LESZEK OLSZEWSKI
Nie wiem, coś mnie podkusiło, żeby przeczytać relację z obrad iławskiej Rady Miasta, czego nigdy nie robię! Ale ponieważ głośno słyszy się na bieżąco o zrywaniu koalicji, obrażeniach się jeden na piątego, prawie o rękoczynach w okolicach sali obrad ratuszowych, mówię „zerknę okiem i zobaczę co tam w trawie piszczy”. Przygotowany byłem na potężną porcję żenujących wieści, bo to jedyne co pewne – i pewność ta mnie nie zawiodła.
Antybohaterem całości relacji był oczywiście burmistrz Iławy, skandalista JAROSŁAW MAŚKIEWICZ, który to – okazuje się – nie tylko zszokowanym mieszkańcom grodu funduje coraz to nowe, rynsztokowego gatunku niespodzianki. Radzie jego żałosna postać też pomału – wnioskuję – wychodzi bokami. Poszło m.in. o hit ostatnich dni, czyli odwołanie rady nadzorczej Iławskich Wodociągów, spółki obsypanej nagrodami w Polsce i słynnej w Europie – z tylu pozytywnych powodów, że aż nudno byłoby je przytaczać. Zakładu o tyle innego od dziesiątek innych, że nie zwalnia ludzi, jest ultranowoczesny, świetnie zarządzany i – co stanowi rzadkość porównywalną ze śniegiem w Rio – ma autentycznie szanowanego prezesa przez pracowników!
Zarzuty jakie farsa-burmistrz wysunął pod kątem owej spółki, wszyscy znamy – przynosi zyski, których rzekomo nie inwestuje i temu podobne brednie z pogranicza stanów paranoidalnej schizofrenii (burmistrz jako organ podatkowy zarzuca „swojej” spółce, że niepotrzebnie... odprowadza podatki – a to ci dopiero ekonomiczny ubaw!). To tak jakby uczelnia wyższa zaczęła robić porządki wśród swoich studentów, że za wielu z nich się dobrze uczy i pobiera z tego tytułu stypendia, więc coś jest nie tak! Trzeba więc zmienić kadrę naukową by oceny były niższe – na pograniczu wypłacalności szkoły. Wspaniale się na jawie odbiera podobne kretynizmy, Mrożek niech zaś żałuje, że siedzi w Krakowie, bo coś mi mówi – że tu mógłby więcej ze swojej twórczości wycisnąć, nie mówię zaraz o Noblu, ale NIKE miałby w kieszeni rok w rok! Lema szlag by trafił z zazdrości!
Część radnych więc lekko poniosło na emocjach, że współuczestniczą w podobnym postępku, kwalifikującym się bez eliminacji do Księgi Rekordów Guinessa w kategorii „Mądrych inaczej” i... zaczęła się zabawa połączona z przepierką brudów, całe szczęście nie „ręczną”. Bo co się okazało...? Smutny i samotny pan M. (dwóch czy trzech groteskowych sojuszników w tym zalewie zajadłych wrogów nie liczę) radę nadzorczą Wodociągów odwołał w stylu jakiegoś prowincjonalnego kacyka z najlepszych lat PRL-u – samotnie, mając opinię RADY MIEJSKIEJ głęboko gdzieś, będąc ufny w swą nieomylność, siłę i magiczną moc władzy.
Tyle, że epoka się zmieniła, czego – oddajmy mu coś uczciwie – mógł on przesadnie jasno w świadomości nie odnotować. Jaki intelekt, taka zdolność rejestrowania i pojmowania zmian! Dowodów na to mamy aż za wiele – te ciągłe szwindle, szwindelki, łgarstwa wyborcze, obiecywanie konkretnym ludziom z ulicy po wyborach etatów w ratuszu (przychodzili nawet!), wicie się jak piskorz (z gracją kulawego hipopotama: „Ja o niczym nie wiedziałem”) w obliczu wymiaru sprawiedliwości, teraz logika i styl podjęcia tematu Wodociągów. Wystarczy? Mam nadzieję.
