Poznali się na weselu i zakochali w sobie od pierwszego wejrzenia. Od tamtego dnia minęło ponad 50 lat. Ślub i wesele Heleny i Stanisława Rybińskich było skromne. Nie mają nawet ślubnej fotografii, ale to nie przeszkodziło im w miłości, jaką darzą się do dnia dzisiejszego. 19 kwietnia tego roku obchodzili 50. rocznicę ślubu. Dochowali się czworga dzieci i ośmiorga wnucząt.
Helena i Stanisław Rybińscy od 50 lat mieszkają w podiławskich Ławicach. Pierwszy na Ziemię Iławską zza Warszawy przybył pan Stanisław. Był rok 1946 i miał wówczas 14 lat. Siedem lat później został zaproszony na wesele swojego kolegi w rodzinne, podwarszawskie strony. Był jego drużbą.
WPADLI SOBIE W OKO
Dorosły już Stanisław pojechał na wesele kolegi. Nie przeczuwał, że tam pozna kobietę, której poświęci swe życie.
– Byłem drużbą weselnym – opowiada dziś 71-letni już mężczyzna. – Ślub był za Warszawą, w dawnych moich rodzinnych stronach. Poznałem tam swą obecną żoną Helenę, która była starszą druhną panny młodej.
Między rodzinnymi wsiami Heleny i Stanisława było tylko 15 kilometrów odległości. Jednak nigdy wcześniej nie udało im się spotkać. Stanisław musiał przebyć prawie 300 kilometrów, by poznać swą wybrankę.
– Wpadliśmy sobie w oko od razu – wspomina pan Staszek. – Przyciągnęła mnie swą urodą. Jednak wesele się skończyło, a ja wróciłem do Ławic.
Kolega pana Stanisława wraz ze swoją żoną zamieszkali także w Ławicach. Pani Helena odwiedzała więc swoją kuzynkę w Ławicach.
– Przyjeżdżałam do kuzynki sporadycznie – mówi dziś 73-letnia kobieta. – Wpadałam na kilka świątecznych dni albo na żniwa. Było, nie było, spotykałam się ze Staszkiem. Oczywiście nie były to przypadkowe spotkania.
– Dwa lata żeśmy ze sobą obcowali. No nie powiem, że były to nietykalne dwa lata – uśmiecha się Rybiński. – Jak to się mawia: „Kota w worku nie kupiłem”. Jak za każdym razem wyjeżdżała do domu, mówiłem, że się z nią ożenię, że będzie moja!
ŚLUB I ŻAŁOBA
Pan Stanisław zdecydował, że wystarczy już pisania listów i marzeń o ukochanej, która jest o 300 km dalej. Wsiadł w pociąg i pojechał prosić o rękę Heleny.
– Pojechałem do jej domu – mówi pan Stanisław. – Kwiatów nie dałem przyszłej teściowej. Jak to się mówi, za morgi jej też nie wziąłem. Mieli tylko 4 hektary.
– Moi rodzice widzieli, że się kochamy i nie byli przeciwni naszej miłości – wspomina Rybińska.
Ślub odbył się 19 kwietnia 1954 roku w poniedziałek wielkanocny, w parafii pani Heleny. Nie było to huczne wesele. Nie było tortu, szampana ani też fotografa.
– Wspomnienie ślubu, a raczej następnego dnia dla mnie nie są zbyt miłe – ze łzą w oku mówi starszy pan. – W środę zaraz po weselu wracaliśmy do Ławic. Żona zabrała posag i razem z moim ojcem wsiedliśmy do pociągu, by dojechać do domu. Dojechaliśmy do Warszawy, tam mieliśmy przesiadkę. Wtedy były bardzo przepełnione pociągi. Żona weszła do wagonu, a ja wskoczyłem przez okno, by jak najszybciej zająć jakieś wolne miejsce dla ojca. Wtedy ktoś krzyknął, że na korytarzu pociągu przewrócił się mężczyzna. Helena wołała, że to ojciec. Podbiegłem. Kilku wojskowych pomogło mi go wynieść na peron, ale on... on już nie żył. Umarł na serce.
Pani Helena została w wagonie. Musiała jechać do Ławic. Jej mąż został, by tam, na obcej ziemi, pochować ojca. Dojechał do żony dopiero tydzień później. Ojciec jest pochowany na warszawskich Powązkach.
Panu Stanisławowi w dniu śmierci ojca skradziono dokumenty. Posądzono go wówczas o szpiegostwo i długo przetrzymywano na milicji.
CO ROK TO PROROK
Rybińscy zamieszkali na gospodarce rodziców Staszka. Wraz z nimi mieszkała matka mężczyzny, która pomagała w wychowywaniu dzieci i pracach gospodarskich. Zmarła w wieku 86 lat w 1988 roku.
– Pierwszy syn urodził się po trzech latach małżeństwa – liczy pani Helena. – Ma na imię Jan. Potem, po roku przyszła na świat córka Mirosława. No i tak, co rok to prorok. Potem Tadeusz i Alina, na zmianę chłopak i dziewczyna.
