LESZEK OLSZEWSKI
Nie wydaje mi się, bym był człowiekiem o jakichś radykalnie libertyńskich poglądach, który z dezynwolturą wyśmiewa raz to, a innym razem „tamto”. Na swój użytek widzę się bardziej jako jednostkę, która nie waha się strzelić czasem z cięższej amunicji, ale w walce z zakłamaniem, o normalność, wyjście z zaścianka i temu podobne wartości – raczej niebłahe. Nie jest to na rękę grupom żerującym na anormalności, obłudzie i życiu w błogim stanie hipokryzji i nierzadko cynicznego wyzysku bliźnich, ale ich furia, to w gruncie najlepszy dowód, że boją się, iż od tego czytania coś się w ludziach stopniowo może obudzić... Oby tu słowo stało się ciałem!
Dobiła mnie ostatnio wiadomość, absolutnie hiobowa w treści, że padł pod pręgierzem oskarżeń, pomówień i postępowania urzędniczego jedyny w tej dziurze iławskiej sklep całodobowy, mianowicie placówka ABC przy ulicy Niepodległości (naprzeciw ratusza). Jak echo odbiło mi się od razu spotkanie z zeszłego roku w tej sprawie, na którym to oburzeni mieszkańcy okolicznych bloków winili ów sklep za wszystko – ktoś szedł i śpiewał po nocy, inny sikał pod krzakiem, zamawiano tam taksówki, tłuczono butelki, strzelano z proc i atrap broni palnej w kierunku emerytek. Nieszczęściom nie było końca...
W tej dyskusji mam atut – wydaje mi się obiektywnej miary – mianowicie nie jestem alkoholikiem, imprezowiczem, nie palę papierosów, rzadko strzelam do emerytów, co najwyżej czasami załatwię się w plenerze – ale to przecież samo zdrowie! Dlatego z całą mocą słowa przelanego na papier oświadczam, że uważam powyższą decyzję za absurd, harakiri u progu sezonu letniego, a także za argument jasno przemawiający za tezą, że Iława pada na naszych oczach – na tylu płaszczyznach naraz, że aż trudno wszystko za jednym razem ogarnąć! Od skorumpowanego burmistrza, aż po zmrażające puls życia gospodarczego wyroki dyscyplinarnych komórek grodzkich. Te ostatnie są jednak bezdyskusyjne – ktoś sprawę wygrał, ktoś przegrał – the end!
Pracę więc straciło na pniu kilka osób, pokazano właścicielowi jak aktualnie wygląda dbanie o rozwój inicjatywy i przedsiębiorczości w mieście – słowem „Zamknij w Iławie i zwolnij w Iławie”...
Teraz brakuje tylko zakazu handlu w niedziele i np. sprzedaży alkoholu od 13:00 każdego dnia, bo też może jakiejś grupie nie spodobać się, że byle zero od wczesnych godzin rannych zamiast iść do roboty patrzy jakby tu wyciągnąć od kogoś na „byka”, a taki widok rani uczucia przykładnych obywateli, to też trzeba zrobić z tym porządek! A najpierw zebrać podpisy pod petycją! Żarty żartami, ja jednak mimo wszystko nie winię w tym zasygnalizowanym i konkretnym przypadku skarżących...
Trudno się bowiem ludziom dziwić, że mieli nieprzespane noce, że sklep im był kolcem w stopie, że niektórzy jego klienci okazywali się być ludźmi hałaśliwymi i krnąbrnymi – nie możemy tego wykluczyć, w końcu druga strona nie czerpała swych dowodów z powietrza, bo nuda ich zabijała któryś rok. Tyle, że nie można winić aptekarza za to, że ktoś po wykupieniu recepty zażył wszystkie leki obok na ławce i zaraz potem zmarł, bo co ma przysłowiowy piernik do nie mniej przysłowiowego Czerwonego Kapturka? A tu – wydaje mi się – ogniskował się konflikt między przyszłym trupem i aptekarzem, w bardzo zaściankowym – bo iławskim wydaniu.
Sprawę tę załatwiono „od tyłu”, na zasadzie – utnij kogutowi głowę, to na pewno nie będzie rano piał! Od pilnowania ładu na jakimkolwiek osiedlu nie jest Drodzy Oburzeni właściciel najbliższego sklepu spożywczego (choćby całodobowego), ale organy, których jest to obowiązkiem i które za ten fakt pobierają wynagrodzenie z naszych podatków. I jeżeli zdarzają się wypadki np., że ktoś ma w dupie ciszę nocną i śpiewa nad ranem bliskie sercu hity, to na pewno nie powinno się za ten fakt ciągnąć do odpowiedzialności najbliższego restauratora, sklepikarza, czy właściciela przystani żeglarskiej – może się mylę?
Kolorytu wydarzeniu dodaje fakt, że sklep zakończył swą „okołodobową” działalność na początku czerwca, gdzie tylko patrzeć najazdu rzesz turystów, bo lato się zapowiada przednie! W ubiegłym roku przynajmniej kilkakrotnie udzielałem ludziom z Warszawy, Śląska czy Lublina informacji, „gdzie o tej porze (było przed pierwszą, po północy – różnie) można kupić pieczywo, ser, wędlinę, piwo” itd. Symptomatyczn: nie pytali „czy”, tylko „gdzie” – miasto bowiem nie jawiło im się zapyziałą, prowincjonalną dziurą, a nowoczesnym, ładnym i zadbanym prawie, że kurortem, w którym to życzenia gości są honorem i pieniądzem dla gospodarzy.
Teraz każdy pytany na podobne pytanie odpowie: „Nie ma takiego sklepu” i – głowę daję – nie raz wysłucha śmiechów i szyderstw ludzi z zewnątrz, w jakiej to rzeczywistości ugrzązł. I nie chodzi mi bynajmniej o ten konkretny przybytek dobra spożywczego, irytuje mnie, że sklepu takiego nie ma nawet na wylocie polnej drogi z miasta, umiejscowienie go przecież absolutnie nie gra roli (chociaż centrum byłoby tu najkorzystniejsze)!
Jak zwykle najmądrzej w kwestii ogólnej wypowiedział się ex-burmistrz Adam Ż., który stwierdził, że w pewnym sensie ludzie tutejsi zasłużyli sobie swą „mądrością” wyborczą na wyboje, którymi aktualnie chadzają. Zapewnili stołki ludziom określonego formatu – i horyzontów i intelektu, no to teraz trudno – proszę z tym żyć, skoro byliście tacy zdecydowani.
Macie więc ojca grodu, który ubrany w garnitur, koszulę, krawat i lakierki przemierza ulice miasta na... wysłużonym, rozklekotanym rowerze wieczorową porą (na co dzień zaś przerasta go wypowiedzenie trzech sensownych zdań dla prasy). Macie odgórnie tłamszoną sieć handlu, nieodporną na osiedlowe protesty. Macie cichych ludzi w ratuszu, zatrudnianych na zasadzie: „Chodź, bo się znamy”.
Ponad ośmiu tysiącom wyborców OTAKE IŁAWE jesienią chodziło właśnie!
Mi tylko uleciał w tym wszystkim spokój, a to rzecz ważna. Tak młode i prężne miasto zamieniło nagle swego włodarza z młodego, prężnego i pełnego pomysłów. na mniej młodego, za to o wiele bardziej ciężkiego do strawienia.
Stać was na wszystkie te eksperymenty na żywym organizmie? Jeśli tak, to gratuluję finansującym cały ten bajzel! Owocnych rachunków!
LESZEK OLSZEWSKI