Radnych jednak nosiło dalej! Delegacja bowiem z Iławy była nie tak dawno na Litwie i też – okazuje się – o tym, kto miał wsiąść do autobusu a kto nie, decydował w samotności swego biurka Jego Majestat i Wysokość, Car Iławy – Jarosław II Pamiętliwy, przez swój lud już za życia ochrzczony „Wielkim” (paranoikiem). Z tego powodu też zaiskrzyło i wcale się nie dziwię – nie na darmo przecież Petrarka w jednym z sonetów napisał: „Zobaczyć Wilno i przejście graniczne w Ogrodnikach i umrzeć!”. Radni więc nie owijali w kremplinę swego oburzenia, grozili smutasowi palcem, że czasy Mussolinich i Kim Ir Senów uległy wyczerpaniu, co – jak zawsze pewno – po mało co rozumiejącym z tego co się wokół dzieje burmistrzu Jarosławie M. spływało jak po wiejskiej kaczce.
Skłóciło się więc towarzystwo ostro, nie obyło się jednak na koniec bez apelu! Papież jednak daje godny przykład co środa i niedziela! Konkretnie apelu by się sobie dalej wzajemnie kłaniać po korytarzach i nie blokować klamek w toaletach, jak się ktoś zamknie w kabinie – słowem by polityka nie przesłaniała osiedlowych więzi i nie blokowała jakiejś hipotetycznej wspólnej imprezy czy grilla w przyszłości. W ufności przecież siła, obojętnie pod czyim sterem, bo ten – pordzewiały – i tak idzie niedługo na tani złom, a żyć przecież dalej będziemy razem – nie czas więc na waśnie w obliczu dobrych znajomych!
Sielanka więc była szeroko awizowana, jednakże do niej nie doszło! Kogoś (wbrew jego woli) skądś odwołano (był rozgoryczony), innego wysunięto przed szereg (nie ukrywał kontestacji), trzeci znowuż wystąpił z idiotyczną (tak to odebrała większość) inicjatywą, by popierać żywego politycznego trupa, bo to jego się w II turze wybrało, a zatem to Wielki Zbiorowy Obowiązek (WZO).
To ostatnie to prawie coś tak, jak popieranie trenera drużyny piłkarskiej, która każdy mecz przegrywa między 0:8 a 1:15, która gra tylko na własnej połowie, non-stop wykopuje bezmyślnie piłki na aut, a w bramce – według zaleceń szkoleniowca – zawsze stoi oprócz bramkarza – trzech zawodników z pola! Ale trudno, powierzyliśmy mu tę drużynę, podpisaliśmy kontrakt na cztery lata, to wywiążmy się z przyjętych na siebie zobowiązań! Co miesiąc super-pensja, poparcie zarządu – na przekór awanturom oraz burdom na trybunach – eliminacja z klubu osób dla trenera niewygodnych, wyciągających brudy, całkowitą niekompetencję, wiodącą amatorszczyznę oraz fakt, iż zarząd ów tą marionetką załatwia jakieś swoje brudne sprawki, bo akurat trafiło na ludzi małych acz lepkich rąk. Lepkich oczywiście w kontekście środków pieniężnych.
Co by nie mówić w zapyziałej Iławie też pachnie jakimiś koteryjnymi układami o podłożu masońsko-mafijnym. Kto komu za co odpłaca i jest na każde wezwanie mniej więcej wiadomo, co ma to jednak wspólnego z hucznie zapowiadanym dobrobytem szarych i steranych życiem ludzi – tu już kwestia napotyka próżnię. I dlatego m.in. prorokuję gwałtowną woltę przy pozbyciu się przyspawanego do stołka „pana-cudotwórcy”, bo nawet jego pokojowe szczury zorientują się w końcu, że ta przestarzała łajba idzie na dno i nikomu nic nie przyjdzie z pozostawania na niej aż do samego końca.
Ale zanim co, jeszcze trochę kabaretu będzie rodem z gminnego festiwalu humoru, ale zawsze. Jak się nie pośmiejemy z tego, co soliści mówią, to jeszcze zostaje awaryjny śmiech z patrzenia po kilku twarzach. Niby nie ładnie, a rozrywkowo!
LESZEK OLSZEWSKI