Pana Staszek żartuje, że potem musiał „sprzęt” schować na strych.
Synowie odziedziczyli ojcowską pasję do gaszenia pożarów. Są strażakami. Pan Stanisław od 1954 roku do 2001 roku był komendantem Ochotniczej Straży Pożarnej w Ławicach. Był przez 3 kadencje radnym Gromadzkiej Rady Narodowej i wielkim społecznikiem, działał też w kilku komitetach.
Jedna z córek wraz z rodziną mieszka w Iławie, a druga w Rudzienicach gm. Iława, jest żoną sołtysa. W Iławie mieszka też najstarszy syn Rybińskich – Jan.
Do dziś wraz z nimi mieszka syn Tadeusz z żoną Jadwigą i dziećmi, który „odziedziczył” też po ojcu komendanturę w OSP.
SWATANIE TO GŁUPOTA
Przez te 50 lat państwo Rybińscy żyli zgodnie. Kłótnie czasem też bywały.
– Pokłócić się też trzeba, by potem się godzić – mówi pan Staszek. – Godzenie bywa przyjemne. Nigdy w życiu jednak nie podniosłem na żonę ręki. Ona jest zawsze pogodna i to ja częściej się obrażałem. Ona też zawsze pierwsza wyciągała rękę na zgodę. Żona zajmowała się domem, a ja byłem natomiast od załatwiania wszelkich urzędowych i trudnych spraw. Odwrotnie do powiedzenia, gdzie diabeł nie może to babę pośle. W naszym związku to mnie zawsze posyłał diabeł.
Rybińscy są zgodni co do jednej rzeczy – nie wierzą w zaplanowane małżeństwa i swatanie. Uważają, że swatanie młodych to głupota.
– Jeśli do kobiety przychodzi swat z kawalerem to znaczy, że ten młokos nie jest zdatny do niczego – dziarsko tłumaczy Rybiński.
ODNOWIENIE PRZYSIĘGI
Uroczysta msza z okazji 50. rocznicy ślubu odbyła się w kaplicy kościelnej w Ławicach. Kaplica ta to nic innego jak wiejska świetlica. Na mszę przybyło wiele gości, tych bliskich i dalszych. Ks. Piotr z „białego” kościoła w Iławie wręczył jubilatom krzyże papieskie, które uroczyście założył im na szyje podczas mszy.
Rodzina obdarowała jubilatów wspaniałymi prezentami i serdecznymi życzeniami życia w zdrowiu. Krzyże od prezydenta RP w kilka dni przed rodzinnymi uroczystościami wręczył im Krzysztof Harmaciński, wójt gminy Iława. Do życzeń prezydenckich i wójta dołączył też Jerzy Olek, sołtys Ławic.
– Chciałbym podziękować wszystkim, którzy składali nam życzenia – mówi Rybiński. – Bardzo gorąco dziękuję ks. Piotrowi, który tak uroczyście poprowadził naszą mszę. Łzy w oku kręciły się nieustannie.
Goście zaśpiewali też tradycyjne „Gorzko! Gorzko!”. Starszy Pan Młody ochoczo całował swą żonę.
– Często krzyczeli – ze śmiechem mówi pan Staszek. – Ja całowałem, ale żona jakoś się wstydziła. Tylko nie wiem, dlaczego? Kiedyś to ona mnie ciągnęła do całusów, a teraz była taka wstydliwa...
BĘDZIEMY PRÓBOWAĆ, BY
DOŻYĆ 75-ROCZNICY ŚLUBU
Choć sędziwi jubilaci, którzy mają za sobą już Złote Gody, mają poważne problemy ze zdrowiem, nie dają się chorobie.
– Mnie dopadła kilka lat temu astma – tłumaczy mężczyzna. – Wcześniej nie wiedziałem, co to choroba i tabletki. Dopadła mnie teraz ta cholera i trzyma. Ale nie daję się. Kupiłem sobie nawet aparat do inhalacji. Bardzo mi pomaga.
Kilka lat temu przeszedł poważny zawał serca. Spędził długi czas w olsztyńskim szpitalu.
– Widać nie chcieli mnie tam jeszcze – dodaje Rybiński. – Byłem już prawie po tamtej stronie, ale mnie wygonili.
Żona pana Stanisława od młodych lat miała problemy z kręgosłupem. To schorzenie jednak przeminęło. Teraz cierpi na nadciśnienie. Starsi państwo nie dają się jednak.
– Już dziś zapraszam na kolejną rocznicę naszego ślubu – kończy pan Stanisław.
JOANNA MAJEWSKA
Stanisław Rybiński z żoną Heleną. Ten starszy pan
wcale nie ukrywał, że ponad 52 lata temu na weselu kolegi
od razu w oko wpadła mu piękna kobieta, która
dwa lata później została jego żoną.