W środku ubiegłego tygodnia, idąc w południe iławskim parkiem wyłowiłem wzrokiem grupę starych, dobrych znajomych siedzących na tarasie jednej z kafejek. Okazało się, że ich pokaźna ilość nie była dziełem przypadku. Szanowni Państwo umówili się bowiem na spotkanie, by powspominać w kawiarnianej atmosferze profesora iławskiego LO Feliksa Zbysińskiego – w prawie dwa lata po Jego odejściu.
Feliks Zbysiński był człowiekiem genialnym zarówno od strony licznych talentów, jakimi został obdarowany przez Naturę – z plastycznym na czele – a także w wymiarze czysto ludzkim, z powodu niepowtarzalnej aury, jaka go otaczała. Aurę tę, stanowiącą o niezwykłym uroku osobistym „Felka”, a będącą intelektualnym kolażem życzliwości, ciepła, wyrozumiałości, filozoficznej zadumy i czasem delikatnego sarkazmu, pamiętają świetnie wszyscy, którzy mieli zaszczyt go znać. W tym kontekście byłem jednym z uprzywilejowanych!
Profesor miał też swoje słabostki, ale który artysta, ba – człowiek, ich nie ma? Takiego odmalujemy go w tym letnim epitafium, które obejdzie się wszakże bez żałobnych tonów. Nie tak by bowiem chciał widzieć wspomnienie o sobie nasz bohater, szczególnie że zawsze ceniliśmy się za poczucie humoru, więc w tej kolorystyce pozostańmy.
Zacznijmy od intelektu. Gdy poznaliśmy się w szkole, ja uczeń klasy maturalnej, on nauczyciel z wieloletnim stażem, od razu sprawdził, czy pasujemy do siebie formatem. Niby żartem rzucił mi kiedyś: „A wiesz kto to Buonarotti”?, na co odrzekłem z ironią w oczach: „Michał Anioł naturalnie” i od razu zapragnąłem rewanżu: „A wie profesor jak miał na imię Stendhal”?, co z kolei Felek sparował sekundowo: „Nie miał imienia, to był pseudonim, w rzeczywistości Stendhal to Henri Beyle”. Tak to przełamaliśmy barierę pokoleń i rozcięliśmy węzły gordyjskie, tworząc podwaliny pod przyszłą wieloletnią zażyłość.
Felek infekował już, gdy ktoś miał możliwość zobaczenia jego prac. Tu często podziw murował ludziom usta. Tak było z Lennonem, którego dla mnie namalował. Do dziś wiele osób nie może uwierzyć, że autorem obrazu jest nauczyciel z Iławy. Tyle, że Felek z potocznym wymiarem nauczyciela miał tyle wspólnego, co Einstein z etykietą prostego fizyka – to już trzeba nieświadomym tłumaczyć. Tajemnicą poliszynela było, że Mistrz (jak go wielu nazywało, w tym jego przyjaciel nr 1 – Stefan Trykacz) lubił czasami wychylić kieliszek wódki pod lepszy efekt swojej pracy. Tu anegdota pierwszej scenerii – pewna starsza pani, sprzątaczka z LO, zamiatała ongiś podłogę vis a vis klasy Felka w piwnicach szkoły, kiedy ten podczas przerwy minął ją w drodze do pokoju nauczycielskiego. Kiedy wracał, zagadnął ją niespodziewanie: „Przepraszam, a co kierowniczka dziś taka smutna?”, na co pani odrzekła, że nie, nic się nie stało. Felek spojrzał na nią niedowierzającym wzrokiem i zaproponował: „Choć kierowniczka, coś znajdziemy na poprawienie nastroju” i w kantorku z największą kulturą państwo wypili po 50 gramów wódeczki, po czym profesor zamknął klasę i udał się w domowe pielesze. Pani owa do dziś z rozrzewnieniem wspomina i tę historię, i nieodżałowanego „profesora Zbysińskiego”, dla niej króla i papieża tej szkoły!
Szkoły średnie nie mają zazwyczaj do czynienia z artystami czystej wody w swych szeregach. Iławskiemu ogólniakowi się trafiło – może jakieś genius loci zadziałało?
Mimo wszystko Felek był postacią z cienia. Uwielbiał pewną swoją dyskrecję na mieście, mimo że miasto wykorzystywało go przez dekady kompleksowo: dodatkowe zajęcia w domu kultury, malowanie logo otwieranej kawiarni Marago, pomoc w oprawie plastycznej licznych akademii, słynny, pochodzący z lat 90-tych zarys żaglówek na jeziorze widoczny na folderach o Iławie. W dziesiątkach przeróżnych przedsięwzięć wiedziano, kto jest w stanie dać im wizję oraz wykonanie na najwyższym, pięciogwiazdkowym poziomie.
Felka kochaliśmy wszyscy. Krążyły o nim legendy już za życia, on sam zaś miał słabość na niwie zawodowej jedną – do utalentowanych swoich podopiecznych, których hołubił i wspomagał, nawet na studenckich szlakach. Jedną z jego wybranek była doskonale znana z łamów Kuriera Joanna „Madiva” Żurańska, której ostatni wernisaż odbył się kilkanaście dni temu w Yellow. Asia tak mi kiedyś napisała o swojej życiowej przygodzie z profesorem: „Dla mnie był on bardzo ważną osobą, z którą miałam wyjątkową więź pozawerbalną. Był kimś w rodzaju przewodnika, który tak naprawdę niewiele mówił, ale wystarczyło, że był. Myślę, że było to porozumienie serc”.
Prywatnie Felek lubił ludzi, a kochał swoją rodzinę – żonę Ewę, syna Piotrka i kota, o którym mógł opowiadać godzinami! Kiedyś pewien pan szedł nad jezioro, a w worku miał pięć kociąt, które chciał utopić. Felek odebrał mu worek, a kotki rozdał przez kilka dni znajomym!
Pisał też wiersze. Oto cytat z okolicznościowej, urodzinowej laurki dla żony: „Dzisiaj śpiewa każdy ptak, że jest Ewy Geburstag, weź ją Boże w swoją pieczę, bo już zbliża się półwiecze! Urodziła się w niedzielę, zdrowa duchem i na ciele. Serdeczności – życzeń wiele przesyłają przyjaciele – Kot, Piotr i Felek-łotr!”… Dzisiaj Mistrzu przyjaciele składają hołd Tobie, wiedząc, że skoro jesteś tam u góry ze Stefanem, to na pewno macie się obaj wybornie!
LESZEK OLSZEWSKI
Nieodżałowany Feliks Zbysiński (1938-2007)
Stefan Trykacz i Feliks Zbysiński na cięciu brzózek Wielkanocnych, okolice Gardzienia pod Iławą, lata 90-te
Portret Johna Lennona autorstwa Zbysińskiego
(zbiory prywatne autora)