Iława dostąpiła niemałego – jak na swój mały kaliber – zaszczytu ostatniej soboty, gdyż to od wieści z jej wnętrza zaczynało się gros krajowych serwisów większości mediów, a czym bliżej wieczora, tym tendencja ta ulegała nasileniu.
Zamieszanie zaczęło się już w okolicach czwartku, kiedy to informacyjne bannery i plakaty szły o lepsze z porozwieszanymi po drzewach eurotransparentami, a na słupach oświetleniowych – obok polskich, pojawiły się idące z nimi w na przemian niebieskie flagi Unii (mające w kółku 15 eleganckich złotych gwiazdek, symbol lepszej i bogatszej rzeczywistości dla wielu – zwłaszcza z kompleksami niższości wbitymi w układ nerwowy). Czemu notabene trudno się dziwić, chociaż sam na swój użytek na to schorzenie intelektu i horyzontów myślowych nie cierpię. Ale nacja ma do tego jak najbardziej usprawiedliwione powody – i jej przedstawicieli całkowicie i bezpokutnie w tej chwili już rozgrzeszam!
Ludzie spragnieni są jakichkolwiek trofeów z wielkich bądź małych łowów i tak to mogło się tu zogniskować, gdyż unijne flagi po prostu zostały momentalnie przetrzebione ze słupów, mimo że wisiały na 4-6 metrach wysokości. Komuś się jednak w kilkunastu wypadkach zwyczajnie chciało fatygować... Dobrze, że obyło się bez ofiar, gdyż w sobotę identyczne precjoza każdy mógł dostać do ręki gratis, plus identycznych wzorków baloniki, znaczki, czapeczki i cholera wie, co jeszcze (aż strach popuszczać wodze wyobraźni).
No i nadeszła sobota – dzień sądny! Okazało się upalny, ciepły a nawet pogodny. Mnóstwo policji porozchodziło się po mieście (oficjalnie i mniej), jeszcze więcej garnitur-menów ozdabiało swoim fizys ulice i chodniki, w okolicach ratusza zainstalowali się goście z parlamentu i jego okolic, lokale wyborcze czekały na powszednich i odświętnych iławian, nadawano bowiem jednodniowe obywatelstwo grodu chętnym – nawet spod Giewonta! No i najważniejsza rzecz: jęły się rozkręcać okolicznościowe imprezy, którymi postanowiono podratować te lokalne igrzysko, bo ludowi przecież też coś się należy...
Ale zanim do tego, oddam cesarzowi to co papieskie, bo na tym tylko papież traci! Otóż... Na uboczu sobotniego, gwarnego zamieszania, pośrodku wymarłej dość ulicy Tadka Kościuszki u zbiegu z „Grunwaldzkiego” siedziała (albo stała) pod parasolem rodem z taniej lodziarni leciwa niewiasta o dość nieskomplikowanym spojrzeniu, optując w ramach zgromadzenia jakichś sceptyków (chyba o podłożu katolickim) za „Polską dla Polaków” i „Ratowaniem resztek narodowej godności”, bo ta – jej mocodawców zdaniem – jest tłamszona. A najświętszą polską ziemię na 1000% rozkupią nieodlegle Niemcy, Holendrzy a może nawet Szwedzi z Norwegami, bo to też podejrzane grono...
Żal mi jej trochę było – bo raz, że ludzie często śmiali się kobiecinie w twarz albo z ostracyzmem mijali szerokim kołem, a dwa, ponieważ ominęło ją coś absolutnie powszechnego, za co każdy praktycznie z nas może być wdzięcznym Matce Naturze. Mam tu na myśli, że wyrażę się skondensowanie – swoisty „odbiór podskórny” wyzwań swojej epoki, a to przywilej – jak wykazały wyniki iławskiego pregłosowania około dziewięciu na dziesięciu statystycznie ujętych ludzi, a więc raczej zwyczajowy niż zaszczytny!
