Leszek Olszewski
Nie jest normalnie tam, gdzie jest nienormalnie... Iława od kilku tygodni przeżywa istne sądne dni. Buduje się dwa ronda, praktycznie jedno obok drugiego, i bajzel jest przy tym taki, że aż pewnym jednostkom i gremiom kończyny górne opadają. Pytanie: remont jest dla ludzi czy ludzie dla remontu?
Pal jeszcze licho, gdyby chodziło o określone niedogodności komunikacyjne, że to trudno przejść bądź przejechać – takie cyrki są zrozumiałe i nikt nie podnosiłby większego larum, gdyby tylko na tym problem się ogniskował. Istotą jego jest nie to, że się coś tu zmienia, ale czym owe zmiany biją w ludzi na co dzień, bo poirytowani wcale nie rekrutują się z oczekujących w korkach kierowców, czy też pokornych pieszych, czekających czasami po kilka długich minut na możliwość pojawienia się na drugiej stronie falistego chodnika.
Wiadomo powszechnie: wszystko to, co się teraz tutaj dzieje z tym sporym przerobem remontowym, wiąże się z poprzednią acz odeszłą władzą, gdyż to ona zdobyła środki przebudowę miasta w centrum i na obwodnicach, dopięła wszystko na ostatnie guziki surduta i położyła wszelkie możliwe zasługi, by post factum wszyscy byli ukontentowani. Mieszkańcy – gdyż nigdy dość nowej estetyki zamieszkiwanej okolicy, także asfaltowej. Zmotoryzowani zaś – ponieważ zyskają możliwość przemieszczania się w środku miasta szybciej, bezkolizyjnie i o niebiosa bardziej komfortowo.
Założenia więc są piękne i z pewnością się niedługo ziszczą, niemniej zdaje się że „w praniu” wylano trochę dzieci z towarzyszącymi im kąpielami. Zawężę może problem do ulicy Kościuszki, bo to, co dzieje się na Ostródzkiej (włącznie z pogrzebami) wzbudza o wiele mniejsze emocje i kontrowersje.
Od ponad 40 dni (czyli okres jakby nie patrzeć równy Wielkiemu Postowi) wykopy przy ul. Kościuszki śmiało mogą sugerować, że oprócz awizowanej przyszłej zmiany organizacji ruchu na tym obszarze, prowadzone są na miejscu jakieś badania quasi-archeologiczne np. w poszukiwaniu wraku Arki Noego bądź też bliższej nam – a też przepadłej, trudno powiedzieć gdzie, podczas wojny – Bursztynowej Komnaty.
Liczne tłumy gapiów jakby podskórnie węszyły, czym takie peregrynacje mogą zaowocować, bo nie ma chwili, by jakieś ich raczej liczne reprezentacje nie stały w środku tego oka cyklopu, czujnie spozierając na każdy ruch koparki i robotniczych utrudzonych rąk tych, co tam pracują, a nie stoją patrząc z nudów. Element rozrywki i sensacji jest więc im zapewniony, szkoda tylko, że podobnie sympatycznie i beztrosko zapadłego krajobrazu nie odbierają ci, którym jest on dany praktycznie „na siedząco”.
Myślę tu o rzeszy właścicieli placówek handlowych z Trójkąta Grunwaldzkiego, którzy na tak fantastycznym projekcie nowego stulecia notują arcypokaźne straty w swoich różnobranżowych interesach, które to niemożliwe będzie im kiedykolwiek według praw rynku załatać. Pieniądz bowiem nie ma w zwyczaju podobnie krawieckich praktyk, gdyż ostatnią cechą, jaką się ów charakteryzuje jest pełne współczucia poczucie litości nad tymi, którym go brakuje. Zobaczcie na swoim bądź znajomych przykładzie!
Ludzie ci więc tracą każdego dnia stale marniejącą klientelę oraz resztki płynności finansowej z podstawowej li to przyczyny. Kto bowiem o zdrowych zmysłach i takim że podejściu do rozkopów zmierzać będzie przez piaskowe góry, doliny i wydmy, by brudny, zabłocony i po kolana w glinie zdążać na powrót szczęśliwy, że udało mu się kupić akurat w tym miejscu chleb, kilka bułek, kilo gwoździ czy też uszczelkę do WC, bo jest z tym problem – nie tylko jego, ale i całej klatki. Zniesmaczonej awarią uniemożliwiającą korzystanie z tego nader wiążącego cielesność luksusu.
Naturalnie: nikt – przy tak rozkwitłej konkurencji w każdej dziedzinie handlu. No więc ludzie ci ponoć, kiedy jeszcze pustynia nie ogarnęła do końca ich horyzontu, zza sklepowych lad zdecydowali się interweniować u władz miasta, by te porozumiały się jakoś z dyrekcją dróg w Olsztynie, która ów bałagan organizacyjny pośrednio firmuje. Mądrze konstatowali, że nie ma przecież potrzeby wywalania do góry brzuchem wszystkiego naraz, skoro prace zmierzają – co każdy widzi – odcinkami. Można było więc monitować o wahadłowe ich rozłożenia – tak jak robi się to w większych miastach.
I pewno był jeszcze czas, gdy składali swoją petycję i prosili naprędce o jakieś spotkanie, bo grunt im się pali pod nogami i nie wygaśnie jeszcze długie dni. Jak się dowiedziałem, meeting taki się odbył i to z tzw. ratuszową wierchuszką, włącznie z osoba nr 1 tych korytarzy (nazwiska sobie daruję). Na nim władza sucho i z nieskrywaną satysfakcją odparła, że nic jej do tego, albowiem ona to nie fundowała miastu tych robót, a skarżący się na status quo mają sobie jakoś radzić, włącznie z wyrzucaniem ludziom z poprzedniej ekipy przy okazji spotkań, do jakiej ruiny ich doprowadzili.
W fazie wnioskodawczej podkreślono, iż nie przez takie rzeczy ludzie do tej pory na ziemi przechodzili i jakoś to będzie. To ostatnie na pewno, bo albo sklepy przetrzymają, albo nie! Musi dziwić takie pingpongowe podejście do sprawy w jakiejkolwiek kwestii, bo sprawowanie władzy to nie przepychanki z piaskownicy. Niezależnie przecież kto kiedyś rządził i jaki się ma do tego stosunek, problem dziś, to problem nasz – nie zaś jednostek, których prywatnie możemy nawet nie cierpieć.
Poza tym, w tym konkretnym przypadku ci ludzie płacą tu podatki, dają miejsca pracy – zasługują więc na szacunek i powinno się spróbować chociaż pójść naprzeciw ich sugestiom, zakładając, że o spotkanie nie prosili z nudów, bo roboty w weekend zamierają. Są telefony, sekretarki, prezesi – ale jakoś nikt z „ratuszan” nie zakładał i proponował podobnych zabiegów. Nawet gdyby mogły się okazać daremne, chociaż akurat w to wątpię. To później wracający podnosili z wielkim żalem, bo każdy ma przecież oczy do patrzenia i uszy do słuchania – a powyższy klimat bił ze spotkania nader przejrzyście.
Pozostaną więc te okolice najcichszym miejscem za dnia w mieście jeszcze długi, długi czas! A czy handel to przetrzyma – oby! My zaś będziemy trzymać rękę na pulsie tego tematu! Arewułar!
LESZEK OLSZEWSKI