Leszek Olszewski
Mimo czasu tak niebywałych rocznic jak 87. Rewolucji Październikowej i rok wcześniejsza odzyskania niepodległości bez Polskę, napiszę tekst trochę przyziemny i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Prosi się mnie o to od kilkunastu dni, więc ulegam – tym bardziej chętnie, że sam pod poniższymi podsumowaniami podpisuję się czymkolwiek podpisać się da!
Mało zabawna robi się już ciągnąca się w nieskończoność budowa ronda na osi ulic Grunwaldzkiej i Kościuszki w Iławie, które to niewielkie dzieło ludzkie trwa już czwarty miesiąc. Postęp prac w wymiarze choćby tygodniowym jest tam porównywalny np. z pisaniem na komputerze jednego akapitu dziennie gdy goni termin choćby pracy magisterskiej. To ludzi irytuje, prace bowiem nie są wykonywane w morskich głębinach czy na poziomie kopalni odkrywkowej – wszystko tu jest na widoku i to raczej żenującym pod kątem odbioru.
Weźmy chociażby casus niedawnego Dnia Nieboszczyka. W mniej skłaniających terminach na cmentarz tamten lub następny podąża z wizytą ludzką ten kto akurat zdobędzie się na taką gotowość, popartą osobistym samozaparciem. Są taż wyże populacyjne z okazji mniej lud bardziej wiodących uroczystości pogrzebowych, na co dzień jednak ruch tam jest raczej średnio-niski. Ale pierwsze dni listopada i ostatnie października to historia z innej pary malowanych wrót – co naturalnie piszę w kategoriach truizmu.
Szli więc i jechali kilka dni temu w kierunku nekropolii przy Ostródzkiej osobnicy każdego przedziału wiekowego, sprawności fizycznej i psychosomatycznej. Z lekkim podrozdziałem tych, którzy przemieszczali się tam tranzytem w kierunku do lub z Olsztyna. Paleta rejestracji była wręcz przebogata. I zmotoryzowani jeszcze mieli chyba najlepiej – postali w cieple w korkach, znaleźli jakieś przyczółki do parkowania, zanieśli na groby co trzeba, jakoś wrócili, wsiedli i tyle mieli problemu z okolicą. Żal jednak doprawdy serce ściskał obserwując masowe migracje braci pieszej, zwłaszcza tej zdanej na przemieszczanie się rozkopami z gęstą siecią zapaści, które zamienią się (w tym tempie – za kilka lat) w być może okazałe rondo.
Szły więc sterane życiem i jego ciężarem staruszki i ich byli adoratorzy w paralelnym wieku, nierzadko o laskach, z kwiatami w rękach i reklamówkach i autentyczną paniką w oczach, czy zaraz noga im się nie omsknie po tym płaskowyżu pustynnym i nie skończą dnia z kończyną na temblaku w powiatowej lecznicy. Może miałem „farta”, ale widziałem trzy w miarę groźnie wyglądające upadki na feralnych szlakach i to rozsierdziło mnie ostatecznie. Pal licho, jak ktoś zapijaczony tam chwilowo osiądzie, ale nie sędziwe jednostki, które i bez balastu bagażu miałyby małe szanse na ominięcie owego labiryntu nieszczęść cało.
Teraz minął kolejny tydzień, podczas którego postęp tam prac można porównać z postępem pościgu CIA za bin Ladenem – też na przestrzeni ostatnich siedmiu dni. Wyniki w obu przypadkach są nader godne odnotowania. Chociaż budowniczy mają się też czym pochwalić – kilkanaście dni temu (szkoda, że nie przecięto wstążki a biskup nie skropił) ruszył na jednej flance traktu asfaltowy ruch wahadłowy – coś niebywałego, tony gratulacji! Logicznie rozumując chodniki tam to przecież nie zające, a samochody non stop śmigają obok zapadniętego o pół metra drugiego pasa to w tę to we w tę!
Decydentom i pryncypałom owego wołającego o pomstę do Czyśćca bałaganu, oprócz powinszowania dobrych nastrojów wyłożę na szalę jeszcze jedno. Kilkaset metrów dalej inne firmy ze szwadronami podwykonawców zmagają się z zadaniem, które ich miarą patrząc powinno zająć 50 lat. Ekspresowo budują obwodnicę miejską, rondo, rozjazdy z całym bagażem chodników, przystanków, mostów, przecznic itd. Proszę tam zajrzeć choćby co dwa tygodnie a nie poznacie miejsca ostatnio zastanego! Tam praca gore w rękach i nogach (obsługa maszyn) dziesiątek ludzi do późnych godzin wieczornych, o czym zgodnie świadczą mieszkańcy okolicznych siedlisk.
Mamy więc tuż w jednym miejscu i czasie dwa tak biegunowo różne przykłady działania jednej i tej samej branży, co rzadko się zdarza – tutaj się zdarzyło. Ewenement równy równoczesnym budowom dwóch hal sportowych obok siebie. Jest więc obiektywny punkt odniesienia i widać jak na otwartej dłoni jak pracuje się wydajnie i fachowo, jak zaś robi się to z całkowitym pominięciem owych w każdej raczej dziedzinie fundamentalnych zasad. Zakończę temat optymistycznie, bo inaczej nie sposób.
Wszystkim psioczącym, krzyczącym, wymachującym rękoma i w każdy inny sposób wyrażającym swą dezaprobatę konstatuję jedno – ludzie Hitlera przeżyli, komunę, wcześniej Potop szwedzki, rozbicie dzielnicowe, śmierć Władysława Laskonogiego – to i tu jakoś przyjdzie doczekać lepszych czasów. Chociażby kładli metr kwadratowy asfaltu dziennie, pod kilkanaście kostek chodnika, to któregoś pięknego bez względu na pogodę dnia się to skończy. I – jak to mówi Biblia – będzie wiele radości! Okres zgrzytania zębów dla wielu się skończy – i chwała!
Dla wielu, ponieważ ci co psioczą z pobudek swej gderliwej natury psioczyć będą nadal, znajdując sobie kolejne i następne ku temu powody. Tu przychodzi mi na myśl niezwykle trafne spostrzeżenie jakie wydobył kiedyś z siebie podczas telewizyjnego wywiadu śp. Peter Sellers. Stwierdził on w pewnej chwili, że najgorzej na świecie nie mają wbrew pozorom ludzie żyjący w nędzy, inwalidzi na wózkach, chorzy na raka czy ktokolwiek inny wygenerowany według podobnych stereotypów.
Najgorzej na świecie mają ludzie... zdołowani, bo tym i majątek radości nie daje, ani zdrowie – życie to dla nich nieustające pasmo szarzyzny, problemów, podłamań, trudności etc. Co gorsza nie ma mowy o wyprowadzeniu kogoś z tego betonowego odbioru świata, prędzej chyba dałoby radę zmienić prawa natury niż naturę pojedynczego człowieka...
Ale nie dywagujmy filozoficznie nad świstem łopat, stukaniem młotów i w obliczu pracujących wałów asfaltowych – trzeba zachować resztki przyzwoitości!
LESZEK OLSZEWSKI