Andrzej Kleina
Z ogromnym zainteresowaniem zapoznałem się z „demokratycznym” tekstem Zygmunta Wyszyńskiego. Tak rzadko go czytuję ostatnio w Kurierze. Obawiałem się nawet przez moment, czy go ryba-młot nie uraziła… Podczas wędkowania! Powyżej pachwiny!
Tak się pechowo złożyło, że wnuczka niechcący zniszczyła słownik wyrazów obcych. I nie mogę sprawdzić, czy Wyszyński prawdę mówi. A powiada Wyszyński, że „demos” to lud, a „kracjos” to większość… A ja, nieborak, myślałem, że drugi człon demokracji – „kratos”, władzę po prostu oznacza. Etymologicznie rzecz ujmując, to władza, siła, moc najzwyczajniej… Tak jak pajdokracja, arystokracja, ochlokracja, czy po prostu wszendobylska biurokracja – czyjąś moc oznaczają, tak demokracja „władzę ludu” po prostu znaczy… Dla Wyszyńskiego to nie ludu władza, a większość ludowa…
Powiada też Wyszyński, że władza nic mu kazać nie może, on sam wie najlepiej, co ma lać do zbiornika swego samochodu. Czy rzeczywiście może obywatel Wyszyński nasikać do własnego baku? Może! Musi tylko sprawdzić, jak wielooktawową urynę posiada. Żeby silnika nie zniszczył przedwcześnie… Coś mi się zdaje, że Wyszyński swoją demokrację z warcholstwem pomylił, podpierając się filozofią Kalego. Kali nasikać to dobrze, Kalemu nasikać – to bardzo niedobrze.
Zauważył Leszek Olszewski mimochodem niejako, iż „mentalność Polacy mają podporządkowaną gdzieś wewnętrznie, a święta dla mózgu idea liberum veto i samodzielnego myślenia i decydowania, o tym i owym”. Patrzę z podziwem na tę woltyżerkę słowną i nie rozumiem. Czyżby już zaczynała się u mnie demencja starcza? Czyżby w połączeniu z utratą zdolności rozumienia języka pisanego?
Patrzę na tekst rybny Wiesława Niesiobędzkiego i też nie wszystko rozumiem. Epicki rozmach, który zademonstrował, powoduje, że nie potrafię dotrzymać mu kroku. Pewne rodzaje inteligencji są dla mnie zamknięte na klucz. Jaka ta natura nie demokratyczna. Obwiniam ją wręcz za nierówność, nierównomierność dystrybucji talentów… Dopiero Stachu mi wytłumaczył, że pewno się Niesiobędzki obraził za orła bez reszki. Wrażliwy, psiakrew, jak Królewna Śnieżka po siedmiu skrobankach… On za bardziej wszechstronnego chce uchodzić bezwzględnie. I tym razem zainteresowania zdecydowanie poszerzył. I ichtiologiem został! Honoris causa…
Wracając jeszcze do niezrozumienia mego! Jak tu nie zgodzić się z Hamiltonem (Janusz Zbigniew Słojewski), który powiada: „Język jest w ludzi wkorzeniony jak korzeń chrzanu w ziemię, i dlatego też ich myśl bywa do chrzanu. Myśl, to nie jest coś niezależnego od języka. Myśl jest taka, jaki jest język, bo myśl jest tym językiem modelowana. Więcej: myśl jest przez ten język wytwarzana”. A jeśli tak, to nie trzeba wybitnym być znawcą, ażeby patrząc na większość tekstów Olszewskiego i quasi-polemicznych Niesiobędzkiego, nie zauważyć, że złym językiem dobrze myśleć nie można.
