Leszek Olszewski: Stadion jest dla ludzi
Polska nie od dziś jest krajem gdzie najmniejszy problem natury wrzodopodobnej, wymagający interwencji państwa, przez lata nie może doczekać się legislacyjnych uregulowań popartych silnym i skutecznym aparatem wykonawczym, profilaktycznym i – jak trzeba – odstraszającym. Od centrali po prowincję. Jesteśmy globalna wiocha pod tym względem!
Ostatnio po raz enty naczytałem się o burdach polskiego chuligaństwa piłkarskiego – tym razem na wyjazdowych występach w Austrii z okazji meczu Legii Warszawa z Austrią Wiedeń. Rozwalano tam samochody, tłuczono szyby w sklepach, walono kijami baseballowymi w kogo i co popadnie, a wszystko na oczach setek skonsternowanych i wystraszonych rodaków Straussa, Freuda i Mozarta z niezwykle spokojnego i statecznego miasta nad Dunajem.
Abstrahując już, iż takie gościnne występy tylko gruntują na Zachodzie obraz Polaka prymitywa i kryminalisty, to zgrozę budzi według mnie fakt, że polska policja i państwo nie są w stanie filtrować hord wciąż bezkarnie przemierzających w bandyckich zwykle celach ten szary kraj i połacie poza jego granicami.
Iława tu nie jest wyjątkiem od reguły – sam przejeżdżałem późną wiosną wzdłuż zapijaczonej, silnej swym tłumem (i tylko tłumem), agresywnej kolumny eskortowanej przez policję na dworzec, modląc się o spokój pasażerów, którym przyjdzie dzielić z nimi trudy podróży gdziekolwiek. Pozostaję w nadziei, że ktokolwiek tych „apeli świetlistych” wysłuchał i wracam do kwestii podstawowej.
Tak zwani „zadymiarze” na trybunach i pod stadionami piłkarskimi to nie tylko polski problem, zwłaszcza jeśli spojrzymy na ojców gatunku, czyli tysiące „fanów futbolu” brytyjskich stadionów sprzed już ponad dziesięciu lat i dalej w tył. To był wówczas wzór i model do identycznego skrojenia garniturów, zgodnie z wiekową zasadą, że Polska zawsze pawiem narodów i papugą, którą to tezę jakżeż aktualną wysnuł poeta prawie 200 lat temu, za co ma u mnie plusa i piwo jak zmartwychwstanie.
Wielka Brytania jednak to ziemia rzeczowych decydentów, jakoś nie słyszy się tam bowiem o rodzimym wyspiarskim piekiełku, z którego to rozpasania na swoim gruncie sarmacka kraina słynie od późnych Jagiellonów. Wcześniej świadectwa pisane nie sięgają, z tej prostej przyczyny, że prawie nikt tam nie umiał pisać, a jak umiał, to był Żydem i prowadził codziennie rachunki i księgi np. nobliwego biskupa, właściciela kilku wiosek i hektarów pól. O czym świadczy np. Jasienica w ksiażkach.
Anglicy musieli doznać wstrząsu i szoku, by zacząć bezpardonową walkę „do krwi ostatniej” z rodzimym marginesem z trybun. Okazała się nim tragedia znaczona dziesiątkami ofiar podczas finału Pucharu Europy w 1985 r. Juventus-Liverpool na brukselskim stadionie Heysel (dziś zburzonym), oraz multum wcześniejszych i późniejszych występków zorganizowanych grup stadionowych przestępców, zwłaszcza mieniących się kibicami Chelsea (kto dziś w to uwierzy?), właśnie Liverpoolu, Crystal Palace oraz kilku innych, nie mniej zacietrzewionych centrów klubowych.
