Komentarz zawodowy:
Jako człowiek „do wynajęcia” nie zwykłem komentować ani swojej pracy, ani wyników wyborów, ani osób kandydatów tym bardziej. Zasadniczo jest mi całkowicie obojętne z kim, w jakim zakresie i z jaką opcją pracuję. Tego typu problemy wolę pozostawić różnej maści ideologom, bądź tym którzy za takich się sami uważają. Jedyny zawodowy komentarz powinien brzmieć: „Brak komentarza”.
Komentarz osobisty:
W wyjątkowych przypadkach jednak, mam – jak każdy człowiek – prawo do wyrażenia własnego osądu, tym bardziej w sytuacji kiedy sam, jako doradca czy kierujący kampanią, staję się obiektem niewybrednych ataków i komentarzy. Chętnie z tego przywileju więc korzystam.
Kolejna kampania wyborcza dobiegła końca (dla mnie dwudziesta druga w tym roku). Uprzejmie donoszę, iż stopień samozadowolenia mam bardzo wysoki, gdyż na owe 22 kampanie aż 18 okazało się dobrze udokumentowanymi zwycięstwami, co z pewnością skutecznie dobije większość moich oponentów, a także pękających z nienawiści i zawiści konkurentów (w tym „wybitnego” znawcę moich metod i strategii Tomasza Lisa, prezentera – sądzę na podstawie doniesień prasowych, bo osobiście się nigdy nie spotkaliśmy). W zapyziałej Polsce nie ma większego grzechu niż samozadowolenie, autopromocja czy zwyczajnie pozytywne mówienie o sobie, jak w średniowieczu zresztą nazywane „ciężkim grzechem pychy”. Jeszcze raz zatem podkreślę, iż sumując jest to jak dotąd najlepszy wynik w Polsce, tak więc moja „pycha” nie zna granic i w najmniejszym stopniu się jej skromnie (fałszywie) nie wstydzę, a wręcz przeciwnie.
Jedną z kampanii, której natomiast nie udało się wygrać w tym roku, była kampania wyborcza w Iławie, ale dodajmy – zaledwie... czterodniowa. W cywilizowanym świecie nikt nigdy nie określiłby czterodniówki mianem kampanii wyborczej, a raczej rozpaczliwą próbą socjotechnicznego przebudzenia ludzi czy wywarcia wpływu (jak kto woli).
Mimo to wierzyłem, że warto spróbować. I nie żałuję! Nie tylko z powodu tych zarobionych na krwawicy soli Ziemi Iławskiej „milionów euro” (jak usłyszałem w plotkarskim świecie Iławy), ale i dlatego, że trudno o lepszy socjologiczny eksperyment.
A wynik? Do ostatniej chwili wierzyliśmy w sukces, choć byłby to ewenement w skali światowej. Wynik końcowy także trudno uznać za porażkę. Obawiam się, że wręcz przeciwnie. Nie słyszałem, aby gdziekolwiek na świecie ktokolwiek był w stanie w ciągu 4 dni polepszyć wynik o 10%. O pół, o jeden procent – owszem. Jak zatem łatwo policzyć, zabrakło nam najwyżej tygodnia.
Chętnie zdecydowałem się pomóc, ze względu na wyjątkową w świecie polityki lokalnej i globalnej postać pana ADAMA ŻYLIŃSKIEGO. Myślę, że człowieka bardzo skromnego, uczciwego, oddanego sprawom swojego miasta, przy tym skrajnie naiwnego marzyciela wierzącego w ludzką wdzięczność i intelekt. W efekcie takiego, na którego dana społeczność lokalna – nie bójmy się tego powiedzieć dobitnie – w znakomitej większości po prostu nie zasługuje.
Pamiętam komentarze kilku mieszkańców: „I co z tego, że miasto ładne, że przyciąga turystów? Co ja z tego mam? Co mi po turystach? Ja pracy nie mam!”. Chciałoby się rzec: „Nie rzucaj pereł przed wieprze”. Zabawne, jak mocne jest bicie się w piersi z powodu takich czy innych procentów bezrobocia. Zupełnie tak, jakby jedynym ich powodem była określona polityka władz miasta. A trendy ogólnokrajowe? A rząd, a ministrowie? A własne nieudacznictwo i brak inicjatywy, czy zwykłe nieuctwo pospolite? To co, to nic?
Ponieważ dowiedziałem się z lokalnej prasy, iż zostawiłem po sobie zgliszcza, ruiny i Bóg jeden raczy wiedzieć co jeszcze, postanowiłem już na chłodno skomentować parę rzeczy, bez zbędnego retuszu – tym bardziej, iż czuję się całkowicie odpowiedzialny za to, co przez owe cztery dni się działo.
