Rzecz dzieje się w budynku po szkole w Rudzienicach. Jak twierdzi 73-letnia Franciszka Kozemko, jej sąsiad z dołu robi jej na złość: – Morduje mnie od siedmiu lat! Chce mnie zadymić w moim własnym mieszkaniu. Nic na niego nie działa, nawet prośby moje i znajomych. On jest radnym i może robić ze mną, co chce – mówi schorowana kobieta.
Pojechaliśmy do Rudzienic. Franciszka Kozemko mieszka na poddaszu. Ma dwa pokoje z kuchnią plus korytarzyk, z którego zrobiono pokój – letni, bo nie można w nim zainstalować ogrzewania.
CO Z TYMI PIENIĘDZMI?
– Mieszkam tu od 1997 roku – zaczyna opowiadać kobieta. – Z początku był spokój, ale po śmierci męża sąsiad z dołu zaczął mi dokuczać. Najpierw zerwał moje linki, na których wieszałam pranie. Potem zaczęły się problemy z pieniędzmi. Wziął ode mnie 350 złotych celem zapłaty za pokrycie dachowe, bo remontowaliśmy dach. Rachunek, który mam, opiewa na sumę 271,16 złotych i miał być dzielony na trzech. Oszukał mnie. Zresztą zawsze przychodził do mnie po jakieś pieniądze i nie dawał żadnych pokwitowań.
Zarzuty pani Franciszki odpiera jej sąsiad z dołu – Stanisław Kowalkowski, nauczyciel w rudzienickiej szkole i zarazem gminny radny.
– To oszczerstwa! – mówi Kowalkowski. – Mamy wszystkie rachunki i z każdego rozliczaliśmy się skrupulatnie. Skarg na zakup materiałów i remonty, jakie przez te wszystkie lata robiliśmy w tym budynku, nie wnosił nikt poza panią Kozemko. Z drugą sąsiadką nigdy nie było problemów. Wszystkie rachunki są do wglądu.
ZAMACH?
– W kwietniu 1999 roku mało mnie nie udusił – mówi dalej pani Franciszka. – Obudziłam się z piekącym bólem gardła, nie mogłam też oddychać. W domu unosił się czarny dym, a w wannie było pełno sadzy. Powiedziałam sąsiadowi o tym, ale on mnie nie chciał słuchać. Uważa, że jestem za niski poziom do niego, bo nie mam tylu szkół, co on. Krótko potem rozchorowałam się. Oni chcą mnie zamordować!
Jak mówi starsza pani, na jej prośby został wezwany kominiarz, by sprawdzić przepustowość komina.
– W 2003 roku znów zaczęło mi się dymić mieszkanie – dodaje kobieta. – Wezwałam straż pożarną. Bałam się, że spali mi się pokój, a ja z nim. Strażacy sprawdzili mój komin i było wszystko dobrze. Kowalkowski pali w piecu płytami meblowymi, więc na pewno ten syf osadza się w kominie i nie ma potem cugu.
NIE CAŁKIEM TAK
– Faktycznie była straż pożarna – tłumaczy Kowalkowski. – Przyjechała i z Iławy, i z Rudzienic, a nawet straż chemiczna. Żadnych wad w kominie nie znaleźli. Jednak zdecydowałem, że wybuduję od podstaw nowy komin. Wszystko zgodnie z prawem i przepisami budowlanymi. Jednak trzeba tu zaznaczyć, że pani Franciszka nie wpuszczała kominiarzy przez ponad dwa lata, by mogli sprawdzić jego stan.
Pani Franciszka dobrowolnie podpisała także oświadczenie, w którym jasno i wyraźnie mówi, że rezygnuje z usług kominiarskich. Taki sam protokół trafił do Państwowej Straży Pożarnej w Iławie.
– I to my teraz możemy obawiać się o swoje życie – dodaje Kowalkowski. – Jej komin jest poza wszelką kontrolą. Jak remontowałem swój, tamten też uszczelniłem.
WARA OD STRYCHU
Droga na strych prowadzi schodami, które to obecnie są częścią prywatną pani Franciszki.
– Ta pani wyremontowała schody prowadzące na strych, które należały do części wspólnej wszystkich mieszkańców i wstawiła drzwi – wyjaśnia radny. – Nikt z nas nie miał wstępu na strych. Nie było też możliwe bez jej zgody sprawdzenie kominów. Nie wpuszczała kominiarzy. Wysyłaliśmy pismo za pismem, by wreszcie otworzyła drzwi. Potem zrobiliśmy nowy podział budynku i schody oraz część poddasza, gdzie znajdują się drzwi na strych, zostały wpisane w metraż lokalu pani Franciszki.
– To było też bez mojej wiedzy – mówi kobieta. – Oni nawet po nocach dzwonią w mój dzwonek, bym musiała zrywać się z łóżka. Już ich dzieci mi dokuczają.
Po wielu kłótniach w sprawie wciąż zamkniętych drzwi na strych i po nowym podziale budynku Kowalkowski odgrodził swą część strychu i zrobił prowizoryczne wejście. Dziś wchodzi tam po drabinie z głównego salonu.
– Nie było innego wyjścia – mówi radny. – Jak inaczej mieliśmy korzystać z naszej części strychu?
WSPÓŁCZUCIE
Państwo Kowalkowscy współczują starszej kobiecie: – Kilka dni po poważnej operacji, jaką przeszła pani Franciszka, usłyszeliśmy huk na górze – mówi Ewa Kowalkowska, żona pana Stanisława. – Pobiegliśmy tam. Fakt, że tylko upadła jej laska, ale zdenerwowaliśmy się z mężem. Niestety, odebrano naszą pomoc jako złośliwość i ciekawość. Po prostu ta pani wyrzuciła nas z mieszkania, śląc za nami niecenzuralne słowa.
Małżonkowie mówią otwarcie, że póki żył mąż pani Franciszki, życie sąsiedzkie było bez skazy.
– Może ta samotność jej tak doskwiera? – zastanawiają się oboje. – Nie wiemy już, co mamy sądzić o jej zachowaniu.
KONFLIKTOWA PANI?
Z innego, ale wiarygodnego źródła dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, że pani Franciszka jest konfliktową osobą. Ciężko się z nią porozumieć nawet w najbardziej błahych sprawach. Kilkakrotnie też odmawiała pomocy ze strony innych ludzi czy instytucji.
Przez jakiś czas, ze względu na swój wiek i pierwszą grupę inwalidzką, miała opiekunki. Niestety pracujące u niej kobiety nie wytrzymywały długo. Rezygnowały po kilku dniach.
– Było tu sporo pań, ale faktycznie długo nie wytrzymały dąsów pani Franciszki – kończy Kowalkowski.
JOANNA MAJEWSKA