Co roku w sylwestrową noc jestem jedną z setek osób, które gromadzą się pod ratuszem w Iławie. Gromadzą się po to, aby od ojców miasta usłyszeć „wszystkiego dobrego w Nowym Roku”. Taki drobiazg. Ale w tym roku ratusz nie pokazał swej twarzy. A może właśnie pokazał?...
Co ma w sobie ten cały sylwester? Umowne przejście z jednego roku w drugi, a mimo to – podnieca. Bez magicznych obrzędów, a jednak obchodzi się go w niecodziennym nastroju. Może jednym z iławskich obrzędów nocy sylwestrowej jest tłoczenie się o północy pod ratuszem? Nic specjalnego się wtedy nie dzieje – setki ludzi po prostu spotykają się ze sobą, wybuchają korki szampanów, wkoło biją petardy, grad życzeń.
Tłum nie zmieścił się na parkingu, więc zaległ na pobliskich ulicach i chodnikach. Tylko raz w roku teren wokół ratusza jest miejscem publicznym, w którym bez lęku można napić się szampana! W tym roku odliczanie sekund do godziny zero nie przyniosło nic. Owszem, wybuchły szampany, każdy każdemu padł w objęcia, ale zaraz potem zadarł głowę do góry w oczekiwaniu. Kiedy wreszcie pojawi się ktoś w otwieranych tylko od święta wielkich drzwiach ratusza? Jeśli nie pojawi się o północy, znaczy to, że się po prostu spóźni. A jednak...
Ratusz w tym roku milczał. Nowy burmistrz Iławy Jarosław Maśkiewicz (SLD) nie dał się poznać „na żywo”, mimo że wszyscy czekali na niego ponad godzinę. Powiało pustką. Zawiedzeni iławianie dali sobie po łbach pustymi butelkami i rozeszli się do domów.
A jeszcze nie tak dawno, bo kilka miesięcy temu, Maśkiewicz osobiście kolędował po domach iławian w czasie kampanii wyborczej. Teraz nie poświęcił im nawet 5 minut.
ANETA WOŹNOWSKA