Wracam jednakże od podłamanej pani do spędu gawiedzi, której fundowano od południa tysiąc i jeden cudów pod dogasającym patronatem scenicznym (większości z wynajętych) wykonawców, choć parkowa noc w tym kontekście okazała się naprawdę luzacką imprezą. Za to należy się komukolwiek poklask. Ciekawe tylko, czy „ktokolwiek” zrozumie jego niezawoalowane przesłanie?...
Stanowi ono, iż przeżyły się – to moje i nie tylko moje zdanie – idiotyczne letnie niedziele w amfiteatrze, czyli południowe imprezy dla lubiących wygodnie usiąść i to na korzyść właśnie sobotnich nocy w parku (21:00-2:00?), gdy to zarówno dzień jak i czas skłaniają wręcz do zluzowania siebie i bliskich w tak pięknych okolicznościach przyrody i czasu danego, bo przecież nazajutrz dzień do odpoczynku i refleksji nad czymkolwiek godnym rozłożenia na czynniki pierwsze i drugie. No, chyba że jesteś turystą i masz wszystko, łącznie z nadchodzącym tygodniem, głęboko wiadomo gdzie... Ale to też argument za, a nie przeciw...
To dla mnie biło z tego sparringowego referendum, bo zabawa była wielopokoleniowa i z tzw. pełną klasą wewnętrzną. Infantylny i rodem z czasów obalenia Hitlera pokaz sztucznych ogni puszczam – jak to mawia iławski burmistrz proszony o wypowiedzenie się na różne kwestie: „Bez komentarza” – bo doprawdy koń z podwójnie składaną nogą chyba tylko wie, z czego tu się cieszyć i strzelać na wiwat, jeśli frekwencja doczołgała się zaledwie do 27 procent... (najniższa liczba w historii wolnej Iławy!).
Szkoda, że miasto nie dało krajowi przykładu jak Bonaparte w hymnie i frekwencja nie osiągnęła zdecydowanej ponad połowy uprawnionych, ale to – ja jestem pewien – się zmieni. Za trzy tygodnie będą dwa dni do głosowania, ludzie na pewno się obudzą nie tylko „tu”, ale i „tam”, czyli ogólnie. Przewinie się też pewnie jeszcze przez okolicę jakiś warszawski zaciąg agitatorów, a może i ich rywali, księża z ambon będą apelowali o głosowanie „za” albo „przeciw”. Wesoło powinno więc być do końca!
Chociaż duchowni raczej przechodzą czas smuty, odwołano im biskupa, który miał pecha nie tyle, że jechał wstawiony, ale przy okazji kaleczył swoim okoliczne auta i to policji przestało w pewnym momencie być obojętne. Zrobił się huczek, ale biskup wyraźnie nie ma farta do prywatnego życia. Niedawno zaszył się w ekskluzywnym moskiewskim hotelu, to zrobiono szum, że go porwali, teraz aż zapłacił godnością za ten niewielki karambol na prowincjonalnym elbląskim trakcie. Bo Watykan reaguje przy Episkopacie Polski z prędkością światła w stosunku do gęsiego spaceru nad sadzawkę.
Odpowiem teraz na szeroko zadawane mi w mieście pytania – jaki jest mój pogląd, wchodzić do Unii, czy nie, bo już mi się zarzuca, że milczę medialnie „jak tyn grób”, a terminy gonią! Więc odrzekam – wchodzić, wpływać, wlatywać! – byle nie przegapić czasu, gdy zamożni zapraszają nas na nocleg do pałacu, a my wolimy spać na dworze, bo tak godniej. Może na początku nie jest dla ludzi znad Wisły przygotowana wygodna komnata, a zaledwie jakiś tapczan, ale chcą nam też dać trochę grosza na zmianę odzieży, butów i kosmetyki. Początek jest więc niezły. Ponoć jeden na piętnastu sądzi inaczej... Jego to czy nasz wszystkich problem?
LESZEK OLSZEWSKI