Nie ukrywam, że dużo trudu kosztowało przekonanie pana Żylińskiego do niektórych elementów strategii. Jego koncepcja kampanii pozytywnej obliczona była na to, że większość mieszkańców doceni to co zrobił dla miasta; że zauważy fakt, iż bezrobocie jest tu znacznie niższe niż w kraju, a rzeczywiste perspektywy rozwoju miasta odczyta nie jak papkę wyborczą, ale realną szansę dla siebie. Ja z kolei myślę, że w każdej polskiej społeczności lokalnej są to „marzenia ściętej głowy”.
Charakterystycznym pseudo-argumentem wielu polskich społeczności lokalnych jest niechęć do wszystkich – obcych, a w szczególności do każdego, kto pragnie ożywić swojską, stęchłą komunikację międzyludzką, niezależną akurat od stopnia rozwoju wsi czy małego miasteczka.
Moją drobną przewagą jest całkowicie neutralny punkt widzenia, tym bardziej w czasie powyborczym, a tym samym szansa na obiektywizm sytuacyjny. Ponadto nie muszę się wdzięczyć, tchórzliwie chować w bierności i autyzmie, ani podlizywać lokalnym notablom, mediom czy tym bardziej iławskiej opinii publicznej.
Kiedyś dawno, dawno temu, kiedy powołano do życia pierwsze publiczne teatry, prosty lud – nie uwłaczając nikomu – nie mógł sobie wyobrazić jak to możliwe, że aktor ginący na scenie po spektaklu nagle rześko wstawał i oddawał ukłony. Ludzie gotowi byli zlinczować aktorów, reżysera za „oszustwo”, za wredną manipulację uczuciami tłumu. Lud wychodził zniesmaczony, zdegustowany i żądny zemsty. Wielu aktorów, odgrywających umownie negatywne role, nie mogło bez obstawy pojawić się na ulicy, a i tak bywali demonstracyjnie opluwani w sensie dosłownym.
Minęło wiele, wiele lat i prowincjonalne reakcje są często takie same. Może mniej w stosunku do aktorów, ale do spektakli wyborczych na pewno. Cóż, to co jest od dawna standardem na świecie, dla Iławy może być właśnie PIERWSZYM PUBLICZNYM TEATREM. Myślę, że podobne reakcje wzbudza kampania negatywna – tym bardziej, jeśli oparta jest na prawdzie. Oj, jakże mocno to boli. Każda „prawda w oczy kole”, i wielu by wiele oddało, by nigdy nie oglądała światła dziennego.
W naszej kampanii tą prawdą, która najbardziej rozwścieczyła przeciwnika był nie nasz wymysł, ale przedruk z okładki „Gazety Olsztyńskiej” sprzed dwóch lat – o Maśkiewiczu, który wziął nienależne pieniądze, by nie powiedzieć – ukradł, ale czy jest to w Polsce jakimś znowu szokującym novum? Nie sądzę. W świecie uznawanym powszechnie za normalny, ten jeden fakt powinien przesądzić o wyniku wyborów. W Polsce wręcz przeciwnie. Najciekawsza była wówczas reakcja Maśkiewicza, który nie uznał za stosowne zareagować w jakikolwiek sposób na prośbę dziennikarza o komentarz. Brak komentarza, czyli co? Tylko buta niesłusznie posądzonego? Czy może normalka właśnie? Wielka mi rzecz ukraść publiczne pieniądze... Toż to norma w Polsce. „Nie chcesz być frajerem – kradnij!”. Wie o tym każdy polski przedszkolak, a co dopiero „człowiek w sile wieku”.
Donoszę też uprzejmie, iż kampanie negatywne są prowadzone często i dają znakomite rezultaty. Ważne jest oczywiście także i to w jakim stylu się odbywają oraz jaka atmosfera im towarzyszy. Trochę zabawne są reakcje pełnego zbulwersowania na dość niewinne określenie „bankrut”, w moim przekonaniu bardzo trafne z uwagi na błyskawiczną reakcję zainteresowanego – mimo, iż przezornie nie było imiennie adresowane. „Uderz w stół, a nożyce się odezwą” i na to właśnie liczyliśmy. Miałem też nadzieję, że ten który sam się za prawdziwego bankruta uzna, błyskawicznie pobiegnie do pobliskiego sądu. Nie zawiodłem się.
Co zatem czytamy po wyborach w gazetach lokalnych? Już same tytułowe zdania sugerują odpowiednie nastawienie, np. „Zmęczeni, często zniesmaczeni kampanią wyborczą”, „Brudne barwy kampanii” itd. Jakież to zmęczenie rysowało się na twarzach iławian? Kto was tak gnał do pracy, że aż na twarz padaliście? Istotnie wielu iławian mogło być zmęczonych, ale chyba głównie samymi sobą, sądząc po gorliwości plotkarskiej i donosicielskiej w tym mieście.
