rozmawiali z tymi dziewczynami. One tylko chciały, by nie dzwonić na policję. Nie zdawały sobie sprawy z powagi wypadku i obrażeń, które mogą mieć.
NIE PIERWSZY RAZ POMAGAŁ
Czytelnicy, którzy dzwonili do redakcji, by powiadomić nas, że to pan Michał jest bohaterem, powiedzieli też, że to nie pierwszy wypadek, przy którym pomagał.
– Wydaje mi się, że chodzi tu o wypadek w Rodzonem – opowiada Wyłoga. – Kierowca uderzył wtedy w TIR-a. Niestety, zginął na miejscu... Jak podbiegłem tam, to nie oddychał. Zablokowaliśmy tylko drogę, by samochody nie rozjeżdżały oleju, który wylewał się z auta.
Gdyby państwo Wyłoga nie zareagowali i czekali na przyjazd straży pożarnej, to uczestniczki wypadku mogłyby się podtopić.
– W tym momencie nie myślałem, że mogę kogoś uszkodzić – relacjonuje. – Liczyło się tylko to, by te dziewczyny wyciągnąć z samochodu. Nie czuję się jednak bohaterem. Zrobiłem to, co chciałem zrobić. Jeśli mnie spotkałby jakiś wypadek, to też liczyłbym na ludzką pomoc. Boli mnie taka wstrzemięźliwość czy ostrożność.
NIE JESTEM BOHATEREM
Pan Paweł, mieszkaniec Ostródy, z którym skontaktowaliśmy się telefonicznie, również nie uważa się za bohatera.
– Kiedy zatrzymałem się na miejscu wypadku, nie byłem tam pierwszą osobą – mówi ostródzianin. – Jeden mężczyzna dzwonił na policję. Z tego, co pamiętam, ludzi z wody wyciągaliśmy we czterech. Pomagała nam też moja dziewczyna, która do dziś ma strasznie posiniaczoną nogę. W pierwszym momencie liczyło się tylko to, by tym ludziom pomóc i wydostać ich z samochodu. Nie pamiętam szczegółów. Nie wiem nawet, czy woda była zimna. Prawdopodobnie tak, ale mnie było gorąco. Jestem zadowolony, że mogłem komuś pomóc. Nie róbcie jednak ze mnie bohatera, bo gdyby nie trzech pozostałych mężczyzn, to sam bym nie dał rady.
Jaką tajemnicę krył w sobie młodzieżowy wybryk zakończony kraksą? To tego pasjonującego tematu jeszcze wrócimy.
NATALIA ŻURALSKA
Michał Wyłoga ze Stradomna bez wahania rzucił się na pomoc ofiarom wypadku drogowego. Wskoczył do stawu, by jak najszybciej wyciągnąć pasażerów z tonącej hondy na brzeg