Tragiczna śmierć 15-miesięcznego chłopczyka. Mały Wiktor ginie na podwórku potrącony autem przez wujka. Niedzielne południe 20 sierpnia 2006 roku zapisze się jako wstrząsający dramat rodziny i znajomych.
Rodzina państwa P. przyjechała z Grudziądza do wsi Ogrodzieniec (koło Kisielic) tylko na weekend. Mieli pomóc przy opóźnionych żniwach.
Tragicznego dnia mały Wiktorek P. bawił się na podwórzu gospodarstwa przed domem razem z 3-letnimi bratem Hubertem i kuzynem Mateuszem.
Tuż przed południem wujek Wiktora, 28-letni Jan O. z Ogrodzieńca, na podwórzu, gdzie bawiły się dzieci, chciał zawrócić terenowym nissanem patrolem. Nawet nie zauważył, kiedy – podczas cofania – z tyłu samochodu przebiegał maleńki Wiktorek. Wtedy rozległ się tylko głuchy odgłos uderzenia. Potem nastała cisza... A potem...
KRZYKI I LAMENT
– Mnie na podwórku nie było – opowiada jeden z pracowników gospodarstwa. – Widziałem tylko, jak kierownik powolutku wycofuje. Potem usłyszałem, że coś się tam dzieje, krzyki i lament. Boże, jak ja podbiegłem i zobaczyłem to leżące maleńkie dziecko!… Tylko krew mu z główki leciała…
Udaliśmy się na miejsce tragedii.
– Jak tylko wybiegłam z domu i zobaczyłam, jak Wiktorek leży na betonie przy ścianie… to zaraz zaczęliśmy go reanimować i wezwaliśmy pogotowie – mówi żona Jana O. – On chyba jeszcze żył. Taką jakby krew z buźki wypluwał. To było straszne… Na pogotowie czekaliśmy ponad 20 minut. Nie spieszyli się. Nawet na sygnale nie przyjechali – opowiada trzęsąca się z nerwów pani O. – Zbadali go tylko i powiedzieli, że stwierdzają zgon. Że zmarł na miejscu.
Kobieta pustym wzrokiem patrzy przed siebie. Zapala kolejnego papierosa. Zaczyna mówić, cicho. Bardzo cicho…
TO BYŁO BARDZO ŻYWE DZIECKO
– „Akrobatczyk” na niego mówiliśmy, taki był szybki – wspomina kobieta ze łzami w oczach. – Biegał, wspinał się i wszędzie go było pełno. Najbardziej lubił ten zielony ciągnik na placyku do zabaw. To jego ulubiona zabawka, siedział i siedział na nim... Nawet na nim zasypiał. Nie tak dawno nauczył się chodzić. Wszystko go cieszyło i ciekawiło... Boże, nie wiem jak my teraz to wszystko zniesiemy…
Policjanci od razu zbadali Jana O. – był trzeźwy. Pobrano mu również krew. Tego samego dnia postawiono mu zarzut „spowodowania wypadku drogowego ze skutkiem śmiertelnym”. Grozi mu od 6 miesięcy do 8 lat więzienia. Dochodzenie w tej sprawie trwa.
Policja ustala również, czy dziecko miało należytą opiekę ze strony dorosłych. Jeśli okaże się że nie, osobie odpowiedzialnej za Wiktorka będzie groziło od 3 miesięcy do 5 lat więzienia.
BIEGLI ZBADAJĄ
– Rzeczywiście, doszło do potrącenia dziecka – mówi Jan Wierzbicki, zastępca prokuratora rejonowego w Iławie. – Sekcja zwłok małego Wiktora P. już się odbyła. Na pewno powołamy biegłych do rekonstrukcji wypadku. Mogą być również postawione zarzuty osobie, której powierzono opiekę nad dziećmi, mam tu na myśli zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci. Pracujemy nad tym i jest jeszcze za wcześnie na wnioski.
Pani O. nie kryje żalu do mediów, zwłaszcza do radia.
– Nikt z nich tu nie był, a takie brednie powymyślali – mówi przez łzy. – Z męża zrobili jakiegoś zwyrodnialca, co to niby własnego syna rozjechał… Przecież to nie nasz syn, lecz mojej siostry z Grudziądza. No i przecież nikogo z tych radiowców tu nie było, nikogo! Jak można tak robić?!
MONIKA SMOLIŃSKA
Tym nissanem Jan O. najechał na Wiktorka P.
Chłopczyk nie miał szans w starciu z potężnym autem.
Ledwie 15-miesięczne dziecko wzrostem
nie przewyższa nawet jego kół.
Plac przed domem państwa O. jest jednocześnie parkiem maszynowym, placem manewrowym pojazdów i miejscem zabaw dla dzieci. Wszyscy mieszkańcy domu myśleli, że jest
tu bezpiecznie.... Myśleli tak do minionej niedzieli.
Zielony, dziecięcy ciągnik był ukochaną zabawką Wiktorka... Spędzał na nim każdą chwilę, czuł się na nim taki ważny... Prawie jak prawdziwy kierowca...