Andrzej Kleina: A metody wciąż te same
Wydawałoby się, iż cenzura, jako typowy relikt epoki „czarnej wołgi”, odeszła wraz z nią w niebyt. Okazuje się, że żyje jednak i ma się dobrze. Prześledźmy, jak prasa – niczym pies łańcuchowy – brata się z władzą. Dla niskich korzyści ujadając! Nie o michę zlewek tu chodzi... I nie będzie to tylko opowieść z Lubawy...
W tygodniku Głos Lubawski w lipcu 2002 roku ukazał się kołtuński, bałamutny i obraźliwy tekst dotyczący jednego z kandydatów na burmistrza Józefa Blanka. Z szacunku dla prawdy, jako moralnego imperatywu, zareagowałem. Dostarczyłem Markowi Sapińskiemu, wtedy jeszcze redaktorowi naczelnemu, list z prośbą o publikację.
W międzyczasie miałem przyjemność zapoznania się w Głosie z anonimem gloryfikującym rzekome zasługi Edmunda Standary, a także tekstem naczelnego, mówiącym o istniejącej fobii wobec Standary. Nie rozumiałem jeszcze wówczas, że karuzela wyborcza, mająca dostarczyć Lubawie właściwego burmistrza – ruszyła, a Głos jest na jego usługach.
Głos Lubawski z września 2002 roku w tekście Macieja Radtke, dotyczącym wyborów, zauważył:
„Obce nam będą wszelkiego rodzaju próby rozgrywek politycznych poszczególnych ugrupowań na łamach prasy. Wszyscy kandydaci, w redakcji Głosu mają równe prawa i szanse. Nie chcemy pamiętać różnych wyskoków niektórych kandydatów ani urzędowych potknięć innych. Nie interesuje nas, który z radnych bije swoją żonę, a który nienawidzi teściowej. Szanowni donosiciele! Wyborcy swój rozum mają i wiedzą na kogo oddać głos, jakże cenny dla zwycięzcy! Grzechów nie chcemy pamiętać, jeśli jednak sami kandydaci się zapomną, nie będziemy mieli wyboru”.
Czyli, kto nie jest z nami, ten jest przeciwko nam.
Zareagowałem ponownie i dostarczyłem kolejny list, mimochodem pytając, kiedy ukaże się wcześniej dostarczony. Słysząc odpowiedź, przeżyłem kosmiczne zmieszanie. List mój musiał przejść przez cenzurę olsztyńskiego prawnika, któremu tekst w związku z tym przesłałem faksem. Odpowiedź, którą otrzymałem, była satysfakcjonująca.
Po kolejnym tygodniu usłyszałem odpowiedź Macieja Radtke, już wówczas pełniącego funkcję redaktora naczelnego (po wcześniejszym wyautowaniu Marka Sapińskiego), że moje listy się nie ukażą, bądź ukazać się mogą – po ich przeredagowaniu – w postaci płatnego ogłoszenia.
Będąc człowiekiem, jak Maciej Radtke konsekwentnym, i zważywszy, że nie stał za mną żaden komitet wyborczy, opublikowałem swoje listy w Kurierze za darmo, reprezentując tylko siebie i tak rozpoczął się mój flirt z Kuriera redaktorem naczelnym Jarosławem Synowcem, który trwa do dzisiaj.
W międzyczasie Marek Sapiński stracił pracę. Niezwykle rozgoryczony, obarczony toną frustracji, opublikował w Kurierze tekst pt. „Król Maciuś Pierwszy”, w całości poświęcony Maciejowi Radtke. Z wielu wątków chciałbym skoncentrować się na jednym. Z tego co wiadomo, adwersarz pana Marka nie wystąpił z powództwem sądowym, więc Marek Sapiński upublicznił nie herezje, a fakty.
