Janusz Ostrowski
Drogi Tadeuszu Listkowski. Rzeczywiście, ludzi uniwersalnych dziś już nie ma, chociaż znam bardzo wielu, którzy za uniwersalistów się uważają – szczególnie tam, gdzie granicy między „wiedzą” a „poglądami” się nie widzi.
Ci uniwersaliści są łatwo rozpoznawalni: brylują, a jakże, w każdym temacie. Rzuć im tylko hasło! No i jeszcze ten mentorski ton...
Czasami ten uniwersalizm zaczyna się i kończy na głowie (siwe włosy albo łysina). Częściej jednak poza domem (bo przy żonach lub teściowych ten uniwersalizm jakby wygasa). A! – są jeszcze politycy (lokalni również). Tych jednak nazwałbym hiperrealistami, tu znawstwo wykracza daleko poza to nawet, co się w głowie już zmieścić nie może. Słuchający tych hiperrealistów – jako żywo – przypomina jednego z bohaterów sztuki Moliera, który dowiedział się, że mówi…prozą.
Odnotowałem i ja wywiad z młodym wiceprzewodniczącym Rady Miejskiej w Iławie Marcinem Woźniakiem. Miałem się nawet odnieść do niego na gorąco, tuż po jego publikacji.
Szanowni państwo, nie zaskoczył mnie w tym względzie Tadeusz Listkowski, który – podobnie jak ja – śledzi z uwagą karierę Marcina Woźniaka, dziś wiceprzewodniczącego Rady Miejskiej w Iławie, wczoraj aktywnego działacza iławskiego SLD i redaktora biuletynu „Lewica”, mającego na sumieniu dwa zwycięstwa wyborcze: posła Andrzeja Umińskiego i obecnego burmistrza Jarosława Maśkiewicza.
Nim wyrażę swój pogląd w tej sprawie, wpierw przywołam metaforę, którą swego czasu skonstruował inny młody iławianin – Bartosz Gonzalez: „Iława coraz bardziej przypomina miasto przylepione do więziennych murów, dworca i cmentarza. To takie naturalne wyjścia. Stosowne do sytuacji”.
Ta metafora bardzo przypadła mi do serca. Po pierwsze dlatego, że jej autorem jest młody człowiek, a po drugie, że świetnie oddaje klimat miasta pod rządami obecnych w iławskim ratuszu. Jest dramatycznym zapisem stanu świadomości wielu mieszkańców, których takie miasto do siebie nie przekonuje.
Wywiad z Marcinem Woźniakiem to przecież nic innego, jak wypełnienie całkiem konkretną treścią właśnie powyższej metafory. A przypadek Marcina Woźniaka uważam za szczególny i typowy zarazem.
Szczególny, zważywszy na fakt jego bardzo wczesnej inicjacji politycznej i samorządowej. Typowy, bo zdaje się dzielić los swoich rówieśników, których wczesny kontakt z polityczną rzeczywistością był jak brutalna defloracja pozbawiająca dziewictwa, ale przede wszystkim złudzeń, że w tej grze wcale nie idzie o kompetencje, profesjonalizm, odwagę, uczciwość czy – mówiąc po prostu – dobro wspólne. Przypadek typowy, bo oto młody gniewny dobitnie przekonuje się, że lokalny radny czy polityk okazują się zlepkiem cynizmu, bezradności i prywaty, gdzie motywem działania jest wyłącznie najzwyklejszy oportunizm. Nie do wszystkich, rzecz jasna, ta charakterystyka się odnosi, ale niestety do wielu. Nazbyt wielu.
Wywiad czytałem z uwagą, stawiając sobie jednocześnie pytanie: co stanowi o sile obecnego układu w ratuszu? Czy możliwe jest wyjście? Wyjście gwarantujące normalny bieg spraw bez wzajemnego blokowania działań...
Powiem wprost: argumentacja Marcina Woźniaka – przynajmniej w sprawie odwołania obecnego burmistrza – mnie zupełnie nie przekonuje. Ba, odsuwam nawet myśl, że to przejaw zwykłego oportunizmu i braku odwagi spojrzenia swoim wyborcom prosto w oczy. Braku argumentów właśnie.
Zapewne stan spraw w lokalnym samorządzie, w lokalnych wspólnotach, jest może czymś wtórnym. Stąd tytuł, który nie traktuję jako zwykłą obserwację oczywistych faktów, które w prostym języku oznaczają, że mieszkańcy mają gdzieś sprawy, z którymi się po prostu nie identyfikują. Chyba że dotyczą one bezpośrednio ich żywotnych interesów. Żywotnych, to znaczy w pełnym tego słowa znaczeniu prywatnych.
I nic w tym dziwnego. Przestrzeń publiczna, w której funkcjonujemy od dłuższego czasu, nie pociąga za sobą żadnej znaczącej aktywności, chyba że którąś z tych jak w metaforze powyżej. Wyborca stał się dodatkiem do urny, a samorząd może funkcjonować właściwie bez obecności wyborcy. Ot, taka demokracja bez obywateli. Iława, a i zapewne niejedne polskie miasto, funkcjonuje w sposób identyczny.
Jedną z zatrważających rzeczy, które się dzieją obecnie – i to nie tylko ze względu na marny spektakl naszego państwa, który zniechęca (właśnie marny, niewciągający, dyletancki, nudny) – jest zanikanie wiary w rytuał, który jest potrzebny, żeby przeżywać własną obywatelskość. Znika przekonanie, że prawa obywatelskie, które mamy, są naszymi prawami niezbywalnymi, nielicencjonowanymi. Znika przekonanie, że w polityce (również lokalnej) delegujemy część naszej suwerenności, tworzymy „delegowanego” suwerena (państwo, samorząd). Znika przekonanie, że powtarzamy to w wyborach, bo to jest bardzo ważne, bo tam jest rzeczywista władza. Ale tej władzy tam właśnie nie ma.
Efekt jest oczywisty. Kształtuje się nie tylko lekceważący stosunek do państwa, samorządu – to niszczy także ów wymiar obywatelskości w jednostkach.
Z drugiej strony stan spraw w lokalnym samorządzie to prosta konsekwencja faktu, że nie ma przeżycia dobra wspólnego bez poczucia więzi z innymi. Słowo „ratusz” nie wywołuje żadnych pozytywnych konotacji, ba – nawet jakichkolwiek emocji. Bo wyborca już dawno przestał traktować lokalną władzę jako „swoją”.
Wywiad z Marcinem Woźniakiem to coś więcej niż graficzna forma zapisu wypowiedzi radnego. To raczej obraz gasnącej linii na monitorze odchodzącego.
Bo miasto Iława umiera...
JANUSZ OSTROWSKI