LESZEK OLSZEWSKI
Spójrzcie ile głosów można zyskać w lokalnych wyborach, bazując na ludzkich nadziejach wyczarowania lepszego jutra („Ja to zrobię lepiej, szybciej i piękniej, a wy będziecie bogaci, syci i uśmiechnięci...”) z nijakiego dziś, za jaki to stan najłatwiej obarczyć tych, którzy odeszli.
Ludzie nie mają jakoś daru, aby sprzeciwić się kolejnemu rozczarowaniu, jakiego doznają z ust i ulotek następujących po sobie cudotwórców. I co kilka lat wdeptują z niezmienną konsekwencją w kolejną gnojówkę dla nich przygotowaną.
Bagno bagnu nierówne, dlatego nie zawaham się dziś kilkakrotnie strzelić z trochę ostrzejszej amunicji. Czasami bowiem chwile szczerości działają gromadnie jako swoiste katharsis i obyśmy niedługo zaznali tego błogiego stanu, bo na razie sytuacja w mieście przypomina jako żywo stajnię Augiasza, z lekką domieszką nastrojowych barw beznadziejno-żenujących, a wszystko przez feralne wybory sprzed pół roku. Nie czarujmy się dłużej i nie bawmy w podchody myślowe.
Byłemu burmistrzowi Lubawy od początku byłem niechętny, a zaczęło się to dość niewinnie. Zobaczyłem bowiem na jakimś słupie jego plakat wyborczy i platoniczna przyjaźń się zaczęła. Jestem ufny w swoje pierwsze reakcje, bo zwykle bywają trafne. Całości dopełniało jeszcze to infantylne hasło o zarobkach i wydawaniu pieniędzy w Iławie, a ostatni człon sloganu szczególnie wzbudził moje i politowanie, i uśmiech.
Dwuznaczność szybko minęła, gdy Adam Żyliński poszedł w odstawkę. Najpierw pojawiły się wzmianki o czystkach w ratuszu i sprowadzaniu na wiele stanowisk panów z okolicznych miast i lasów („Zarób w Iławie”...). Później pocztą pantoflową doszły niusy, że nowy ojciec grodu w znakomitej większości nie orientuje się w obowiązkach, których wykonywania się podjął (sam podkreślał po ślubowaniu, że potrzebuje aż kilku miesięcy, by przedstawić ludziom swoją strategię rozwoju miasta!). Nie przeszkadzało mu to jednak w ekspresowym podwyższeniu sobie pensji tuż po objęciu urzędu (jakżeż znowu daleko idąca idea z hasła wyborczego!), a następnie w przegonieniu z ratusza dziennikarzy (interes trzeba rozkręcać spokojnie i bez hałasu). Były jeszcze historie o atmosferze zastraszenia i donosów, jaką wprowadził w pałacu przy ulicy Niepodległości 13; o zerowych predyspozycjach prowadzenia wymiany zdań na jakikolwiek merytoryczny temat; o mrukliwości i śmieszności, jaką wzbudzał za swoimi plecami. Pominę już w tym wszystkim poronione wręcz koncepcje w rodzaju natychmiastowej likwidacji w Iławie punktu Informacji Turystycznej, przedszkola nr 5 oraz miksowania Nowej Wsi. To było ważne ponad wszystko inne (?...) – całe szczęście, że udało się sprawę odkręcić (dzięki ci praso, że alarmowałaś w chwilach trwogi i blamażu!).
Spektrum me poszerzało się nieustannie, doszły mnie nawet opinie z jednego z miast partnerskich, że tam też nie za bardzo wiedzą jak i o czym rozmawiać z nowym burmistrzem; że jakoś postać pana Jarosława M. nie za bardzo ku temu sprzyja. Wtedy to wrzód zaczął pęcznieć, bo przecież takie rzeczy rozchodzą się dziesiątkami ust w setki, a setkami w tysiące.
Powiedziałem sobie sam do siebie w pewnym momencie: „Cholera, Żylińskiego Adama też nie wszyscy lubili, ale nikt się z niego nie śmiał, ani nie podważał jego ogromnej wiedzy samorządowej i zalet wypływających chociażby z ogromnej komunikatywności, a także umiejętności podejmowania decyzji. Ku czemu to więc idzie?”.
Wkrótce wybuchła bomba atomowa, czyli kwestia pewnej ulicy (a właściwie jej braku) w Lubawie i roli, jaką odegrał wtedy burmistrz Jarosław M. Nie wierzyłem w to tak długo, dopóki śledztwo nie wyświetliło nam jednoznacznie kontekstu sprawy. Dziś wiemy już, że prokuratura sformułowała akt oskarżenia mocnego kalibru i Jarosław M. usiądzie przed sądem na ławie oskarżonych. Żarty się skończyły! (nawet uwzględniając ewentualną apelację, ale to już powinno odbyć się po uwolnieniu nas od balastu, jakim dziś z pewnością jest dla tak wielu dobrze życzących miastu Jarosław M.).
Nie porównuję skali, ani – broń Boże! – osób, ale np. Józef Oleksy z SLD za znacznie mniej wiarygodny zarzut bycia rzekomym agentem KGB podał się niezwłocznie i zawczasu do dymisji, nie chcąc narażać w jakikolwiek sposób stanowiska szefa rządu na stanie się podmiotem dochodzenia karno-sądowego, bo na pewne rzeczy honor po prostu nie pozwala, o ile oczywiście się go posiada...
Powiem tak: nie wierzę, by to, czym zajmuje się aktualnie wymiar sprawiedliwości w kontekście Lubawy, było wyssane z palca, czy zaczerpnięte z chmurki. Kwestia tylko zasadza się, czy oskarżeni będą umieli się z tego wywinąć, w co notabene też wątpię, bo sprawa nabrała już zbyt dużego rozgłosu ogólno- nawet -polskiego (prasa, telewizja, prasa), by udało się czemukolwiek ukręcić łeb.
W ubiegłym tygodniu pan burmistrz Iławy zmusił mnie do żenującego uśmiechu i politowania. Zapytano go otóż na konferencji prasowej, czy w związku z tym fetorem, którego jest głównym filarem, poda się do dymisji. I odpowiedź brzmiała: „Bez komentarza”. Prawie jakby pytano rzecznika Białego Domu o rozmieszczenie głowic balistycznych w Iraku, albo inną nie mniej strzeżoną tajemnicę! Tutaj ta replika nosiła znamiona absurdu, bo w ogóle nie odnosiła się do pytania, a była próbą tylko zbycia dziennikarza. Innymi słowy mógł powiedzieć: „Noszę się z takim zamiarem” albo „Przenigdy!”. I już by człowiek wiedział, co autor miał na myśli – a tu kolejny popis w stylu jakżeż pozbawionym kontaktu z rzeczywistością!
Sądzę, że Titanic już doznał zderzenia z górą lodową i wkrótce pójdzie na dno, może nawet szybciej niż byśmy się spodziewali. Są przecież (m.in. prawne) rozpuszczalniki na objawy nadmiernego przyklejenia się czyjegoś siedzenia do stołka, bo z takim syndromem, zdaje się, mamy tu do czynienia.
Macie problem, czy w sobotę wyjść trochę do miasta na prareferendum, czy też spędzić dzień poza Iławą? Moja odpowiedź też brzmi buńczucznie: „Bez komentarza!”.
LESZEK OLSZEWSKI