„Dlaczego zwierzęta nie myślą” – pyta Hamilton. I odpowiada: „Bo nie mówią. Nie mają w pysku słów i dlatego nie mają w mózgu narzędzi sposobnych do wytwarzania myśli”. Czyż w takim razie nic lepiej nie mówić, będąc podejrzanym, że się nie myśli, niż mówić źle, dokumentując złe myślenie? A tak w ogóle to musi być parszywe uczucie: być nieudolnym, wiedzieć o tym, nienawidzić tego i równocześnie wiedzieć, że inni to wiedzą i nienawidzić tego, że wiedzą…
Pyta Niesiobędzki, kto zacz ja: ryba, ptak, krab czy rak? Opóźniony byłem z biologii, oj byłem. Tylko hokej mi był w głowie. Ale chyba ssak ja! Homo erectus na pewno! I homo faber też! I homo ludens! I homo sapiens, co od „sapere”, a nie sapania pochodzi… I homo novus w Kurierze ci ja, co spokój snobującemu towarzystwu wzajemnej adoracji zmącił nad wyraz.
Wierszyk na okrętkę: Kto ja jestem? Chłopczyk duży. Jaki znak mój? Imię róży. Co ja czynię? Humor wnoszę. Głupoty i chamstwa nad wyraz nie znoszę. Autoironii mam co niemiara. Spotkać się z głupim to dla mnie kara. Szkół kilka skończyłem niedużych. Pozwala to często (nie zawsze wszakże) uciec od burzy. Co Niesiobędzki winien wiedzieć od dawna. On, co orłem chce być, a to gówno prawda… Dobrze więc czyni ten, kto trochę słucha. Innego w Kurierze powiewu ducha!
Zastanawiałem się któregoś dnia, czy może być coś gorszego, jak sen o spadaniu w próżnię? Może! Stachu opowiedział! Sen o burmistrzu Standarze! I mi go opowiedział. Miałem ci ja sen! Zobaczyłem i usłyszałem w nim, jak burmistrz Standara po zakończonej kadencji powiedział:
„Słuchajcie kochani! Ta stajnia, tego… no, jak on tam się nazywa, no tego Maśkiewicza Jarosława, była nie do posprzątania. Robiłem dużo, a nawet więcej. Nie dałem rady! Nikt by nie dał rady! Żaden Herkules. Ani inny Plures! Odchodzę na zasłużoną emeryturę. Będę wszakże śledził pracę następcy. Będę mu pomagał! Kocham pomagać! Niewykluczone też, że mi następca połówkę etatu załatwi. Specjalisty jakiegoś… Zasłużyłem ja ci na tę połówkę jak mało kto. Do niewielkiej pięciotysięcznej emeryturki się przytuli. I polecam jako następcę, oj wzruszyłem się, nie ukrywam, kochani wy moi i wybaczcie tę mgłę, która pojawiła się w oku moim…, Macieja Radtke. Wartościowy to chłopak! Skuteczny też bardzo! I solidny! I bardzo słowny! Zagwarantował mi, kiedy był redaktorem naczelnym Głosu Lubawskiego, że zostanę burmistrzem? Zostałem! Zapewnił mnie, że będę miał cichą, anielską i sielską kadencję? Bez nagonek prasy? Miałem! Wam też dotrzyma. Chyba… że będą się za Lubawą ciągnęły „moje błędy przeszłości”. A te wam gwarantuję! Absolutnie! Ale wtedy nowy redaktor naczelny Głosu Lubawskiego będzie to prostował. Gorliwie! I ja też będę mógł trochę w Głosie popisać. Jak osiem lat temu. Na niegospodarność magistratu pisałem. Kiedy mnie z niego niesłusznie wykopali. Po tylu latach ciężkiej harówy… Na Maśkiewicza też pisałem. Bo powiem wam kochani, że też lubię pisać. Nie tylko pomagać. I pływać też lubię! Będę więc chodził na basen nowy, który zaprojektowałem. Wraz z sekretarzem! I powiem wam jeszcze kochani wy moi, czemu ten Kleina tak się mnie uczepił. Bo mu podatku nie umorzyłem. Taki z niego rewizjonista. Wróć, rewanżysta”. I poleciał! Jak to Stachu.
Com napisał, napisałem…
ANDRZEJ KLEINA