Do stracenia było wszystko. Wykluczono angielskie zespoły z rozgrywek w Europie, stadiony opustoszały, tradycyjne rodzinne i wielopokoleniowe sobotnie wypady na spotkania swej ukochanej drużyny jęły stopniowo, acz odczuwalnie dla skarbników klubowych zamierać. Wtedy do dekretowych działań przystąpił brytyjski rząd i jakoś menelstwo tam z okazji widowisk piłkarskich ostatecznie zniknęło i nic nie wskazuje, by ów problem miał tam kiedykolwiek się odrodzić. A wszystko za zasługą dzieł mądrych i myślących błyskawicznie ludzi, nie zaś np. objawień Maryjnych, na co woli się liczyć nad Wisłą.
Skonstatowano tam mniej więcej tak. Gość wypije, bądź krzyczy – okay, to jest wydarzenie sportowe i ma do tego prawo. Ale, jak rzuci krzesłem, ewentualnie zaatakuje bronią sieczną sektor obok – to już mamy człowieka do ostatecznej eliminacji osobistej. Przynajmniej z wszelkich imprez sportowych w Wielkiej Brytanii i poza nią. Dożywotnio, a sądy karne kończyły ich znaczone przerostem adrenaliny smutne kariery.
W chałupniczej tej pracy pomagały zainstalowane kamery, non stop rejestrujące obecnych na trybunach, oraz identyfikatory, które musiał posiadać każdy kupujący bilet. Bilet na mecz piłkarski nie zaś do cyrku niewolników, dlatego postanowiono jednocześnie zdemontować wszelkie kraty i druty oddzielające publiczność od zawodników, wychodząc z mądrego raczej założenia, że w teatrze też tego nie ma i jest obowiązkiem organizatora traktować swą widownię jako ludzi na poziomie nie zaś zwierzynę z sawann – zdziczałą i nieprzewidywalną w reakcjach.
I jakoś dziwnym trafem eksperyment się powiódł. Anglia wróciła na powrót do Europy, kryminaliści siedzą w więzieniach śniąc o możliwych amnestiach, na widownie piłkarskich stadionów wrócili dziadkowie z wnukami i ciotki z siostrzeńcami. Eldorado, prawdaż? Jak zwykle telewizyjne i na oddal, bo tu tego genialnego w swej prostocie schematu przeszczepić nie sposób. To komisja sejmowa, to komendant wiejski policji, poseł ziemi, mniej rozgarnięty szef ochrony, a krótkich działań wszechwładnego państwa „niet”!
Czemu? Gdyż wymaga to rzekomo dyskusji, analiz i temu podobnych idących w lata kretyńskich przełożeń, z których a priori wiadomo, że jedyne co wyniknie, to nic. No chyba, że jakiś spaśny raport dla szefa i jego przełożonych. Poza tym akcja budzi reakcję – jeżeli taki chuligan z awanturnikiem pod pachę widzą po drugiej stronie silne państwo, mocne, tolerancyjne, lecz nie pozwalające sobie, by ktokolwiek sobie na jego połaciach urządzał wojenki i zajazdy, to zejdzie temu państwu z drogi, bo tu zwycięzca może być tylko jeden.
Ja jak wchodzę na stadion „przy Sienkiewiczu”, patrząc na sektor gości, zagrodzony jakby miał mieścić stado goryli – i patrząc na całą resztę tych płotów i drutów, to utwierdzam się w jednym. Piłka nożna w Polsce nadal będzie dyscypliną agresywną i od strony widowni formatowaną przez kolejne grupy zoologicznie schamiałych kiboli z lekkim wsparciem tzw. widowni cywilnej. Szczególnie od II ligi wzwyż.
W Iławie raczej będzie spokojnie, bo i poziom rozgrywek nie generuje jakichś wizyt z Kurzętnika czy Łukty, ale fakt, że tyle lat rzekoma Najjaśniejsza Rzeczpospolita jest bezradna w zwalczeniu tak pospolitego problemu, najlepiej – myślę – świadczy o jej klasie i całkowitej bezradności wobec wyzwań stojących przed poważnym, nowoczesnym i znającym swoją siłę państwem.
LESZEK OLSZEWSKI