Można odnieść wrażenie, że szok wywołany paroma kreatywnymi pomysłami w stylu „bankruta” czy „falsyfikatu” wywołał w umysłach spokojnych, cichutkich i niewinnych iławian ciężkie, porażające przeżycia traumatyczne, z których całymi latami będą się leczyć. Niczym zgwałcone ze szczególnym okrucieństwem „dziewice orleańskie” (być może wyłącznie te spod znaku SLD), które w świetle świątobliwego oburzenia – postuluję dziś – aby się przemianowały na „Stowarzyszenie Leciwych Dziewic”.
Jak się natomiast przedstawiają chłodne fakty? Niestety zgoła inaczej. Tym gorzej dla faktów? Po pierwsze. Pan Jarosław Maśkiewicz zastosował niejawną, ale podstępną propagandę szeptaną, negatywną i plotkarską, jakże charakterystyczną dla lokalnej społeczności. Zastanawiam się, czy nazwanie kogoś bezimiennie „bankrutem” jest ostrzejsze niż nazwanie Żylińskiego „błaznem” lub „Hitlerem”? A jakoś nikt nie uznał za stosowne przeprosić za owe sformułowania, wręcz przeciwnie – wiem, że pan Marcin Woźniak otrzymał liczne gratulacje. A może faszyści Hitler i Goebbels to w Iławie postacie na wskroś pozytywne? Jeśli tak, to proponuję nadanie im miana Honorowych Obywateli Miasta (najlepiej w dniu rocznicy urodzin samego führera).
Po drugie. Czym, jak nie kampanią negatywną, były epitety rzucane przez posła Tadeusza Iwińskiego (bezceremonialnego uwodziciela tłumaczek języka hiszpańskiego) w rodzaju „Adam Wędrowniczek”, „marny” lub „głupi poseł” pod adresem burmistrza Żylińskiego?
Dlatego proponuję bardzo subtelne, ale i wyraziste rozróżnienie: są różne kampanie negatywne, ale nie można wszystkiego wrzucać jak leci do jednego worka. Jest tyle negatywnych ról aktorskich, ilu aktorów i scenariuszy. Kampanie negatywne mamy standardowe, inaczej faktologiczne, operującymi faktami niekoniecznie na korzyść kontrkandydata (patrz: „Gazeta Olsztyńska”); kreatywne, czasem jak „falsyfikat” bazujące na materiałach przeciwnika; mamy i te rynsztokowe właśnie, nie przebierające w środkach, szkalujące przeciwników, często żenująco głupie w argumentach, ale i tchórzliwie działające zza węgła. Podam kilka wyróżników, by łatwiej było rozpoznać co jest negatywną kampanią rynsztokową i prowincjonalną, a co nią nie jest.
W rynsztoku jest swojsko, jak ze złodziejami. Kto krzyczy najgłośniej, by łapać złodzieja? Złodziej! „Specjaliści” od rynsztoku wiedzą, iż lud w swojej masie inteligencją i przenikliwością nie grzeszy, więc wystarczy głośno pokrzyczeć, że konkurenci są „oszczercami”, że „brudna kampania” – a masa to kupi i gazeta zrobi swoje, bo im mocniejsze hasła, tym lepszy poziom sprzedaży. Oto przykład głosu z ulicy w „Nowym Kurierze Iławskim”. Wypowiada się Henryk, bezrobotny: „Z tego, co słyszałem, bo sam nie śledzę tego wszystkiego, to nie podoba mi się” (kampania). Nie widział, nie obserwował, nie doświadczył, ale słyszał, bo „ludzie mówią”. Scenka rodzajowa niczym z „Chłopów” Władysława Reymonta, tyle że w scenerii niby miejskiej.
Kampania rynsztokowo-prowincjonalna nie uznaje zachowań otwartych i jawnych, bo przecież podświadomie wie, że jest „rynsztokiem”. Kandydat unikać więc będzie publicznych debat jak diabeł wody święconej. „Bohaterowie” takich kampanii często powtarzają, że oni są od czynów, a nie od publicznych debat. To przemawia do prostych robotników, którzy wiedzą, że nie gębą zarobią, ale tym „ile rowu wykopią”. Dość oczywistym wydaje się fakt, iż zadanie burmistrza raczej na kopaniu rowu polegać nie powinno.
Jakie to szanse ma publiczna „niemowa”, człowiek który nie potrafi zdania sklecić, by być skutecznym negocjatorem, orędownikiem nowych inwestycji? Zdradzę wam drodzy mieszkańcy Iławy: żadne. Praca burmistrza polega właśnie na „mówieniu”, propagowaniu i zachęcaniu, negocjowaniu, organizowaniu i sprawnym zarządzaniu. Samo się nic nie dzieje, a i partia niczego dla Iławy nie załatwi...