Plebiscyt burmistrzowski, zorganizowany przez Głos, był zatem manipulowany rękami Macieja Radtke, który – zdaniem pana Marka – przynosił całe naręcza kuponów wyciętych ze zwróconych gazet.
Maciej Radtke w wyniku popełnionych zasług wyborczych został sekretarzem magistratu. Naczelnym Głosu został zaś Błażej Urbański, do dzisiaj wykonujący polecenia starszego kolegi. Wielokrotnie twierdziłem, iż aktualnie Głos jest tubą propagandową lubawskiego magistratu. Czyż można było tego nie zauważyć?
Głos napisał: „Grzechy przeszłości ciągną się za Lubawą. Zgodnie z obowiązującymi przepisami możemy stracić milionowe dotacje na rozwój miasta, m.in. na przebudowę stadionu miejskiego. To rezultat złamania prawa przez burmistrza poprzedniej kadencji”. Sformułowanie to bzdurne i groteskowe, rodem wręcz z Mrożka i Zoszczenki, w wielu głowach lubawian uczyniło jednak spustoszenie.
„Jeśli stracimy szansę na unijne dofinansowanie cofniemy się o kilkanaście lat” – grzmiał burmistrz Edmund Standara. No i straciliśmy! Dzięki głupocie Edmunda Standary przede wszystkim, który pokąsał marszałka rękę. Kto mądry bowiem kąsa dającego?
Kilka tygodni temu ukazał się w Głosie anonimowy list – prymitywny, prostacki, zły i głupi – zarzucający mi utylizację własnych śmieci domowych w sposób pozaprawny i nieetyczny. Oczywiście odpowiedziałem Głosowi, list jednak nie został opublikowany, czyli nadal cenzura żyje i ma się niezwykle dobrze.
Od wielu miesięcy toczy się na łamach Głosu batalia o lokalizację miejskiego i gminnego wysypiska śmieci, czy też jak mówią drudzy: zakładu utylizacji śmieci. Przypomnę jedynie, iż w mojej ocenie, batalia toczy się nie o kulki, ale o naprawdę duże pieniądze. Głos Lubawski, który swoich preferencji nie ukrywa, powiada krótko: Sampława!
Zaproponował tenże Głos sondaż: „Zdecyduj sam i wygraj super nagrody”. Taki rodzaj konkursu. Postaw krzyżyk w kratce: Sampława bądź Rudno. „Po publikacji wyników sondażu okaże się, czy włodarze reprezentujący swoich wyborców, rzeczywiście kierują się ich wolą czy też przyświecają im jakieś inne przesłanki”. Groźnie to nad wyraz zabrzmiało.
Kupon „Czy jesteś za wysypiskiem w...” jest kompletnym nieporozumieniem, gdyż Rudno nie jest wysypiskiem (czyli dziurą w ziemi), a zakładem utylizacji śmieci, czyli zakładem zajmującym się przerobem śmieci. Innymi słowy, nie można głosować za wysypiskiem śmieci w Rudnie, gdyż jest to pojęcie w tym przypadku wręcz wirtualne.
Po wtóre, nie można zaufać Głosowi, iż konkurs ten będzie przeprowadzony uczciwie. A jeśli nawet ja wykazuję w tej chwili sporą dozę paranoicznej nieufności, to dla zwykłego bezpieczeństwa i czystości reguł gry winien Głos zaproponować sposób społecznej kontroli, ażeby nie mogły mieć miejsca manipulacje, w wyniku których wygra Sampława, co – zakładam – a priori musi nastąpić. I tyle, panowie twórcy konkursu...
Z niecierpliwością też czekam niezwykłą na nazwiska fundatorów „naprawdę atrakcyjnych nagród”. Jeśli w Sampławie będzie funkcjonował zakład utylizacji śmieci, ja zagłosuję za Sampławą. Jeśli jednak tylko wysypisko, to moim wyborem jest zakład utylizacji w Rudnie. I tyle!
Com napisał, napisałem...
Andrzej Kleina