Andrzej Kleina
Miałem kolejny sen polityczny, tak więc słowo stało się ciałem... I rzeczywiście tak mi wyszło, że padło na burmistrza Iławy Jarosława Maśkiewicza. Zastanawiałem się nad formułą powitania. Doszedłem bowiem do przekonania, że zwykłe „dzień dobry” absolutnie nie wystarczy.
Brałem w rachubę powitanie rzymskie, a więc: Andrzej, syn Edwarda, wita ciebie Jarosława, syna... i tu zabrakło rozeznania w terenie. Krótko mówiąc: nie zabrzmiało „Ave, hegemonie”. Powitaliśmy się przeto po eskimosku, trąc się nosami jak zakochani w igloo i wydając gardłowo-nosowe pomrukiwania... Jak misie koala podczas seksu grupowego.
– Mam poczucie winy panie burmistrzu, iż najgłośniejszy burmistrz w Polsce Północnej, a może i dalej, wielki „niemowa z Lubawy”, „geniusz z ciemnogrodu nad Sandelą”, „grodu niewyrobionego mózgowo”, ledwo co na pudło się załapał.
– Na pudło? Nie rozumiem obywatelu...
– Przepraszam stokrotnie panie burmistrzu! Postaram się mówić językiem mniej alegorycznym, mniej pomiędzy wierszami; tak, że nawet pan zrozumie... A tak po prostu, jest pan trzecią osobą z którą przeprowadzam wywiad w ostatnim czasie, a drugą w snach. A powinien być pan pierwszą. I dlatego właśnie mówiłem o pudle. No, o podium. A w ogóle, panie burmistrzu, jak leci? Jak zdrówko? Jak żona, jak dzieci?
– A dziękuję wam dobry człowieku, dziękuję... Inni to mnie tylko pytają, a co z tymi ulicami w Lubawie, a co z wyrokiem, a co z inwestorami? A pan tak fajnie, po bożemu, o rodzinę pyta... A panu jak leci? Tak a propos?
– Zależy gdzie się stoi panie burmistrzu. Jak przy ścianie, to po ścianie. A jak przy drzewie, to po drzewie... Ale do rzeczy! Prześmiewcy z Iławy często nazywają pana „prorokiem-niemową z Lubawy”. Warto może byłoby z takim wizerunkiem zerwać. I zmienić image... I budować zdania dłuższe, proste co prawda w konstrukcji, niekoniecznie złożone i co naturalne, nie prostackie...
– Dobrze panie!
– No widzi pan! Najważniejszy jest consensus, czyli porozumienie... Panie burmistrzu! „My łysiejący już i nie piękni, i nie dwudziestoletni, mieliśmy tych parę kroków w słońcu, jedni z nas zrobili to gorzej, drudzy lepiej”. Pan je zrobił gorzej czy lepiej?
– Aaaa... Czy to z Biblii?
– Struchlałem! Tak mnie rozszyfrować, że nie może to być moje. Psycholog z was... W zasadzie to nie ma znaczenia, panie burmistrzu! Ale nie, to nie Biblia. Talmud to też nie jest! Ani Koran! To Marek Hłasko! W „Pięknych dwudziestoletnich”. Odebrałem niegdyś te słowa niezwykle do siebie. Proszę spróbować odpowiedzieć...
– No wie pan... Nie wiem...
– Rzeczywiście, ja wiem, a pan nie wie. Tak pan powiedział! Czyli co, „wiem, że nic nie wiem?”
– To taki jeden powiedział... Gdzieś to słyszałem, ale nie do końca jestem przekonany, czy miał rację. Ludzie różne rzeczy przecież gadają... Aktualnie lubawski burmistrz Standara mówił na przykład, że on dwa razy wszedł do tej samej Sandeli (strumyk w Lubawie – przyp. red.), a inni mówili, że dwa razy nie można...
– Czy nie sądzi pan, że mózg to w ogóle nadzwyczajna rzecz? Jedyny poznawczy organ poza penisem?
– Wie pan... O penisie nie chciałbym na forum publicznym dyskutować, bo żona mnie skrzyczy, że świntuszę. A i radni mi jeszcze co nowego zarzucą! Jakieś dziworództwo...
– No to jeszcze jedno pytanie rozgrzewkowe i bierzemy się do roboty, panie burmistrzu. Jaka jest pana ulubiona muzyka postcoitalna?
– Jaka muzyka?
– No wie pan... Po numerku! Po stosunku! Muzyka! Jakiś Bach, Wagner czy Moniuszko. Bo ja to czasami i Moniuszkę. Odkrywam halkę i widzę straszny dwór. A może „Ich Troje”? Bo trójkąty to ja i owszem... Równoboczne! Równoległe już mniej! Egzotyczne bezwzględnie! Aż strach pomyśleć o bermudzkim...
– O rany! (tu śmiech perlisty – przypis autora). Nie potwierdzam i nie zaprzeczam!
– Czy w pańskiej ocenie, jest pan mężczyzną? Mężczyzną z jajami? Dla mnie atrybutem mężczyzny są nie tylko wąsy. I fakt spłodzenia syna! I posadzenie drzewa! I pobudowanie domu! I nawet jazda jaguarem! Unikanie naturalnych przejawów walki prowadzi do zatracenia cech psychofizycznych związanych z płcią męską. W mojej ocenie unika pan walki. I dlatego nie jest pan stuprocentowym mężczyzną. A może prowadzi pan walkę w stylu Mahatmy Ghandiego?
– ... (i w tym momencie coś się rozmyło, sen się urwał – przyp. autora).
* * *
Porządkując wiekowy bałagan na biurku, zesztywniałem co nieco. Reszta włosów stanęła mi dęba. Znalazłem tekst, którego w dzisiejszych czasach nie powinienem znaleźć:
„Od najranniejszego, jak zapamiętam, wieku niezmiennie dzieci lubiłem. Miłości te poczynały się w 6 miesiącu, kończyły w 5 roku. W tej porze dziecko, zaczynając już uważać i poznawać, traciło dla mnie powaby swoje. Przekładałem nierówno dziewczynki. Nosić ją na ręku, pieścić, otrzymać pocałowanie, być nawet za włosy rączką jej targanym – było dla mnie rozkoszą, jakiej może nie doznaje najszczęśliwszy kochanek... Po 4 czy 5 latach kończyły się te amory”.
Rany boskie! Zniszczyłem błyskawicznie tekst ten nad wyraz niebezpieczny. Gdyby się dostał w niepowołane ręce! Tyle różnej na świecie sodomii i gomorii... Kto by na policji uwierzył, że to nie moje? A bo i w odpowiednim wieku dla dziwnych figli już jestem...
Taka moda jakaś nastała mało kobieca. Do dobrego wręcz należy zachowania kobietki z kilometra omijać. Więc na wszelki wypadek! Żeby nie udowadniać, jak taki jeden prałat brzydki, że jednak wielbłądem nie jestem. To – Julian Ursyn Niemcewicz w „Pamiętnikach czasów moich”. Podam dokładnie! Tom pierwszy, strona 117. Wcale nie po to, żeby oczytaniem zaszpanować! No, może trochę.
Com napisał, napisałem...
ANDRZEJ KLEINA