Profesjonalne kampanie negatywne, oprócz przytaczania faktów i domysłów dają też możliwość weryfikacji w bezpośredniej konfrontacji. W cywilizowanym świecie unikanie publicznej debaty jest równoznaczne z wycofaniem się z wyborów, ponieważ oznacza skrajne zlekceważenie i własnych, i niezdecydowanych wyborców. W Polsce ludziom widać to nie przeszkadza. Nie ma lepszej metody weryfikacji jak skutki zachowań ludzkich (zwolenników danego kandydata). Wtedy najłatwiej odróżnić „bagno wyborcze” i „rynsztok” od standardowej, pozytywnej czy negatywnej kampanii. To właśnie „po owocach ich poznacie”.
Piękną, wręcz podręcznikową wizualizację owej konfrontacji mieliśmy podczas pokojowego pochodu poparcia dla Adama Żylińskiego. Wbrew PRL-owskiej retoryce i wywoływaniu atmosfery zagrożenia, wręcz histerii; wbrew nawoływaniu do pozostania w domach (niczym za czasów stanu wojennego) jakoś stosy nie płonęły. Nasz pokojowy pochód żadnych zamieszek nie wywołał, a dodajmy, że było na nim wielu mieszkańców (z dziećmi).
Ciekawe były natomiast SLD-owskich speców skojarzenia z PRL-em, z pochodami pierwszomajowymi. Znów nasuwa się analogia z okrzykiem „Łapać złodzieja!” wykrzykiwanym gromko przez tegoż. Poza tym to dość smutne, że w małej mieścinie każdy pochód kojarzy się z imprezą 1-majową (jak w książce Masłowskiej: dresiarzom wszystko „wokół jednego się kręci”). No i prawdziwy „rynsztok” zza każdego „pudru i szminki” swoją nagością poraża. Z jednej strony mamy pokojową demonstrację popieraną przez liczną rzeszę mieszkańców. A co mamy po drugiej? Całe hordy rynsztokowych meneli i wulgarnych tchórzy, towarzyszących pochodowi, chowających się po krzakach, wykrzykujących kaskady obraźliwych epitetów, trudnych zresztą do zacytowania. Publicznie nie ma natomiast nikogo, kto odważyłby się ujawnić, zadać kilka kłopotliwych pytań. Typowa polska małomiasteczkowa obłuda, podwójna moralność i podłość małych ludzi. Gratuluję siły takiego elektoratu! A może jest właśnie tak, że wreszcie Iława ma takie władze na które zasługuje? Szkoda tylko wszystkich tych, którzy okazali się, mimo bezpośrednich pogróżek, odważni i zdeterminowani w rzeczowej kampanii, może nowatorsko prowadzonej, może paradoksalnie nie dość mocnej w swoim wyrazie. Osobiście bardzo się cieszę, że dane mi było Was poznać i mam nadzieję na podtrzymanie naszej znajomości.
Profesjonalne kampanie, szczególnie te negatywne, mają to do siebie, iż kończą się porozumieniem i podaniem ręki, czego po „rynsztokowych pieniaczach” raczej spodziewać się nie należy. I po tym ich właśnie u siebie poznacie.
Apeluję abyście podjęli taką próbę, a wszystko co złe zrzucili, jak zresztą trochę się dzieje, na karb takiej czy innej, profesjonalnej czy rynsztokowej (niepotrzebne skreślić) kampanii.
Na koniec zapewniam, iż nie było moim celem obrażanie czy wprowadzanie w błąd kogokolwiek. Mimo niniejszego komentarza żywię szacunek dla wszystkich, również moich zaciekłych przeciwników, zarówno z pałaców jak i rynsztoków. Z serdecznymi pozdrowieniami dla wszystkich Czytelników „Nowego Kuriera Iławskiego”!
PS. Uwaga! Informacja dla sądów: wszelkie skojarzenia i podobieństwa, mimo użycia nazw własnych wymienionych w tekście postaci, są całkowicie przypadkowe i nie związane z żadną konkretną osobą, grupą osób ani społecznością. Tekst miał jedynie pokazać mechanizmy i rodzaje kampanii negatywnych na, miejmy nadzieję, wyimaginowanym przykładzie, wyrwanym z kontekstu.
PIOTR TYMOCHOWICZ, Warszawa
Od redakcji: Piotr Tymochowicz pomagał w II turze sztabowi wyborczemu Adama Żylińskiego. Redakcja przypomina, iż nie ponosi odpowiedzialności i nie utożsamia się z treścią artykułów napisanych przez osoby związane ze sztabami wyborczymi. Nasze łamy chętnie jedynak służą otwartej i bezkompromisowej wymianie poglądów.
Red. nacz. Jarosław Synowiec